niedziela, 30 czerwca 2019

Lucia Capacchione radzi jak odzyskać Wewnętrzne Dziecko

Lucia Capacchione ukończyła psychologię i zajmuje się art-terapią. Jest również konsultantką Walt Disney Imagineering. Uznanie w Stanach Zjednoczonych przyniosła jej metoda pisania i rysowania niedominującą ręką i autorskie warsztaty w zakresie uzdrawiania współuzależnień. Jej praca została wysoko oceniona przez takich liderów w dziedzinie opieki zdrowotnej, jak dr Bernie Siegel, Norman Cousins, Joan Borysenko i dr Gerald Jampolsky. Napisała kilkanaście książek poradników, w tym The Power of Your Other Hand, The Picture of Health i The Creative Journal.

 

 Co kryje się pod pojęciem Wewnętrznego Dziecka? To czująca, skora do zabawy, intuicyjna i kreatywna część nas samych. Wewnętrzne Dziecko żyje w nas wszystkich. Zwykle ukryte pod naszymi dorosłymi osobowościami, Wewnętrzne Dziecko posiada klucz do intymności w związkach, do fizycznego i emocjonalnego dobrobytu, wyzdrowienia z uzależnień oraz kreatywności i mądrości naszych wewnętrznych jaźni. Recovery of Your Inner Child to jedyna książka pokazująca, jak poprzez ćwiczenia – pisząc i rysując swoją niedominującą ręką, zdobyć doświadczenie z Wewnętrznym Dzieckiem – naprawdę odczuć jego emocje i odzyskać jego cudowność . Rozszerzając technikę wprowadzoną w The Power of Your Other Hand (tu link do artykułu), Capacchione dzieli się licznymi ćwiczeniami praktycznymi, które pomogą objąć zarówno twoje Wrażliwe jak i Gniewne Dziecko, znaleźć Wewnętrznego Troskliwego Rodzica i wreszcie odkryć Kreatywne i Magiczne Dziecko, które może uleczyć twoje życie.


Zapraszam do zapoznania się z fragmentami I Rodziału.

Lucia Capacchione, Recovery of Your Inner Child (Odzyskiwanie Twojego Wewnętrznego Dziecka)

Tłumaczenie: Piotr Kawecki




Odkrywanie 
Twojego Wewnętrznego Dziecka


Wewnętrzne Dziecko to potężna obecność. Mieszka w centrum naszej istoty. Wyobraź sobie zdrowe, szczęśliwe dziecko. Kiedy wyobrażasz sobie to dziecko w swoim umyśle, poczuj jego żywotność. Z wielkim entuzjazmem nieustannie bada środowisko. Zna swoje uczucia i otwarcie je wyraża. Kiedy jest zranione, płacze. Gdy jest złe, krzyczy. Kiedy jest szczęśliwe, uśmiecha się i śmieje z głębi siebie. To dziecko jest również bardzo wrażliwe i instynktowne. Wie, komu ufać, a komu nie. To małe dziecko uwielbia bawić się i odkrywać. Każda chwila jest nowa i pełna podziwu. Z tej wesołości wynika niewyczerpane bogactwo kreatywności i żywotności.

W miarę upływu czasu dziecko boryka się z wymaganiami świata dorosłych. Głos dorosłych, z ich własnymi potrzebami i pragnieniami, zaczyna zagłuszać wewnętrzny głos uczuć i instynktów. W efekcie rodzice i nauczyciele mówią: „Nie ufaj sobie, nie czuj swoich uczuć. Nie mów tego, nie wyrażaj tego. Rób, jak ci mówię, ja wiem lepiej”.

Z czasem te cechy, które dały dziecku żywotność – ciekawość, spontaniczność, umiejętność odczuwania – zmuszają je do ukrycia się. W procesie wychowywania, dyscyplinowania i edukacji dzieci, dorośli często zmieniają dziecko w przewidywalnego dorosłego. Eliminując dziecięcą wrażliwość (jak również niemożność jej kontroli), poważnie szkodzą zasadniczej jaźni dziecka. Dziecko jest wyrzucane wraz z kąpielą. Świat dorosłych nie jest bezpiecznym miejscem dla dzieci. Dla dobra przetrwania dorastająca młoda osoba wysyła swojego cudownego dziecięcego ducha pod ziemię i pozostawia w zapomnieniu. Ale tam Wewnętrzne Dziecko nigdy nie dorasta i nigdy nie odchodzi. Pozostaje zakopane żywcem, czekając na uwolnienie.

Wewnętrzne Dziecko nieustannie stara się zwrócić na siebie naszą uwagę, ale wielu z nas zapomniało, jak je słuchać. Kiedy ignorujemy nasze prawdziwe uczucia i instynkty, ignorujemy Wewnętrzne Dziecko. Kiedy nie dbamy o nasze ciało i duszę, zaniedbujemy naszą dziecięcą część siebie. Kiedy odmawiamy sobie dziecinnych potrzeb z wymówką, że nie są racjonalne ani praktyczne – nie są czymś dorosłym – porzucamy Wewnętrzne Dziecko. Na przykład, możemy odczuwać impuls, by biegać podskakując z radości po parku lub by płakać bez pohamowania po stracie przyjaciela. To wtedy Wewnętrzne Dziecko chce wyjść. Ale kiedy poważna dorosła część w nas mówi: „Nie, nie możesz tego zrobić! Duzi chłopcy nie płaczą. Musisz sprawiać wrażenie opanowanego”, Wewnętrzne Dziecko zostaje zamknięte w szafie.

Kiedy nasze Wewnętrzne Dziecko zostaje zablokowane, pozbawiamy się naszej naturalnej spontaniczności i radości życia. Z czasem może to prowadzić do niskiej energii, przewlekłej lub poważnej choroby. Kiedy nasze Wewnętrzne Dziecko jest ukryte, separujemy się od innych. Ci inni nigdy nie widzą naszych prawdziwych uczuć i życzeń; nigdy nie widzą, kim naprawdę jesteśmy. To powoduje, że nie można z nikim doświadczyć prawdziwej intymności. Nigdy nie poznajemy się do końca. Cóż to za tragedia i strata. Abyśmy byli w pełni ludźmi, Wewnętrzne Dziecko musi być przyjęte i wyrażone.

 

 

r o z d z i a ł  I

„Powiedzie ich dziecię”


Wewnątrz każdego dorosłego istnieje płaczące dziecko: 
„Wypuść mnie”.


Kim jest to dziecko żyjące w środku? Dlaczego jest uwięzione? Co ma do zaoferowania? Jak można je wyzwolić? Odpowiesz na te pytania samemu, kiedy przepracujesz tę książkę. Mówię przepracujesz, a nie przeczytasz, bo jest to praktyczne podejście. Poprzez łączenie słów, obrazów i działań będziesz prowadzony w odkrywaniu, pielęgnowaniu i ochronie własnego Wewnętrznego Dziecka. Moim celem jest pomóc ci kochać swoje Wewnętrzne Dziecko i zachęcić je, by stało się częścią twojego życia.

Koncepcja Wewnętrznego Dziecka nie jest czymś nowym. W rzeczywistości ma korzenie w starożytnej mitologii i baśniach. Praktycznie wszystkie religie opowiadały historie o dziecku, które staje się zbawicielem lub przywódcą. Dziecko jest zazwyczaj osierocone, porzucone lub jego życie jest zagrożone. Mojżesz został znaleziony porzucony wśród rzecznego sitowia. Jezus urodził się w najskromniejszym otoczeniu, ponieważ „nie było miejsca w gospodzie”. Jego życie było zagrożone przez rzeź króla Heroda. Podobnie, narodzinom Kryszny towarzyszyło wielkie niebezpieczeństwo. Królowi Kansie powiedziano, że człowiek, który ostatecznie go zabije, wkrótce się urodzi, dlatego postanowił zabić wszystkich nowo narodzonych chłopców.

W mitologii greckiej Zeusowi, jako dziecku, groziło pożarcie przez jego ojca Chronosa. A kiedy Zeus, już sam ojciec Dionizosa, był nieobecny, jego syn został rozdarty na kawałki przez Tytanów. Bliźnięta Romulus i Remus w rzymskiej mitologicznej tradycji zostali porzucenie i dryfowali po rzece Tyber. Europejskie bajki obfitują również w dziecięcych bohaterów zagrożonych przez ogry i demony: Jaś i Małgosia mieli swoją czarownicę, Kopciuszek miał niegodziwą macochę i paskudne przyrodnie siostry, Jack miał swojego olbrzyma, a Czerwony Kapturek wilka.

W naszym stuleciu psycholog C.G. Jung i mitolog Joseph Campbell pokazali nam, że te mity i legendy mają szerokie odwołania, ponieważ ilustrują uniwersalne ludzkie doświadczenia. Na przykład wszystkie istoty ludzkie mają jedną wspólną cechę: wszyscy zaczynamy jako wrażliwe, zależne od innych niemowlęta. Dlatego w tych opowiadaniach wszyscy możemy identyfikować się z bezradnymi, niezrozumianymi i maltretowanymi dziećmi. Któż nie doświadczył jakiegoś fizycznego lub emocjonalnego złego traktowania w dzieciństwie?

Sama natura dzieciństwa pozostawia niemowlę lub młodzieńca otwartego na krzywdę. Niewrażliwi lub brutalni dorośli z pewnością mogą w oczach dziecka wyglądać jak olbrzymy, czarownice i ogry. Właśnie dlatego klasyczne bajki wciąż przyciągają naszą uwagę, niezależnie od tego, czy są opowiadane z pamięci, czytane z książki z obrazkami, czy też przedstawiane na ekranie. Walt Disney doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy wybierał historię Śnieżki jako temat do swojego pierwszego pełnometrażowego filmu animowanego. Mimo że był wyśmiewany przez finansistów, nie zniechęcił się. Wiedział, że opinia publiczna odpowie na tę klasyczną historię prezentowaną w nowym medium. Jego sukces opierał się na jego zdolności mówienia do dziecka w nas wszystkich.
W wielu kulturach znajdujemy ten temat: zagrożone dziecko, które musi pozostać w ukryciu i przejść próby, aż ujawni się jego prawdziwa bohaterska natura. Jung widział dziecko jako archetyp, uniwersalny symbol istniejący w zbiorowej nieświadomości. W swoim eseju „The Psychology of the Child Archetype” napisał:

Nie jest zaskakujące, że tak wielu mitologicznych zbawców jest dziecięcymi bogami. Zgadza się to dokładnie z naszym doświadczeniem w psychologii jednostki, które pokazuje, że „dziecko” toruje drogę do przyszłej zmiany osobowości. W procesie indywiduacji antycypuje postać pochodzącą z syntezy świadomych i nieświadomych elementów osobowości. Jest zatem symbolem, który jednoczy przeciwieństwa; mediator, zwiastun uzdrowienia, czyli ten, który czyni całość. Ponieważ ma to znaczenie, motyw dziecka jest zdolny do wielu przekształceń… Nazwałem to całością, która przekracza świadomość „ja”. Celem procesu indywiduacji jest synteza jaźni.

Słowa Junga „dziecko toruje drogę do przyszłej zmiany osobowości”, a jego odniesienie do dziecka jako „zwiastuna uzdrowienia… tego, który czyni całość”, przypomina biblijne proroctwo: „Powiedzie ich dziecię”.

Od lat 60. Wewnętrzne Dziecko stało się popularnym tematem w psychologii. Wewnętrzne Dziecko to ta część nas, która czuje się jak dziecko i może sprawić, że będziemy zachowywać się jak dzieci lub w dziecinny sposób. Hugh Missildine napisał o tym w swojej przełomowej książce Your Inner Child of the Past. Stan dziecka jest również ważnym aspektem analizy transakcyjnej, która została opracowana przez Erica Berne'a w latach sześćdziesiątych i spopularyzowana w latach siedemdziesiątych. Berne przedstawił nam obraz wewnętrznego świata złożonego z jaźni rodzica, jaźni dziecka i dorosłego ja. Rodzicielskie „ja” określa zasady i przepisy (obowiązki i powinności). Dziecko czuje i reaguje na swoje odczucia. Dorosły myśli, podejmuje decyzje i rozwiązuje problemy.

W latach 80-tych opracowano jeszcze inny model, w którym Wewnętrzne Dziecko odgrywa ważną rolę: Dialog Głosów. Opracowany przez psychologów Hala Stone'a i Sidrę Winkelman Dialog Głosów pokazuje, że psychikę zaludniają niezliczone osobowości, takie jak Dziecko, Krytyk, Popychacz lub Nadzorca, Obrońca, Plażowicz, Artysta, Playboy lub Playgirl, itp. Celem jest rozwinięcie w centrum świadomego ego, którego zadaniem jest bycie świadomym sub-osobowości. Podobnie jak reżyser sztuki, świadome ego decyduje, która osobowość będzie wpuszczona na scenie w danym momencie. Musi być również świadome, którzy „aktorzy” czają się za kulisami (wyparci lub cienie osobowości, jak nazwał je Jung). W Dialogu Głosów celem jest uświadomienie sobie i zaakceptowanie wszystkich naszych osobowości, pozwalając im na odpowiednią ekspresję. Wewnętrzne Dziecko jest często jednym z odrzuconych ja, które zostawiliśmy samemu sobie w procesie dorastania. Jako przeszkolony moderator Dialogu Głosowego, zintegrowałem tę metodę z moją pracą w dziedzinie arte-terapii i dzienników. Stanowi doskonałe ramy do bycia dla siebie ponownym rodzicem Wewnętrznego Dziecka.

Wewnętrzne Dziecko zyskało również uznanie w latach 80., jako część szybko rosnącego ruchu odnowy. Leczenie uzależniających zachowań jest coraz częściej podejmowane w szpitalach i ośrodkach rehabilitacyjnych. Większość tego leczenia obejmuje pracę z korzeniami uzależnienia w dzieciństwie. Dwunastostopniowe programy stosujące zasady Anonimowych Alkoholików i Al-Anon (dla współuzależnionych dotkniętych alkoholizmem) zostały teraz rozszerzone o Dorosłe Dzieci Alkoholików. Program ten został rozszerzony, aby wspierać Dorosłe Dzieci pochodzące z każdego rodzaju dysfunkcyjnej rodziny. Eksperci szacują, że dziewięćdziesiąt pięć procent populacji otrzymało nieodpowiednie wychowanie. To pozwala wyjaśnić, dlaczego programy dla Dorosłych Dzieci zyskały tak wielką popularność. Prawie u każdego z nas Wewnętrzne Dziecko potrzebuje jakiegoś uzdrowienia.

W ostatnich latach jednym z najbardziej klarownym pisarzy mówiących o Wewnętrznym Dziecku był Charles Whitfield. W swojej bestsellerowej książce Healing the Child Within, Whitfield utorował drogę ku uznaniu roli Wewnętrznego Dziecka w wychodzeniu ze współuzależnienia i bycia dorosłym dzieckiem dysfunkcyjnej rodziny. W tym samym czasie dzięki relacjom medialnym rośnie zainteresowanie dla szerzącego się w naszej kulturze wykorzystywania dzieci. Na przykład oszacowano, że jedna czwarta dorosłych doznała pewnego rodzaju wykorzystywania seksualnego w dzieciństwie. Klinicysta Alice Miller rzuciła światło na dziecięce korzenie dysfunkcyjnych zachowań dorosłych. Jej głęboko poruszająca książka For Your Own Good: Hidden Cruelty in Child-Chowing and the Roots of Violing, zawiera ukrytą prawdę o powszechnej przemocy wobec dzieci i o tym, jak to wpływa na ich późniejsze życie.

Opierając się na moim własnym doświadczeniu jako pedagog wczesnoszkolny i terapeuta sztuki, doszłam do wniosku, że nie możemy wyeliminować wykorzystywania dzieci w naszej kulturze bez uzdrowienia ran naszego Wewnętrznego Dziecka. Nigdy nie wyleczymy epidemii wykorzystywania dzieci w świecie zewnętrznym, dopóki nie przestaniemy nadużywać Dziecka w naszym wewnętrznym świecie.

Ale jak uzdrawianie Wewnętrznego Dziecka odnosi się do kogoś, kto nie był poważnie maltretowany w dzieciństwie? Powiedziałabym, że aby przetrwać w naszym świecie, w takim czy innym stopniu wszyscy odrzuciliśmy Wewnętrzne Dziecko. To także jest nadużycie. W naszej erze uzależnień i zbrodni, wojen i groźby zniszczenia środowiska naturalnego, niemożliwe jest, aby nasze Wewnętrzne Dziecko nie zeszło do podziemi. Nasz świat nie jest bezpieczny dla tej podatnej, wrażliwej części nas samych. Ale jak zobaczycie w tej książce, Wewnętrzne Dziecko jest rdzeniem naszej istoty. Jako nasze czujące ja przynosi entuzjazm i energię. Nikt z nas nie może być całkowitym, szczęśliwym dorosłym, bez wprowadzenia Wewnętrznego Dziecka do naszego życia i dzięki temu je uzdrowić.

W jaki sposób możemy to zrobić? Jak możemy uzdrowić nasze Wewnętrzne Dziecko? Po pierwsze, rozpoznając i doświadczając jego obecności. To będzie nasze zadanie w Rozdziale 2. Kiedy spotykamy nasze Wewnętrzne Dziecko, często odkrywamy, że nasze potrzeby dzieciństwa nie zostały zaspokojone – potrzeby miłości, bezpieczeństwa, zaufania, szacunku i wsparcia. Nieobecność tych podstawowych warunków mógł spowodować w naszym Wewnętrznym Dziecku stan przewlekłego lęku, strachu, wstydu, gniewu i rozpaczy. Powtarzające się problemy emocjonalne i fizyczne w wieku dorosłym są znakiem, że Wewnętrzne Dziecko próbuje przemówić.

Kiedy podstawowe ludzkie potrzeby nie są spełnione, jednostka jest narażona na duże ryzyko wywołania agresywnych zachowań wobec siebie i innych, stwarzając problemy praktycznie we wszystkich dziedzinach życia. Powszechnie wiadomo, że przemoc w rodzinie wywołuje reakcję łańcuchową. Rodzice naruszają swoje dzieci. Kiedy te dzieci dorastają i stają się rodzicami, często wykorzystują własnych dzieci i tak dalej. Uzależnieni, którzy stają się rodzicami, często mają dzieci, które uzależniają się. Rodzaj uzależnienia może się zmienić – matka alkoholiczka może mieć syna uzależnionego od narkotyków – ale wzór jest taki sam. Przemoc i uzależnienie są tragiczną spiralą biegnącą w dół. Są przekazywane z pokolenia na pokolenie i przybrały rozmiar epidemii w naszym społeczeństwie.

Jako jednostki, w jaki sposób możemy zbudować nasz świat dorosłych na chwiejnych fundamentach przestraszonego i osamotnionego dziecka, które nigdy nie zaspokoiło swoich podstawowych potrzeb? Nie można tego zrobić. Prędzej czy później nastąpi kryzys – choroba, rozwód, wstrząs zawodowy lub katastrofa finansowa – wtedy struktura się rozpada. Maska dorosłej osoby zaczyna pękać. W tym momencie niektórzy ludzie patrzą do wewnątrz, aby zbadać i ocenić swoje życie. Mogą szukać pomocy u terapeutów i w książkach samopomocy lub dołączyć do grup wsparcia, w których można bezpiecznie rozpoznać krzywdy Wewnętrznego Dziecka.

Jeśli utożsamiasz się z tym scenariuszem, pozwól, że zasugeruję, abyś użył tej książki jako części własnego programu uzdrowienia. Uzupełnij tę pracę o grupę wsparcia, 12-stopniowy program, terapię lub warsztaty. Uzdrawianie Wewnętrznego Dziecka nie może odbywać się w izolacji. Przecież to małe Dziecko w środku było samotne wystarczająco długo. Ważne jest, abyśmy wszyscy znaleźli po drodze towarzyszy – inne osoby, które są zaangażowane w opiekę nad własnym Wewnętrznym Dzieckiem. System wsparcia tworzy fundament dla prawdziwie kochających relacji.
Ważne jest jednak, aby pamiętać o jednej rzeczy. Tylko ty możesz ponownie otoczyć rodzicielską opieką swoje Wewnętrzne Dziecko. Nikt nie może tego za ciebie zrobić. Tylko ty jesteś odpowiedzialny za poznanie i zaspokojenie potrzeb swojego Wewnętrznego Dziecka. Tak więc, jeśli szukasz miłości we wszystkich nieodpowiednich miejscach, by znaleźć kogoś, kto zajmie się twoim Wewnętrznym Dzieckiem, ta książka może pomóc. Może również pomóc w powstrzymaniu ratowania opuszczonych i wykorzystywanych Wewnętrznych Dzieci innych ludzi. Uzupełnienie rodzicielskich braków jest ich własnym obowiązkiem.


Doświadczanie Wewnętrznego Dziecka


Termin „praca z Wewnętrznym Dzieckiem” jest obecnie bardzo często używany. Wielu terapeutów włącza do swojej pracy grupowej i indywidualnej „pracę z Wewnętrznym Dzieckiem”. Warsztatów i książek na ten temat jest pod dostatkiem. A jednak podczas moich wykładów i seminariów w całej Ameryce Północnej wielu ludzi mówi mi, że praca z Wewnętrznym Dzieckiem sprawia im trudności. Czytali niezliczone książki, pisali osobiste historie i dzielili się lękami i traumami z dzieciństwa w grupach terapeutycznych i grupach wsparcia. Mimo to wciąż są zdezorientowani i niezdolni do odczuwania Wewnętrznego Dziecka i wprowadzania go do codziennego życia. Wiele osób donosiło, że swoje pierwsze prawdziwe doświadczenie Wewnętrznego Dziecka mieli dopiero na jednym z moich warsztatów lub podczas wykonywania ćwiczeń z moich wcześniejszych książek. To właśnie oni zachęcili mnie do podzielenia się tymi metodami uzdrawiania Wewnętrznego Dziecka w formie książkowej.

Co innego jest mówić o Wewnętrznym Dziecku; a co innego jest świadomie przeżywać je jako prawdziwą żywą obecność. Dopóki „nie staniemy się jak małe dzieci”, nie zostaniemy uzdrowieni. Dopóki nie wejdziemy w stan Dziecka w bezpiecznym otoczeniu, Wewnętrzne Dziecko pozostanie odizolowane i samotne. Jeśli nie odzyskamy naszych dziecięcych uczuć, wrażliwości, zachwytu i życia, nasze Wewnętrzne Dziecko pozostanie zranione.

Skąd mamy wiedzieć, że nasze Wewnętrzne Dziecko jest obecne? Kiedy mamy uczucia. Wewnętrzne Dziecko to emocjonalne ja. To tam żyją nasze uczucia. Kiedy doświadczasz radości, smutku, gniewu, strachu lub wzruszenie, pojawia się twoje Wewnętrzne Dziecko. Kiedy naprawdę czujesz swoje uczucia, pozwalasz swojemu Wewnętrznemu Dziecku być. Twoje Wewnętrzne Dziecko jest również aktywne, gdy jesteś zabawny, spontaniczny, kreatywny, intuicyjny i poddajesz się duchowej jaźni. Doświadczenie tych stanów często określa się jako „bycie w swoim Wewnętrznym Dziecku”. Kiedy dzielisz ten stan z innymi, jest on określany jako „pochodzący z twojego Wewnętrznego Dziecka”.

Zadania opisane w tej książce mają na celu zapewnienie ci bezpiecznych doświadczeń z Wewnętrznym Dzieckiem. Poprzez rysowanie, pisanie, twórcze działanie i zabawę, znajdziesz głos Dziecka, które żyje w tobie. Odkryjesz jego potrzeby i życzenia. Nauczysz się także aktywować kochającego Rodzica, który może pielęgnować i chronić to Wewnętrzne Dziecko. Ponieważ żadne dziecko nie istnieje w próżni, nasze Wewnętrzne Dziecko automatycznie zwabi pozytywnego, wspierającego Wewnętrznego Rodzica lub Rodzica niedbałego i krytycznego. Nieświadomie automatycznie powtarzamy ten rodzaj opieki rodzicielskiej, jaki otrzymaliśmy w dzieciństwie. Opiekujemy się sobą tak samo, jak robili to nasi rodzice. Jeśli jednak nie podoba nam się sposób, w jaki byliśmy wychowywani, mamy teraz wybór. Możemy to zmienić. Możemy stworzyć kochające połączenie między członkami naszej wewnętrznej rodziny i uleczyć rany z dzieciństwa. Możemy się sami sobą zaopiekować.

Pod względem psychologicznym Dziecko jest faktycznie „ojcem mężczyzny”. Odzyskiwanie Wewnętrznego Dziecka jest sposobem na rozpoczęcie od nowa i uzdrowienie  twojego życia. Jak obiecuje cytowane często zdanie: „Nigdy nie jest za późno na szczęśliwe dzieciństwo”. Wiem to z własnego osobistego doświadczenia i obserwacji innych, którzy z powodzeniem ponownie stali się własnym rodzicem.

(…)


Narzędzia do zaopiekowania się Wewnętrznym Dzieckiem


RYSUNEK

Ci, którzy świadomie wychowali lub wykształcili dzieci, wiedzą, że twórczość artystyczna jest naturalnym językiem dziecka. Mając zdrowe środowisko i wskazówki opiekuńczych dorosłych, dzieci spontanicznie wyrażają się poprzez sztukę. Nikt nie musi mówić małym dzieciom, że twórcza ekspresja jest zabawą, a to sprawia, że czujesz się dobrze ze sobie i otaczającym światem. Przedszkolaki rysują i malują, bawią się gliną, budują i konstruują, działają, tańczą i śpiewają z wielkim entuzjazmem. Nie trzeba ich namawiać ani pouczać.

Kiedy trenowałem nauczycieli, moja praca obejmowała obserwowanie małych dzieci w salach lekcyjnych w całych Stanach Zjednoczonych, od śródmiejskich gett po wiejskie tereny rolnicze. Były to dzieci wszystkich ras i środowisk społeczno-ekonomicznych: uchodźców azjatyckich i latynoskich, czarnych, którzy przeżyli zamieszki w Watts, farmerów i wyższej klasy średniej mieszkającej na przedmieściach. Bez względu na to, skąd były te dzieci lub jak wyglądały, wszystkie miały jedną wspólną cechę: język sztuki. To nie przypadek. Rysunek pojawia się w rozwoju dziecka przed pisaniem. W rzeczywistości terapia sztuką jest stosowana z dziećmi, które nie potrafią zwerbalizować swoich uczuć. To, czego nie można wypowiedzieć, często można bezpieczniej wyrazić w sztuce. A nawet jeśli dziecko jest skłonne do rozmowy, czasami słowa nie wystarczą. Kto może przetłumaczyć na słowa dokładne znaczenie zamaszystej, czarnej bazgraniny? Oglądanie dziecka uwalniającego wściekłości lub strach za pomocą kredek lub gliny jest głęboko poruszającym doświadczeniem.

Nie jest więc przypadkiem, że Wewnętrzne Dziecko łatwiej wyraża swoje uczucia i potrzeby poprzez sztukę. Na moich warsztatach rysunek był jednym z najbardziej bezpośrednich i przyjemnych sposobów docierania do Wewnętrznego Dziecka. Rysunek wyciąga ludzi z ich racjonalnego, analitycznego, dorosłego stanu umysłu i sprowadza ich do poziomu Dziecka. Wiemy, że rysunek pochodzi głównie z prawej półkuli mózgu. Jest to strona, która wydaje się specjalizować w wizualno-przestrzennej percepcji, a także w emocjonalnej i intuicyjnej ekspresji. Zapominamy często, że małe dzieci z natury są głównie osadzone w prawej półkuli mózgu. Dlatego pisanie i rysowanie są dla nich tak naturalne.

Jednak ta możliwość korzystanie z prawo-półkulowej multi-sensorycznej aktywności mózgu zostaje zamknięta przez restrykcyjne rodzicielstwo i lewo-półkulowy system szkolny, który kładzie nadmierny nacisk na logikę werbalną i zapamiętywanie. Z wyjątkiem sportu, prawo-półkulowe modalności uczenia się są w pierwszej kolejności usuwane z budżetów szkolnych. Powszechnie wiadomo, że sztuka jest pasierbem programu nauczania. Kiedy sztuka zostaje wyeliminowana z edukacji, dzieci tracą jeden ze swoich najmocniejszych i najprzyjemniejszych sposobów wyrażania siebie. Kiedy „przechodzą” przez szkołę, są systematycznie zmuszane do zaprzeczania głosowi Wewnętrznego Dziecka – czującemu, skłonnemu do zabawy, twórczemu ja.

To prowadzi nas do kolejnego dylematu: powszechnie panuje przekonanie, że tylko nieliczni są utalentowani i zdolni do wyrażania się poprzez sztukę, a reszta z nas nie powinna się nawet za to zabierać. To błędne przekonanie pozbawiło większość ludzi ich naturalnego wrodzonego prawa: zdolności wyrażania Wewnętrznego Dziecka poprzez twórczość artystyczną. Prawda jest taka, że każdy może rysować lub wyrażać siebie poprzez ruch, taniec, muzykę itp.

To Wewnętrzny Krytyczny Rodzic (produkt prania mózgu społeczeństwa) powstrzymuje nas od angażowania się w działania artystyczne tylko dla samej przyjemności. To Krytyk mówi: „Popełnisz błędy. Będziesz wyglądać głupio. Robisz brzydką sztukę. Uchowaj Boże!” Wygląda na to, że rodzic lub nauczyciel lekceważy dziecko, prawda? Jeśli to wszystko brzmi boleśnie znajomo, jeśli usłyszałeś tę walkę we własnej głowie, nabierz otuchy. W kolejnym rozdziale będziemy rozprawiać się z wewnętrzną krytyką i osądem, które blokują nam pozwalanie Dziecku Wewnątrz na wyrażanie siebie. Zostaniesz poprowadzony przez proste czynności rysunkowe i artystyczne zaprojektowanych specjalnie po to, by uwolnić twoje Wewnętrzne Dziecko.

Gdy pozwalasz sobie na rysowanie, pomimo wątpliwości i wewnętrznej krytyki, ponownie nauczysz się języka dziecka. Jeśli bowiem chcesz objąć swoje Wewnętrzne Dziecko, ważne jest, aby spotkać się z nim w połowie drogi. Intelektualny, werbalne złożone struktury językowe dorosłych utrzymują nas z dala od naszego Dziecka. Z drugiej strony, kiedy przedstawiamy rysunkiem nasze uczucia, mówimy językiem Wewnętrznego Dziecka.

PISEMNE DIALOGI

W pierwszych dniach mojej praktyki arte-terapeutycznej dzieliłam się z klientami procesem pisania naprzemiennie prawą i lewą ręką, który odkryłam podczas mojej pracy z własnym dziennikiem. Wkrótce stało się jasne, że technika ta pomogła wszystkim doświadczyć swoje Wewnętrzne Dziecko. Wydawało się, że sięgają do głębszych poziomów uczuć, wspomnień i intuicji niż w przypadku samej terapii plastycznej. Jednym z wyjaśnień może być to, że doświadczanie nieporadności i braku kontroli podczas pisania niedominującą ręką, faktycznie wprowadza nas w stan Wewnętrznego Dziecka. Wyobraź sobie małe dziecko, które dopiero uczy się kreślić znaki na papierze, starające się kontrolować narzędzie do pisania. Wielu dorosłych twierdzi, że dokładnie tak się czują, gdy piszą lub rysują „drugą ręką”.

Teraz wyobraź sobie nieco starsze dziecko próbujące napisać słowa, które „coś oznaczają”, przekazują innym myśli i uczucia. Dla dzieciaka jest to ogromne wyzwanie. Wielu dorosłych cofa się do tego doświadczenia, gdy zaczyna pisać swoją nieuczoną ręką. Ich pisownia i gramatyka przypominają te małego dziecka. Odnosi się to nawet do osób, które są bardzo dobrze wykształcone i zwykle mają bardzo zaawansowane umiejętności werbalne. Jest dla mnie oczywiste, bo oglądałam to zjawisko tyle razy na warsztatach, z tysiącami dorosłych w każdym wieku, że wykorzystujemy część mózgu i część psychiki, w której żyje dziecko.

Często występuje pewien opór przed pisaniem za pomocą niedominującej ręki. Wierzymy, że nie możemy pisać naszą „inną” ręką, więc nigdy tego nie robimy. Uważamy, że ręka niepisząca jest opóźniona i tak faktycznie jest. Nie miała szkolenia i praktyki. Nasza niedominująca dłoń zanikła z powodu braku możliwości działania i pozostaje zamrożona na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Paradoks polega na tym, że to opóźniona „druga ręka” może doprowadzić nas z powrotem do naszego Wewnętrznego Dziecka.

Mogą też istnieć pewne fizjologiczne powody, dla których Wewnętrzne Dziecko mówi tak naturalnie poprzez drugą rękę. Kiedy po raz pierwszy zaczęłam uczyć tej metody, studentka opowiedział mi o rozmowie z Rogerem Sperrym, pionierem badań nad prawo- lewo-półkulowym mózgiem. Po opowiedzeniu dr. Sperry'emu o twórczej i emocjonalnej ekspresji, jaką odkrywała poprzez pisanie niedominującą ręką, odpowiedział: „Otwierasz prawą półkulę”. Komentarz Sperry'ego pobudził we mnie intensywne osobiste zainteresowanie badaniami mózgu. Wierzę, że istnieją powiązania między badaniami mózgu a pracą z Wewnętrznym Dzieckiem, więc chciałbym to krótko omówić.



Mózg, ręka i Wewnętrzne Dziecko


Każda półkula ludzkiego mózgu kontroluje przeciwną stronę ciała. Wydaje się również, że istnieją wyspecjalizowane funkcje dla każdej połowy mózgu. Lewa półkula mózgu zawiera centra językowe, które kontrolują przetwarzanie werbalne i analityczne. Została opisana jako liniowa i logiczna strona mózgu. Natomiast prawa półkula mózgu wydaje się być przede wszystkim niewerbalny i reguluje percepcję wzrokową / przestrzenną, a także ekspresję emocjonalną i intuicję.

Moje obserwacje pokazują, że pisanie ręką niedominującą bezpośrednio uzyskuje dostęp do funkcji prawej półkuli mózgu. Zjawisko to dotyczy zarówno osób praworęcznych, jak i leworęcznych. Jak zobaczymy, ręka ta wyraża uczucia bardziej bezpośrednio i z większą siłą. Wykorzystuje również głębszy poziom instynktu i pamięci emocjonalnej, które są tak ważne dla uzdrowienia Wewnętrznego Dziecka. Kiedy piszemy dialogi między Dzieckiem (niedominująca ręka) a dorosłym lub Wewnętrznym Rodzicem (dominującą ręką), wydaje się, że rozmawiamy między dwiema półkulami mózgu.

Innym modelem mózgu, który wydaje się być bardzo obiecujący dla zrozumienia tych głębszych poziomów instynktu i uczucia, jest Teoria Trójni Mózgu, opracowana przez dr. Paula D. MacLeana (dawniej szefa Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego Laboratorium Ewolucji Mózgu). Teoria MacLeana opisuje trzy oddzielne, ale ściśle  związane ze sobą mózgi, z których każdy jest kolejno osadzony w drugim, co odzwierciedla różne etapy ewolucji człowieka.

Najstarsza i najgłębsza część mózgu, Gadzi Mózg, odpowiada anatomicznemu kompleksowi R (rdzeń, most i rdzeń kręgowy). Zarządza instynktami przetrwania, takimi jak znalezienie jedzenia, łączenie się w pary, obrona własnego terytorium i nawykowe zachowania. Następną warstwą w rozwoju był Stary Mózg Ssaków (System Limbiczny), który jest siedzibą emocji. Odbiera również i przetwarza dane zmysłowe i przekazuje je pozostałym dwóm mózgom. Najmłodszą i najbardziej zewnętrzną warstwą mózgu jest kora nowa lub Nowy Mózg Ssaków. Jest to „myśląca czapka” i kontroler abstrakcyjnego rozumowania.

Wiele psychoterapii zostało opartych na tym zewnętrznym poziomie Kory Nowej. Są to terapie analityczne i „mówiące”. Jednak, jak wielu z nas odkryło, modalności te nie docierają do Wewnętrznego Dziecka. To może zająć lata. Wewnętrzne Dziecko dużo łatwiej mówi językiem uczuć: ruchami ciała, zabawą i sztuką. Kiedy Wewnętrzne Dziecko używa słów, są proste, bezpośrednie i pełne uczuć.

Niedawno psycholog Alvaro López-Watermann opracował teorię opartą na swoich badaniach snów zestawiajc te ewolucyjne warstwy mózgu z różnymi stanami doświadczenia psychologicznego. (Jego model dodaje czwarty mózg, Peiskian Brain, odpowiadający anatomicznie szyszynce.) Według López-Watermanna, kiedy świadomość identyfikuje się z określoną częścią mózgu (Peiskian, Gadzim, Staro-Ssaczym lub Nowo Ssaczym), to wytwarza odpowiedni stan – transcendentalny, abstrakcyjny sen, sen lub przebudzenie. (Każdej nocy nasza psyche doświadcza cyklu pierwszych trzech stanów podczas snu). Aktywność każdego z czterech mózgów można uznać za pół-autonomiczną jednostkę psychologiczną. López-Watermann odnosi się do tych odpowiadających im części psyche, jak Regulator, Gubernator, Wspomagający (Emocjonalny) Umysł i Intelekt. Według jego teorii językiem Umysłu Wspomagającego są pamięciowe obrazy i uczucia. Może się zdarzyć, że kiedy doświadczymy stanu Wewnętrznego Dziecka, ta głębsza i starsza emocjonalnie część mózgu (Wspomagający Umysł) staje się dominującą.

Nasz obecny dylemat polega na tym, że ta głębsza emocjonalna część mózgu często zostaje odcięta od naszej aktywnej świadomości. Ostatnie badania pokazują, że istnieją mechanizmy „bramkujące”, które hamują pamięć o wcześniejszych bolesnych doświadczeniach. Dla dobra przetrwania czujące Wewnętrzne Dziecko wchodzi do szafy, a drzwi są zamykane. Uzdrowienie ma miejsce, gdy otworzymy drzwi i zaprosimy Wewnętrzne Dziecko, aby wyszło i było częścią naszego życia. Odbywa się to w bezpiecznej atmosferze, z szacunkiem i ochroną dla tej czułej istoty. Techniki zawarte w tej książce mają pomóc ci stworzyć bezpieczną atmosferę zaufania, tak istotną dla uzdrowienia Twojego Wewnętrznego Dziecka.

Jedną z najczęściej używanych technik pisania jest dialogowanie obiema rękami. W tych rozmowach będziesz zadawać pytania dominującą ręką, tą, którą zwykle piszesz. A twoje Wewnętrzne Dziecko zareaguje poprzez niedominującą rękę, tą, której zazwyczaj nie używasz do pisania. Jak widać na poniższych fragmentach dialogów, Dziecko mówi własnym głosem: prostym, rzeczowym i często naładowanym emocjami.

Zauważysz również, że styl pisania dominującej ręki jest wizualnie całkiem inny niż styl ręki niedominującej. Tego można było się spodziewać. Poprzez trening i praktykę, nasza dominująca ręka rozwinęła zręczność manualną, siłę i kontrolę. Pismo „drugiej ręki”, która została zaniedbana, wygląda niezręcznie, słabo i dziecinnie.

W dialogach pisanych obiema rękami zręczna dominująca ręka mówi  zarówno jako głos dorosłego, jak i głos naszych rodzic. Od strony psychologicznej jest to całkowicie zrozumiałe. Z natury głosy dorosłych i rodziców cenią umiejętności i kontrolę. W dialogach tych Krytyczny Rodzic często staje się niezmiernie sfrustrowany powolnym i niechlujnym pisaniem niedominującej ręki (Wewnętrznego Dziecka). Jak niecierpliwy rodzic, dominująca ręka będzie próbowała kontrolować sytuację, odbierając pióro, aby mogło przemówić w imieniu Wewnętrznego Dziecka. Jego postawa polega na tym, że ona wie najlepiej i potrafi lepiej i szybciej pisać. Postawa ta odzwierciedla to, co przydarzyło się Wewnętrznemu Dziecku w naszym życiu – zostało zdominowane i poddane kontroli przez naszego niecierpliwego i krytycznego Rodzica.

Problem polega na tym, że ta niecierpliwa rodzicielska jaźń nie wie, jak się czuje Wewnętrzne Dziecko i dlatego nie może za nią mówić. W dialogach tych charakter pisma, pisownia i gramatyka są nieistotne. Liczą się uczucia. Spróbuj posłuchać tego, co mówi Dziecko i ciesz się jego cennym, cichym głosem. Możesz być zaskoczony tym, co musi ci powiedzieć!

Jeśli pojawi się krytyczna reakcja na to, co pojawia się w zapiskach twojego Wewnętrznego Dziecka, po prostu to zauważ. To odzywa się twój Krytyczny Rodzic. (Będziemy się więcej zajmować Krytycznym Rodzicem w rozdziale 8.) Pozwól Wewnętrznemu Dziecku pisać dalej swoją niedominującą ręką. Jedną z największych korzyści płynących z dialogów prawej–lewej ręki jest to, że daje namacalne doświadczenie, w jaki sposób traktowałeś swoje Wewnętrzne Dziecko. Dzięki tej nowej świadomości masz teraz wybór; pozostać przy starym status quo lub zmienić swoje postępowanie i zacząć szanować Wewnętrzne Dziecko.



Baw się i twórczo działaj


Dobrze znanym faktem jest, że dzieci rozwijają się i uczą przez zabawę. Podczas zabawy badają, testują swoje granice i rozwijają umiejętności. Mając przyzwolenie na zabawę bez presji i krytyki, prawdziwa kreatywność dzieci rozkwitnie od wewnątrz. Przyjrzyj się dowolną grupę dzieci w wieku przedszkolnym lub młodszych. Pozostawione same sobie, będą bawić się farbami do malowania palcami i gliną, bazgrać kredkami, wznosić całe miasta z klockami, tworzyć magiczne zamki i krajobrazy w piaskownicy, i wymyślać swój własny świat poprzez zabawę w teatr z kostiumami i rekwizytami.

Metafory są dla dzieci czymś naturalnym. Uwielbiają udawać. Najmłodsze dzieci tworzą scenariusze i odgrywają je. Potrafią wszystko zamienić w rekwizyt. Rękojeść miotły staje się mieczem. Pokrywa pojemnika na śmieci staje się tarczą, a skrzynka do pakowania staje się fortem. Nikt nie musi uczyć dzieci twórczej zabawy. Jest to wrodzona zdolność człowieka, która najbardziej widoczna jest w dziecku. Wręcz przeciwnie, społeczeństwo uczy dzieci, aby przestały być kreatywne, dorastały i były „praktyczne”. Jeśli Wewnętrzne Dziecko ma być w pełni odzyskane, ta wrodzona kreatywność musi zostać wyrażona. Ten twórczy aspekt Wewnętrznego Dziecka często nazywany jest Magicznym Dzieckiem (będzie omawiany w Rozdziale 10).

Sztuka ekspresyjna ma wiele do zaoferowania w uzdrawianiu Wewnętrznego Dziecka. Twórcze działania wykonywane dla czystej radości doświadczenia czegoś (bez presji by dobrze wypaść) nieuchronnie pozwalają nam ożywić Wewnętrznego Artystę, którego straciliśmy w okresie dorastania. Wzbogacenie naszego życia, które wynika z tego wybuchu Twórczego Dziecka, jest tak daleko idące w skutkach, że prawie nie ma słów, by wyrazić wszystkie zalety. Musisz tego doświadczyć, żeby w to uwierzyć.

Znajdziesz wplecione w tę książkę zabawne zajęcia, które pozwolą wydobyć zachwycające dziecko-artystę, który jest pełen zachwytu, ciekawości i radości. Odłóż dorosłość na czas, kiedy eksperymentujesz z kredkami, gliną i innymi prostymi materiałami artystycznymi. Będzie również czas na taniec i na spontaniczne przejście od Twojego Wewnętrznego Dziecka, do odgrywanie ról i poznawanie tajemniczego świata swoich marzeń.

W tym momencie twój Krytyczny Rodzic może podnieść głowę i powiedzieć Twojemu Wewnętrznemu Dziecku: „Nie możesz malować. Nie możesz rysować. Nie masz talentu. W każdym razie, nie chcę, żebyś robił tutaj bałagan. Jeśli tak się stanie, po prostu obserwuj. Ale nie pozwól, aby twój Krytyczny Rodzic cię zatrzymał. Jeśli stanie się uparty, miej wiarę. W następnym rozdziale nauczysz się radzić sobie z głosem krytyki.

Najważniejszą rzeczą do zapamiętania jest to, że te zabawne i twórcze działania są naturalnym królestwem Wewnętrznego Dziecka. Nie narzucasz sobie niczego obcego ani dziwnego. Po prostu pozwól swojemu Wewnętrznemu Dziecku mówić w zapomnianym języku. Twórcza ekspresja jest prawdziwym ojczystym językiem Dziecka; wszystkie dzieci go rozumieją i nim mówią. To jest twoje ludzkie dziedzictwo. Odzyskaj to. Doświadcz samemu to, co Joseph Campbell określił jako „zachwyt życiem”. To jest dar, który twoje Wewnętrzne Dziecko może ci dać.

środa, 19 czerwca 2019

Gaja: system recyklingu życia jako całości

O koncepcji Ziemi jako żyjącej planety mówiła książka S. Hardinga, patrz tutaj.

Tym razem przedstawiam wypowiedź innego badacza życia i twórcy koncepcji bakteryjnego pochodzenia takich składników komórki, jak mitochondria.

W ostatnim rozdziale swojej książki, The Symbiont Planet („Symbiotyczna planeta”) Lynn Margulis, z typową dla siebie bezpośredniością i przekorą opowiada o koncepcji naukowej Gai.


Lynn Margulis: Symbiotic Planet: A New Look At Evolution Revised ed. Edition, 1999


Tłumaczenie z wydania amerykańskiego: Piotr Kawecki





ROZDZIAŁ 8
GAJA


Na Ziemi nie ma ciszy – tak cicho
Jak przetrwała
Cokolwiek wyrzec, zniechęciłoby Naturę
I niepokoiłoby Świat
(1004)

Propriocepcja, jest pojęciem medycznym dotyczącym postrzegania ruchu i orientacji przestrzennej wynikającej z bodźców wewnątrz ciała. Chociaż nazwa ta nie jest powszechnie w użyciu, samo zjawisko jest nam wszystkim dobrze znane. Nasze proprioceptory nieustannie informują nas, że stoimy, pochylamy głowę, mrużymy oczy lub zaciskamy pięści. Proprioceptory działają jako systemy sensoryczne nie dla zewnętrznych informacji o innych lub środowisku, ale dla wnętrza ciała. Nerwy przyczepione do mięśni reagują, gdy wykrywają ruch, taki jak zmiana położenia ciała. Te samokontrolujące się nerwy mówią nam, czy stoimy na nogach, czy na głowie; czy siedzimy w bezruchu w autobusie lub biegniemy z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Ziemia cieszy się systemem proprioceptywnym od tysiącleci, na długo przed ewolucją ludzi. Małe ssaki sygnalizują nadchodzące trzęsienie ziemi lub oberwanie chmury. Drzewa uwalniają substancje lotne, które ostrzegają sąsiadów, że larwy ćmy cygańskiej atakują ich liście. Propriocepcja, odczuwanie siebie, jest prawdopodobnie równie stara jak jaźń. Lubię myśleć, że my, ludzie, zwiększamy i nadal przyspieszamy zdolność Gai nowoczesnymi proprioceptorami. Pożar w lesie Borneo i katastrofa amerykańskiego helikoptera we włoskich Alpach są transmitowane w telewizji w Nowym Jorku. Jednak wymarłe watahy wilków i stada dinozaurów cieszyły się własną proprioceptywną komunikacją społeczną; globalny układ nerwowy z pewnością nie zaczyna się od pojawienia się ludzi. Gaja, fizjologicznie regulowana Ziemia, cieszyła się proprioceptywną globalną komunikacją na długo przed ewolucją człowieka. Emisja gazów w obiegu powietrza i rozpuszczalne związki chemiczne z drzew tropikalnych, owady gotowe do godów i bakterie zagrażające życiu. Miłosne związki unosiły się w wiosennych wiatrach od czasów Archeanu. Ale prędkość propriocepcji znacznie wzrosła wraz z wiekiem elektroniki.

Druga konferencja Gaji, „Gaja w Oksfordzie”, która odbyła się w Anglii, w kwietniu 1996, zgromadziła naukowców i działaczy ochrony środowiska, w celu przedyskutowania pojęcia super-organizmów. Czy całe życie na planecie stanowi super-organizm? Czy życie jest jedną samoregulującą się jednostką zwaną Gają? Czy domaganie się użycia pojęcia super organizm wywołuje pocieszającą, acz naukowo nieuzasadnioną myśl o harmonii planetarnej?

Pomysły te zostały omówione przez około czterdziestu uczestników, którzy doszli do jednego wniosku: decyzji o założeniu Towarzystwa Geofizjologicznego na East London University. Ku mojej radości pod koniec 1997 decyzja ta została uchylona: Gaja żyje; geofizjologia jest martwa. Nowa organizacja nazywa się teraz Gaja: Towarzystwo Badań i Edukacji w Nauce o Systemie Ziemskim. Gaja, towarzystwo naukowe, zostało uruchomione 9 lutego 1998, w siedzibie Towarzystwa Królewskiego w Londynie.  Światowy klasy ekspert ds. bioróżnorodności i specjalista od mrówek, ich zachowań społecznych i umiejętności technologicznych, biolog E.O. Wilson, wysłał kasetę z życzeniami. Przeprowadzenie formalnej inauguracji w miejscu najstarszego i najbardziej szanowanego towarzystwa naukowego na świecie było wspaniałą sztuczką dla teorii Gai. Telewizyjne powitanie fanów Gaji po tej stronie Atlantyku ze strony szanowanego profesora z Harvardu, również było sprytnym posunięciem. Zwiększona komunikacja między potencjalnymi współpracownikami  w naukę o Gaji może jedynie podnieść świadomość zakresu naszej ignorancji na temat powierzchni Ziemi, od której tak bardzo zależymy.

Hipoteza Gai nie jest, jak twierdzi wielu, o tym, że „Ziemia jest pojedynczym organizmem”. Tymczasem Ziemia, w sensie biologicznym, ma ciało podtrzymywane przez złożone procesy fizjologiczne. Życie jest zjawiskiem na poziomie planetarnym, a powierzchnia Ziemi żyje od co najmniej trzech miliardów lat. Dla mnie ludzki ruch polegający na wzięciu odpowiedzialności za żyjącą Ziemię jest śmieszny - to retoryka bezsilnych. Planeta troszczy się o nas, a nie my o nią. Nasz nadęty imperatyw moralny, aby poprowadzić krnąbrną Ziemię lub uleczyć naszą chorą planetę, świadczy o naszej ogromnej zdolności do samouwielbienia. Musimy raczej chronić się przed nami samymi.

Główną postacią na konferencji w 1996 był James Lovelock, autor hipotezy Gai. Na początku lat 70-tych Lovelock jako pierwszy twierdził, że suma całego życia optymalizuje środowisko na własny użytek. Biolodzy drażnią na słowo optymalizuje. Jak to, besztali, czy życie może coś zaplanować? Ideę żywej Ziemi Lovelock wymyślił już w połowie lat sześćdziesiątych, kilka lat przed tym, jak go spotkałam, kiedy był konsultantem NASA, pomagającym w opracowaniu sposobów wykrywania życia na Marsie. Jim zdał sobie sprawę, że życie na każdej planecie będzie musiało wykorzystywać jej płyny, którymi w przypadku Ziemi byłyby atmosferą, oceanami, jeziorami i rzekami, jako elementami biegu wymaganego przez życie. Konieczne było dostarczenie składników odżywczych i usunięcie odpadów. Rozumował, że chemia żywej planety musi znacznie różnić się od martwej chemii. Zdał sobie sprawę, że nawet z kosmosu wykrywane są chemiczne sprzeczności ziemskiej atmosfery. Nasza atmosfera zawiera zbyt dużo tlenu w obecności metanu. Gazy te, wysoce reaktywne po zmieszaniu, nie mogłyby współistnieć przy tak wysokich stężeniach, chyba że ich poziom byłyby aktywnie utrzymywany. Dodatkowo obfitują inne gazy w całkowicie nieprawdopodobnej i wysoce niestabilnej mieszaninie. Wodór, a nawet azot reagują wybuchowo w obecności tlenu, ale współistnieją w atmosferze Ziemi. Nawet gdy Lovelock po raz pierwszy zmagał się z problemami sposobu wykrywania marsjańskiego życia, analiza przeprowadzona z teleskopów naziemnych wykazała już, że Mars, w przeciwieństwie do Ziemi, cieszy się stabilną atmosferą niereaktywnych gazów. Lovelock słusznie wywnioskował, że życie nie może obecnie istnieć na Marsie. Oczywiście misja Vikinga, próbując wykryć tam życie, i tak poleciała na Marsa. Moim zdaniem, gdy lądownik Wikingów przekazał swoje dane na Ziemię w 1976, potwierdził jedynie przewidywania Lovelocka wyciągnięte z rozważań nad teorią Gai.

Myśli Lovelocka zwróciły się w stronę Ziemi. Niezależny naukowiec, zarówno odizolowany, jak i wolny od głównego nurtu akademickiej myśli, podszedł w realizacji swoich zamierzeń własną drogą. Jest płodnym wynalazcą; jego znaczącym wkładem w rozwój nauki jest urządzenie do wychwytywania elektronów, detektor dołączony do przyrządu o nazwie chromatograf gazowy, służący do pomiaru stężeń niektórych gazów reaktywnych w powietrzu, takich jak chlorofluorokarony. Sprzęt Lovelocka został przeprojektowany i powszechnie sprzedawany przez Hewlett-Packarda. Urządzenie pozwoliło Sherwoodowi Rowlandowi i Mario Molinie w MIT na otrzymanie w 1995 Nagrody Nobla w dziedzinie chemii za pokazanie, w jaki sposób aerozole i inne gazy reagują niszcząco na stratosferyczną warstwę ozonową. Inne osiągnięcia Jima, to potwierdzanie twierdzeń Rachel Carson o wszechobecnym wpływie pestycydów, na co zwróciła uwagę narodu w Silent Spring. Pracując dla Medical Research Council (MRC) w Wielkiej Brytanii w dziedzinie kriogeniki, biologii w niskich temperaturach, Jim opracował sposób na zamrażanie i rozmrażania zwierząt i ich plemników. Odmrażał zamrożone okazy w zbudowanej przez siebie komorze, rodzaju kuchenki mikrofalowej (nie opatentował jednak tego wynalazku; patentowanie, to długi i kosztowny proces, jest pogmatwany i wymagający działań administracyjnych, dokładnie to, czego Lovelock unika).

Kiedy Jim zainteresował się tym, jak życie wpłynęło na atmosferę Ziemi, kontynuował dociekania bez pomocy instytucjonalnej i zewnętrznych funduszy. Po prostu zagłębił się w to i mierzył gazy na własny koszt. Nigdy nie zerwał łączności ze współpracownikami i studentami. Rezultatem jego nieustannej aktywności był rozwój teorii Gai.

Zaczęliśmy korespondować na początku lat 70-tych. W jednej ze swoich pierwszych odpowiedzi na moje listy Jim napisał, że cierpi na metan. Dlaczego ten gaz, który reaguje tak silnie z tlenem, zawsze jest wymiernie obecny w ziemskiej atmosferze? Powinien zniknąć. Podejrzewając od początku życie, zapytał, czy wiem, co mogłoby wyprodukować ten gaz. Odpowiedziałam tak, jak zrobiłby to każdy, kto czyta mikrobiologię. Metan jest wytwarzany przez bakterie, głównie metanogeny żyjące w podmokłej glebie lub w żwaczu bydlęcym. Produkt metaboliczny metanogennych bakterii jest uwalniany w obfitych ilościach nie w wzdęciach krów (jak zawsze myślałam), ale w ich bekaniu. Metan jest uwalniany do powietrza przez usta cieląt, byków i krów. Metan atmosferyczny szybko reaguje z tlenem, wytwarzając dwutlenek węgla. Metan z powietrza jest regularnie uzupełniany, ponieważ jest zawsze obecny w stężeniu od dwóch do siedmiu części na milion. Lovelock zdał sobie sprawę, że koncentracja metanu w atmosferze musi być zatem wytwarzana przez życie. Można się było spodziewać innych przykładów regulacji gazów.

Wskazówki geologiczne sugerują, że nasza planeta stała się chłodniejsza w ciągu ostatnich trzech miliardów lat. Astronomowie twierdzą, że Słońce, jako typowa gwiazda, stało się jaśniejsze. Słońce powinno w coraz większym stopniu nagrzewać powierzchnię Ziemi. Regulacja temperatury i atmosfery, pomyślał Jim, musi następować w skali globalnej. Kiedy zdał sobie sprawę, że te istotne warunki środowiskowe muszą być aktywnie kontrolowane, co doprowadziło Lovelocka do wniosku, że życie podtrzymuje swoje środowisko.

Pożyczając termin z fizjologii, Lovelock wskazał, że nasze środowisko planetarne jest homeostatyczne. Tak jak nasze ciała, podobnie jak u wszystkich ssaków, utrzymują względnie stabilną temperaturę wewnętrzną pomimo zmieniających się warunków, tak system Ziemi utrzymuje swoją temperaturę i stabilny skład atmosferyczny. Pod względem technicznym, jak napisał Lovelock, temperatura atmosferyczna oscyluje wokół ustalonych punktów przez ujemne sprzężenie zwrotne. Jego twierdzenie, że „życie wyznacza optymalną temperaturę otoczenia”, zostało źle zrozumiane – było krytykowane lub częściej ignorowane. Lovelock coraz częściej myślał o tym planetarnym systemie regulacyjnym jako o kluczowym dla zrozumienia życia na Ziemi.

Określenie Gaia zostało zaproponowane Lovelockowi przez powieściopisarza Williama Goldinga, autora Władcy Much. Na początku lat siedemdziesiątych obaj mieszkali w Bowerchalke, wsi w hrabstwie Wiltshire w Anglii. Lovelock zapytał swojego sąsiada, czy mógłby zastąpić niewygodną ówczesną frazę: „system cybernetyczny tendencjami homeostatycznymi wykrywanymi przez anomalie chemiczne w atmosferze ziemskiej” na termin oznaczający „Ziemia”. Potrzebuję dobrego czteroliterowego słowa – powiedział. Podczas spacerów po okolicy w tej przepięknej części południowej Anglii, w pobliżu wzgórz kredowych, Golding zaproponował Gaję. Starożytne greckie słowo dla „Matki Ziemi”, Gaja, dostarcza etymologicznych korzeni dla wielu terminów naukowych, takich jak geologia, geometria i Pangea.

Nazwa została aż nazbyt dobrze przyjęta. Ekolodzy i ludzie o skłonnościach religijnych, przyciągnięci do idei rodzimej obdarzonej mocą bogini, uczepili się niej, nadając Gai wyraźnie nienaukową konotację. Tuż przed Oksford’96 Jim przedstawił termin geofizjologia do badań planetarnej powierzchni jako   organizmo-podobnego ciała, w którym geologia i biologia są „ściśle powiązane”, czyli pozostające ze sobą w bliskim związku. Wielu naukowców jest nadal wrogo nastawionych do Gai, zarówno samego słowa, jak i idei, być może dlatego, że jest tak rezonująca z przeciwnikami nauki i antyintelektualistami. W kulturze popularnej, o ile pojęcie to jest w ogóle znane, odnosi się do pojęcia Matki Ziemi jako pojedynczego organizmu. Gaja, żywa bogini wykraczająca poza ludzką wiedzę, rzekomo ukarze lub nagrodzi nas za nasze obelgi i błogosławieństwa dla jej ciała. Ubolewam nad tą personifikacją.

Jak wyszczególniono w teorii Jima na temat układu planetarnego, Gaja nie jest organizmem. Każdy organizm musi albo jeść, albo poprzez fotosyntezę lub chemosyntezę, produkować własne pożywienie. Wszystkie organizmy wytwarzają odpady. Druga zasada termodynamiki mówi wyraźnie w tej kwestii: aby utrzymać organizację ciała, energia musi zostać tracona, rozpraszana jako ciepło. Żaden organizm nie żywi się własnymi odpadami. Gaja, żywa Ziemia, daleko przekracza każdy pojedynczy organizm, a nawet jakąkolwiek populację. Odpady jednego organizmu to jedzenie dla innych. Brak rozróżnienia czyjejś żywności od odpadów kogoś innego, system Gai przetwarza materię na poziomie globalnym. Gaja jako system wyłania się z dziesięciu milionów lub więcej połączonych żywych gatunków, które tworzą jego nieustannie aktywne ciało. Dalekie od kruchości i świadomego rozdrażnienia, życie planetarne jest bardzo odporne. Nieświadomie przestrzegając drugiej zasady termodynamiki, wszystkie istoty poszukują źródeł energii i żywności. Wszystkie wytwarzają niepotrzebne ciepło i odpady chemiczne. Jest to ich biologiczny imperatyw. Każde z nich rośnie i, kiedy to robi, wywiera presję na wielu innych. Suma życia planetarnego, Gaja, wykazuje fizjologię, którą uznajemy za regulację środowiskową. Sama Gaja nie jest organizmem bezpośrednio wybranym spośród wielu. Jest to zachodząca właściwość interakcji między organizmami, sferyczna planeta, na której one przebywają, oraz źródło energii, słońce. Ponadto Gaja jest starożytnym zjawiskiem. Tryliony przepychanek, konsumpcji, kopulacji, wydzielin istot tworzą jej układ planetarny. Gaja, twarda suka, nie jest zagrożona przez ludzi. Życie planetarne przetrwało przynajmniej trzy miliardy lat, zanim ludzkość była nawet marzeniem żyjącej małpy z tęsknotą za stosunkowo bezwłosym partnerem.

Potrzebujemy uczciwości. Musimy uwolnić się od naszej arogancji gatunkowej. Nie ma dowodów na to, że jesteśmy „wybranym”, unikalnym gatunkiem, dla których wszystkie inne zostały stworzone. Nie jesteśmy też najważniejsi, ponieważ jesteśmy tak liczni, potężni i niebezpieczni. Nasza wytrwała iluzja szczególnej dyspensacji przeczy naszemu prawdziwemu statusowi pionowych ssaków chwastów.

W kulturze popularnej zdezorientowana idea Gai uderza w mitologiczne akordy. Gaja rezonuje z naszą tęsknotą za znaczeniem naszych krótkich ziemskich żyć. W dniach ostatnich niepoprawna Gaja popiera purytanizm: feministyczny dyskurs na temat niebezpieczeństw gwałtu i zniszczenia nasłonecznionej Ziemi. Mamy od wieków uosobienie przyrody. Przejęcie teorii Gai przez nienawidzących nauki i podżegaczy medialnych jest uderzające. Poprzedni winili naukę, jedyny sposób poznania, za ekscesy technologii, a ci ostatni wykorzystują naukę, by usprawiedliwić swoje prostactwo w telewizji i czasopismach. Chociaż spopularyzowana, wyolbrzymiona i oczerniana, teoria Gai oznacza nie tylko ochronę przyrody czy powrót do Bogini. Gaja jest regulowaną powierzchnią planety, która nieustannie tworzy nowe środowiska i nowe organizmy. Ale planeta nie jest ludzka ani nie należy do ludzkości. Żadna ludzka kultura, pomimo swojej pomysłowości, nie może zabić życia na tej planecie, nawet gdyby próbowała. To bardziej pojedyncza żywa istota niż ogromny zestaw oddziałujących ze sobą ekosystemów. Ziemia jako fizjologia regulacyjna Gaja przekracza wszystkie pojedyncze organizmy. Ludzie nie są centrum życia ani też nie jest nim żaden innym pojedynczy gatunek. Ludzie nie są nawet najważniejsi w życiu. Jesteśmy niedawną, szybko rozwijającą się częścią ogromnej starożytnej całości.

Gaja nie jest ani złośliwa, ani opiekuńcza w stosunku do ludzkości; jest to dogodna nazwa zjawiska obejmującego całą Ziemię: regulację temperatury, kwasowości / zasadowości i składu gazowego. Gaja to seria oddziałujących na siebie ekosystemów, które tworzą pojedynczy ogromny ekosystem na powierzchni Ziemi. Kropka.

Dowody zebrane ze skamieniałości wskazują, że życie na Ziemi w swojej historii liczącej 3,000 milionów lat przetrwało liczne uderzenia równe lub większe niż całkowita detonacja wszystkich pięciu tysięcy złożonych w zapasie bomb nuklearnych. Życie, zwłaszcza życie bakteryjne, jest odporne. Od samego początku żywiło się katastrofą i zniszczeniem. Gaja łączy ekologiczne kryzysy swoich komponentów, reaguje genialnie, a w obliczu nowej konieczności, staje się matką wynalazków.

Składając w całość materiał dowodowy od moich kolegów, podejrzewam, że najpierw bakterie usunęły bezpośrednio z powietrza wodór, którego potrzebowały dla swoich ciał. Później pochłonęły siarkowodór wyjęty z wulkanów. Ostatecznie niebiesko-zielone bakterie wyrwały atomy wodoru z wody. Tlen został wydalony jako metaboliczny produkt odpadowy. To początkowo katastrofalne marnotrawstwo, doprowadziło w końcu do dalszego rozwoju życia. Nowe odpady testują tolerancję życia i stymulują życiową kreatywność. Tlen, którego potrzebujemy do oddychania, zaczął jako toksyna; nadal tym jest. Uwalnianie tlenu z milionów cyjanobakterii spowodowało holokaust o wiele głębszy niż jakakolwiek ludzka aktywność środowiskowa. Zanieczyszczenie jest naturalne. „Brak odpadów” jest napomnieniem, a nie opis. Odpady cyjanobakterii stały się naszym świeżym powietrzem. My, ludzie, otrzymujemy wodór, którego potrzebujemy, jedząc rośliny lub inne zwierzęta. Nie możemy się bez tego obejść. Często nowo wyewoluowane istoty rosną i szybko się rozwijają, wykorzystując energię, zapasy żywności lub odpady innych. Ale ekspansja populacji zawsze kończy się, ponieważ nikt nie może jeść ani oddychać własnymi odpadami. Populacje załamują się lub spowalniają, ponieważ napotykają przeszkody w ekspansji. Ta kontrola wzrostu jest dokładnie tym, co Karol Darwin miał na myśli przez „dobór naturalny”. Gaja jest sumą tych rosnących, oddziałujących i umierających populacji; wielogatunkowym planetarnym okryciem, złożonym z niezliczonych bardzo różnych istot, Gaja jest największym ekosystemem na Ziemi.

W przeciwieństwie do wszystkich jej składowych ekosystemów, Gaja jest geniuszem recyklingu. Mniej więcej jedna piąta ziemskiej atmosfery to tlen. W połączeniu z wodorem lub gazami zawierającymi wodór tlen powoduje wybuchy i pożary. Reakcje, które uwalniają energię, zmieniają reaktywne gazy w ich „zużyte” lub mniej reaktywne produkty uboczne. Gazy reaktywne, takie jak wodór, metan), amoniak, jodek metylu, chlorek metylu i różne gazy siarkowe są wykrywalne w atmosferze ziemskiej, ponieważ są one stale produkowane przez życie wytwarzające odpady szybciej niż mogą zareagować.

Moja długoletnia koleżanka i była studentka Lorraine Olendzenski i ja nagrałyśmy wideo na University of Massachusetts w Amherst (dawniej Massachusetts Colege of Agriculture). Na filmie nasza wspaniała przyjaciółka Betsy Blunt Harris, mikrobiolog, która od ponad dziesięciu lat naucza przyszłych nauczycieli laboratoriów mikrobiologicznych, wkłada dłoń w rękawiczce poprzez chirurgicznie otwartą „przetokę” w boku zdrowej krowy. Palce Betsy dotykają żwacza krowy, wyjątkowo wielkiego żołądka, jednego z czterech występujących u wszystkich krów i ich krewnych przeżuwaczy. Wyciąga z przetoki brązową włóknistą papkę, składającą się głównie z częściowo strawionej trawy. Papka jest tak upakowana mikrobami, że musi być bardzo rozcieńczona, zanim zobaczymy ją pod mikroskopem. Społeczność drobnoustrojów krów obejmuje dziwnie wyglądające orzęsione protistów. Wiele bakterii, w większości mniejszych niż orzęski, również zamieszkują żwacze. Mikroby te wpływają na trawienie traw. Bez nich żadna krowa nie może trawi celulozy w trawie. Faktycznie, w gruncie rzeczy, to drobnoustroje rozkładające celulozę, a nie krowa. Bez nich krowa by nie przełykała, nie fermentowała, nie cofała  i nie przeżuwała powtórnie trawy. Żadna krowa nie zjadłaby traw i nie przeżuwała bez mikrobiologicznych pośredników. Jednym z gazowych produktów trawienia traw jest metan. Krowy podczas bekania wydalają jego ogromne ilości. Metan wołowy jest jednym z powodów, dla których powietrze na Ziemi jest wysoce niestabilną mieszaniną chemiczną. Termity jedzące drewno również uwalniają metan. Podobnie jak krowy, żywią się mikrobami jelitowymi, które rozkładają celulozę na różne produkty chemiczne. Dwutlenek węgla, metan, azot i gazy zawierające siarkę są wydalane do powietrza przez odbyty milionów termitów. Długoterminowe niestabilne systemy gazowe atmosfery wynikają z nieustannego życia mikrobiologicznego.

Uogólniając te odkrycia, Lovelock zasugerował, że cały system powietrza planetarnego jest „metastabilny”, stabilny w swojej niestabilności reaktywnej. Trwałość reaktywności chemicznej wynika z połączonych działań żywych istot. Cała powierzchnia planetarna, nie tylko żywe ciała, ale atmosfera, którą uważamy za obojętne tło, jest tak daleko od równowagi chemicznej, że całość powierzchni planetarnej najlepiej uznać za żywą.

Nie mogę wystarczająco mocno podkreślić, że Gaja nie jest pojedynczym organizmem. Moja Gaja nie jest mglistym, osobliwym wyobrażeniem Matki Ziemi, która nas karmi. Hipoteza Gai jest nauką. Jak głosi teoria Gai, powierzchnia planety, w pewien ograniczony sposób, zachowuje się jak system fizjologiczny. Aspekty kontrolowane fizjologicznie obejmują temperaturę powierzchni i skład atmosfery gazów reaktywnych, w tym tlenu, pH lub kwasowości / zasadowości.

Podejrzewam, że naukowcy będą szukać wyjaśnień dla wielu zjawisk, takich jak zmiana mokrych i suchych cyklów klimatycznych oraz obecny rozkład złota, żelaza, fosforanów i innych minerałów. Gaja, oznaczająca ciało o kontrolowanej fizjologii w sensie planetarnym i biologicznym, jest jedyną nazwą, która może zjednoczyć odmienną grupę naukowców i udostępnić ich pracę międzynarodowej publiczności. Tak jak ciało ludzkie jest zasadniczo ograniczone skórą, różnicami temperatur, chemią krwi i szkieletem z fosforanu wapnia, tak Ziemia odróżnia się od otoczenia uporczywą anomalną atmosferą, stałą temperaturą i niezwykłymi skałami wapiennymi i granitowymi. Lovelock porównuje chemię ziemskiej atmosfery z zamkiem z piasku znalezionym na plaży lub z ptasim gniazdem. One także są oczywistymi produktami życia. Powierzchnia planety jest nie tylko fizyczna, geologiczna i chemiczna, ale nawet geochemiczna. Jest raczej geofizjologiczna: wykazuje atrybuty żywego ciała składającego się z agregatu nieustannie interaktywnego życia na Ziemi.

Chemia fizjologiczna, którą nazywamy metabolizmem, wynika z aktywności istot żywych. To, jak ściśle powiązane są systemy chemiczne Gai, pozostaje kwestią debaty. „Słaba Gaja” utrzymuje, że środowisko i życie są ze sobą powiązane; współistnieją. Niewielu się nie zgadza. Wielu naukowców odrzuca ten pomysł jako przestarzałe wiadomości. „Silna Gaja” stwierdza, że planeta ze swoim życiem, jednym żywym systemem, jest regulowana w pewnych aspektach przez to życie. Jest to idea, która wywołuje szyderstwo niektórych biologów, zwłaszcza tych, którzy nazywają siebie neodarwinistami. Naukowcy pod kierunkiem Richarda Dawkinsa z Oksfordu odrzucają ideę jednolitego systemu planetarnego, który nie ewoluował poprzez dobór naturalny z innymi systemami planetarnymi. Oskarżony o wahanie się, Lovelock twierdzi, że nigdy nie porzucił „Silnej Gai”, terminu ukutego przez J. Kirchnera, naukowca-filozofa z University of California w Berkeley. W 1988  na spotkaniu Konferencji Chapmana Amerykańskiej Unii Geofizycznej Kirchner wyśmiał „Silną Gaję” zaraz po tym, jak starannie ją obronił. Możesz przeczytać o silnej reakcji Kirchnera i wszystkich innych na Gaję i filozofię w raporcie ze spotkania pod redakcją Schneidera i Bostona. (Scientists on Gaia, redakcja: Stephen H. Schneider and Penelope J. Boston. MIT Press, 1991). Lovelock przyznaje jednak, że porzucił swój pierwotny pogląd, że Gaia jest „teleologiczna”. Nie twierdzi już, że żywy system planetarny współpracuje jako całość, aby zoptymalizować warunki dla wszystkich swoich członków. Różnorodność biologiczna jest bezwzględnym wymogiem trwałości Gaji. Nie ma listy najbardziej uprzywilejowanych gatunków. Każdy organizm troszczy się o siebie: rośnie i próbuje się rozmnażać. Presja selekcyjna, upór wszystkich organizmów, by rosnąć i rozmnażać się, sprzyja niektórym rodzajom życia w określonych warunkach. Te rosną, rozszerzają się, usuwają odpady i poddają recyklingowi. A kiedy to robią, wywierają ogromną presję selekcyjną na zróżnicowane formy życia. Rezultatem jest Gaja. Gdyby nie było życia, temperatura i skład gazu byłyby przewidywalne wyłącznie na podstawie czynników fizycznych. Energia słoneczna i zasady chemii i fizyki określają właściwości powierzchni Ziemi. Jednak te właściwości znacznie odbiegają od prognoz opartych wyłącznie na fizyce i chemii. Nauki niebiologiczne nie dostarczają wystarczających wyjaśnień środowiska powierzchni Ziemi. Kiedy zaś bierze się pod uwagę wieloaspektowe role żywych organizmów wytwarzających gaz, zmieniających temperaturę, wtedy różnice znikają. Teoria Gai jest użyteczną nauką.

Każda nowa idea generuje krytykę, zwłaszcza w nauce, gdzie krytyka jest zinstytucjonalizowana przez publikację recenzentów i powtarzalny eksperyment. Idea Gai wymaga geologów, geochemików, chemików atmosferycznych, a nawet meteorologów, aby rozumieli naukę poza własnymi polami. Muszą studiować biologię, zwłaszcza mikrobiologię. Ale akademicki apartheid rodzi opór. Akceptacja Gai doprowadziłaby do działań, które ludzie w pokrewnych dziedzinach niechętnie przyjmują.

W Gai nie ma nic nowego, jedynie nazwa, twierdzą niektórzy krytycy. Inni utrzymują, że propozycja, zgodnie z którą powierzchnia Ziemi jest żywa, jest tak szeroka, że nie można jej przetestować. Niekoniecznie: jeśli zdefiniujemy życie jako system reprodukcji zdolny do doboru naturalnego, to Gaja żyje. Najłatwiej to zobaczyć poprzez prosty eksperyment myślowy. Wyobraź sobie, że statek kosmiczny przewożący mikroby, grzyby, zwierzęta i rośliny jest wysyłany na Marsa. Pozwólcie, aby wyprodukowała ona własną żywność i przerobiła jej odpady, i niech to utrzymuje się przez dwieście lat. Gaja to system recyklingu życia jako całości. Nastąpiłoby pączkowanie jednej Gai w celu wytworzenia dwóch. Budowa takiej miniaturowej Gai reprezentowałaby de facto reprodukcję. Książka Biosfery Doriona Sagana jasno przedstawia tę sprawę.

Kolejna krytyka teorii Gai przemawia do obaw naukowców. To, że teoria Gai rezonuje ze starożytnymi wierzeniami Matki Ziemi, dla niektórych krytyków wydaje się czynić ją niebezpiecznie nienaukową. Tacy krytycy twierdzą, że żadna istota planetarna nie może działać w sposób skoordynowany, jeśli brakuje jej świadomej kontroli. Skąd planeta wie, kiedy podnieść lub obniżyć stężenie tlenu w atmosferze, aby utrzymać ją na poziomie około 20 procent? Poziom ten waha się między globalnym zagrożeniem pożarowym a ryzykiem powszechnej śmierci spowodowanej uduszeniem. W jaki sposób Gaja może „zorganizować” usuwanie soli z oceanów, aby uratować mieszkańców przed zagrażającym poziomem zasolenia? Jak „ona” może ochłodzić całe ciało, aby zrekompensować wzrastającą jasność słońca? W jaki sposób Gaja wie, jak regulować pokrywę chmur oceanicznych w zależności od temperatury? Kim jest ta Gaja?

Lovelock odpowiada, że Gaja nie potrzebuje świadomości, aby przystosować się do środowiska planetarnego. Ostatnie prace w dziedzinie matematyki, zwane geometrią fraktalną, pokazują, że skomplikowaną grafikę można wykonać nie tylko dzięki artyście z gotowym pomysłem, ale też powtórzeniami prostych kroków komputerowych zwanych algorytmami. Życie wytwarza fascynujące „projekty”, powtarzając w podobny sposób cykle chemiczne wzrostu i reprodukcji komórek. Zamówienie jest generowane przez nieświadome powtarzalne czynności. Gaja, jako przeplatająca się sieć całego życia, jest żywa, wrażliwa i świadoma w różnym stopniu we wszystkich swoich komórkach, ciałach i społeczeństwach. Analogicznie do propriocepcji, wzory Gaji wydają się być planowane, ale występują przy braku jakiejkolwiek centralnej „głowy” lub „mózgu”. Propriocepcja, jako samoświadomość, ewoluowała na długo przed ewolucją zwierząt i na długo przed tym, jak zrobiły to ich mózgi. Wrażliwość, świadomość i reakcje roślin, protoctista, grzybów, bakterii i zwierząt, każde w swoim lokalnym środowisku, stanowią powtarzający się wzór, który ostatecznie leży u podstaw globalnej wrażliwości i odpowiedzi „samej” Gai. Lovelock wraz ze swoim kolegą i byłym doktorantem Andy Watsonem, opracowali model komputerowy o nazwie „Świat Stokrotek”(Daisyworld). Zakładają na przykład planetę, na której żyją tylko białe i czarne stokrotki. Planeta jest wystawiona na promieniowanie gwiazdy, wzorowanej na naszym słońcu, która rośnie w jasności przez miliony lat. Bez żadnych zewnętrznych założeń, bez seksu lub ewolucji, bez mistycznych domysłów o planetarnej świadomości, stokrotki Świata Stokrotek chłodzą swój świat pomimo rozgrzewającego się słońca.

Założenia są proste. Czarne stokrotki pochłaniają ciepło, a białe stokrotki odbijają je. Żaden kwiat nie rośnie poniżej 10 stopni Celsjusza i wszystkie umierają powyżej 45 stopni Celsjusza. W tym zakresie czarne stokrotki mają tendencję do pochłaniania lokalnego ciepła i dlatego rosną szybciej w chłodniejszych warunkach. Białe stokrotki, ponieważ odbijają i tracą więcej ciepła, w wyższych temperaturach rozwijają się, aby produkować więcej potomstwa. Zacznijmy od świata czarnych stokrotek. Wraz ze wzrostem jasności słońca czarne stokrotki rosną, rozszerzając powierzchnię występowania, pochłaniając ciepło i ogrzewając otoczenie. Gdy czarne stokrotki podgrzewają większy obszar otaczającej powierzchni lądu, sama powierzchnia ogrzewa się, umożliwiając jeszcze większy wzrost populacji. Ta pozytywna reakcja trwa do momentu, gdy wzrost stokrotki na tyle ogrzeje otoczenie, że białe stokrotki zaczynają wypierać czarne. Białe stokrotki, które są mniej chłonne i bardziej refleksyjne, zaczynają ochładzać planetę. Skumulowanym rezultatem tych działań jest podgrzanie powierzchni planety, gdy jest ona chłodniejsza we wczesnej ewolucji słońca, a następnie utrzymanie planety w stosunkowo niskiej temperaturze wraz ze wzrostem jasności Słońca. Pomimo coraz gorętszego słońca, planeta utrzymuje długie plateau stabilnej temperatury.

Daisyworld okazał się punktem zwrotnym w Gajańskiej nauce. Stephan Harding, profesor w Schumacher College w Devon w Anglii, modeluje obecnie Światy Stokrotek z dwudziestoma trzema różnokolorowymi gatunkami stokrotek, a także roślinożercami, którzy jedzą stokrotki i zwierzętami mięsożernymi jedzącymi roślinożerców. W tych modelach nie powstaje związek między tym, co jest dobre dla danego gatunku, ale tym, co jest dobre dla całej planety. Wzrost populacji jednego rodzaju organizmu może prowadzić do jego własnego upadku. Pojawił się matematyczny zarys nakładania się selekcji naturalnej i globalnej regulacji temperatury. Globalna regulacja temperatury jest paradygmatycznym przykładem zachowania Gai. Modele Hardinga wskazują na zróżnicowane zachowania strategii przetrwania, aby wzmocnić lub nawet wywołać konsekwencje na poziomie globalnym. Biolodzy stają się mniej niechętni przyjęciu teorii Gai. Regulacja temperatury jest fizjologiczną funkcją nie tylko Świata Stokrotek, ale także ciał i społeczeństw życia. Wszystkie ssaki, tuńczyki, skunksowa kapusta i ule regulują swoje temperatury z dokładnością do kilku stopni. W jaki sposób komórki roślinne lub pszczoły zamieszkujące ule „wiedzą”, jak utrzymać temperaturę? Niezależnie od odpowiedzi, tuńczyk, kapusta skunksowa, pszczoły i komórki mysie wykazują ten sam rodzaj regulacji fizjologicznej, która panuje na całej planecie.

Gaja, w całej swojej symbio-genetycznej chwale, jest z natury ekspansywna, subtelna, estetyczna, starożytna i niezwykle odporna. Żadne kolizje planetoid i wybuchy jądrowe nigdy nie zagroziły Gai jako całości. Jak dotąd jedynym sposobem, w jaki my, ludzie, udowodnimy naszą dominację, jest ekspansja. Pozostajemy bezczelni, bzdurni i nieokrzesani, nawet gdy stajemy się coraz liczniejsi. Nasza twardość jest złudzeniem. Czy mamy inteligencję i dyscyplinę, aby oprzeć się naszej tendencji do wzrostu bez ograniczeń? Planeta nie pozwoli naszym populacjom na dalszy rozwój. Rosnące populacje bakterii, szarańczy, karaluchów, myszy i trawy zawsze załamują się. Ich własne odpady budzą obrzydzenie, gdy dochodzi do stłoczenia i poważnych niedoborów. Pojawiają się choroby, jako oportunistycznie rozwijające się populacje „innych”. Odnoszą się od destrukcyjnych zachowań i dezintegracji społecznej. Nawet roślinożercy, jeśli są zdesperowani, stają się złośliwymi drapieżnikami i kanibalami. Krowy polują na króliki lub jedzą cielęta. Wiele głodnych młodych ssaków będzie rywalizować o mięso swoich zbuntowanych miotów. Przerost populacji prowadzi do stresu, a stres zmniejsza przerost populacji – przykład cyklu regulowanego przez Gaję.

My, ludzie, jesteśmy tacy jak nasi współmieszkańcy. Nie możemy położyć kresu naturze; stanowimy zagrożenie tylko dla siebie. Pogląd, że możemy zniszczyć całe życie, w tym bakterie kwitnące w zbiornikach wodnych elektrowni jądrowych lub we wrzących otworach hydrotermalnych jest niedorzeczny. Słyszę, jak nasi nieludzcy bracia podśmiewają się: Radziłem sobie bez ciebie, zanim cię poznałem,  bez ciebie teraz będę się dogadywał – śpiewają o nas w harmonii. Większość z nich, mikroby, wieloryby, owady, rośliny nasienne i ptaki, wciąż śpiewają. Tropikalne drzewa leśne nucą do siebie, czekając, aż skończymy naszą arogancką wycinkę, aby mogły jak zwykle wrócić do swojej działalności. I będą kontynuować swoją kakofonię i harmonię na długo po naszym odejściu.


W języku polskim książka ukazała się w 2000 roku nakładem Wydawnictwa CiS.

piątek, 14 czerwca 2019

Świadectwo Suzanne Segal: Życie bez osobistego „ja”

W swojej autobiograficznej książce: Zderzenie z nieskończonością: życie poza osobistą jaźnią Suzanne Segal opisuje kolejne lata zmagania się z przerażającym, nieustającym alarmem umysłu, który uznawał, że z jej świadomością jest coś nie tak, ponieważ od tego pamiętnego dnia, gdy wsiadała do autobusu na paryskiej ulicy, całkowicie i nieodwracalnie utraciła poczucie swojej osobistej tożsamości.



Suzanne Segal: Collision with the infinite: A life Beyond the Personal Self, Blue Dover Press 1998

Tłumaczenie: Piotr Kawecki



Wprowadzenie

Jako ludzie Zachodu, którzy szukają duchowej transformacji, musimy sobie nawzajem pomagać, dzieląc się naszymi historiami. Ponieważ napotykamy duchowe doświadczenia w sposób, w jaki Wschód tego nie robi, musimy zebrać nasze relacje o transformacji, aby stworzyć nowe „starożytne teksty”, które dostarczają zachodnich map duchowego terytorium. Historie przodków opisywały drogę, która od tamtej pory wznosiła się wzdłuż nowej konstrukcji. Tak jest z drogami. Kiedy myślimy, że doskonale je znamy, ktoś przychodzi i buduje nowe stacje benzynowe lub sygnalizatory uliczne lub sklepy spożywcze, a my musimy ponownie odnaleźć kierunki, korzystając z nowych punktów orientacyjnych.

Poniższa historia jest moim wkładem w nowoczesną wersję starożytnych tekstów. Jest to opis czternastu lat po całkowitym i nieodwołalnym rozbiciu osobistej tożsamości, permanentnym wyłączeniu i odpadnięciu wszystkiego, co nazwałam moją indywidualną jaźnią. Ta głęboka przemiana została opisana w wielu klasycznych tekstach duchowych Wschodu. Jednak z powodu moich przekonań kulturowych, wychowania, wartości i lęków spotkałam się z tym w sposób szczególnie zachodni. Doświadczenie było tak odmienne od wszystkiego, co wcześniej sobie wyobrażałam lub rozumiałam, że jego asymilacja zajęła więcej niż dziesięć lat. W tym czasie poszukiwałam pisemnych relacji o podobnych doświadczeniach, które mogłyby mi pomóc w najtrudniejszych i przerażających czasach reakcji umysłu na całkowicie niewzruszoną pustkę „braku-mnie”, ale żadnej nie znalazłam. Książka ta zrodziła się z pragnienia zapewnienia kontekstu i towarzysza dla tych, których przeznaczeniem jest doświadczanie pustki osobistej jaźni, pchającej się w niewyobrażalny sposób na pierwszy plan.

Doświadczenie braku-ja niesie ze sobą zaprzestanie osobistej historii, usuwając na zawsze „osobę”, której dotyczą te wydarzenia. Historia pozostaje tylko opowieścią, narracją bez autora, wydarzeniami bez osobistego znaczenia; nie należy już ani nie odnosi się do „mnie".

Na Zachodzie panuje przekonanie, że aby funkcjonować w świecie, trzeba posiadać osobową jaźń – że jaźń utrzymuje wszystko razem i istnieje jako to, czym jesteśmy. Uważa się, że bez jaźni można być zredukowanym do formy zidiocenia lub szaleństwa, a żadna nie przypomina czyjejś myśli o przebudzeniu do prawdy.

Jako ludzie Zachodu nie możemy powstrzymać się od przerażającej perspektywy, że indywidualne ja ujawni się jako puste. Wszakże na Zachodzie osobiste ja jest uważane za najwyższą wartość. Ta historia będąca opisem stanu życia w każdej chwili bez osobistego punktu odniesienia wyjaśnia, że nie jest to stan niefunkcjonalny. Kronika tego „życia poza osobistą jaźnią” stanowi nowoczesną wersję tego, co opisali przodkowie, ale dodaje doświadczenie samej podróży, której nie przedstawili. Nawet gdyby opisali swoje doświadczenie podróży, z pewnością byłaby zupełnie inna, ponieważ żyli w kontekście kulturowym, który uhonorował, a nie dewaluował, lub zafałszowywał ich doświadczenie.

Słuchając sugestii mojego edytora zawarłam historię tego, kim „ja" byłam, zanim „ja" odeszło. Pisanie o osobie, którą była Suzanne Segal, zanim jej osobiste „ja" odpadło, było wyzwaniem. Historia tego życia jest fikcją o postaci, która już nie istnieje. Osoba, która pisze tę książkę, jest osobą pozbawioną osobistej tożsamości, ale zachowuje pamięć historii, która nie pasuje do tradycyjnych wyobrażeń o tym, jak wygląda przebudzenie. W rzeczywistości świadomość, że przebudzenie może nie odpowiadać tradycyjnym obrazom, jest jednym z najważniejszych przekazów, jakie to życie musi przekazać.

Nie popełniaj błędu, czytając historię Suzanne Segal poszukującą wydarzeń z dzieciństwa, które „spowodowały” późniejsze odpadnięcie self. W pracy nie ma liniowej przyczynowości. Potężny wpływ zachodniej psychologii w naszej kulturze doprowadził wielu do przekonania, że korzenie wszelkiego ludzkiego doświadczenia tkwią we wczesnym dzieciństwie, i że teorie psychologiczne mogą wyjaśniać dowolny punkt kontinuum. Wydarzenia naszej przeszłości mówią nam o osobistym, a nie bezosobowym; o indywidualnej jaźni, a nie o uniwersalnej Jaźni. Istotne jest, aby ta historia była czytana z przestronną świadomością, która unika redukcjonistycznej kategoryzacji lub psychologicznej tendencji do patologizowania.

Podczas czytania pamiętaj też, proszę, że formuły językowe zobowiązują do używania zaimków osobowych w przekazywaniu doświadczenia, które nie jest już osobiste. „Ja”, które czytasz na papierze, nie odnosi się do nikogo, ale nie można opowiedzieć historii bez użycia słów takich jak „ja", „mnie" i „moje”. Tajemnica, w której wszystkie przebywa, jest nieskończenie rozległa.



Suzanne opisuje swoje dzieciństwo, studia i zetknięcie się z medytacją transcendentalną. Potem jej losy przenoszą się do Paryża, gdzie szukała ucieczki od poprzedniego stylu życia, całkowicie porzucając jakąkolwiek praktykę medytacyjną. Poznaje przystojnego francuskiego lekarza, wychodzi za mąż i …
 

Rozdział 4 opisuje, co stało się dalej…




4. Zderzenie z pustką


Chwała pustce, która oczyszcza egzystencję.
Istnienie:
To miejsce stworzone z naszej miłości do tej pustki!
Jednak kiedy przychodzi pustka, ta egzystencja odchodzi.
Chwała, że tak dzieje, bez końca!
Przez lata wyciągałem własne istnienie z pustki.
Potem jeden skok, jedno zamachnięcie ręki, ta praca jest skończona.
Wolny od tego, kim byłem, wolny od obecności, 
wolny od niebezpiecznego strachu, nadziei, wolny od górzystych oczekiwań.
Góra tu i teraz jest maleńkim kawałkiem słomy rozrzuconej w pustkę.
— Rumi

Wraz z upływem pierwszych miesięcy mojej ciąży, życie stawało się coraz trudniejsze. Z perspektywy czasu widzę, że radykalna zmiana rzeczywistości, która miała nastąpić, zaczęła się ujawniać od dnia, w którym uświadomiłam sobie, że poczęłam. Wkrótce po sprawdzeniu, że naprawdę jestem w ciąży, Claude i ja pojechaliśmy dwadzieścia mil do mieszkania jego rodziców, aby przekazać wiadomość, że niedługo będą dziadkami. Kiedy poruszaliśmy się zatłoczoną autostradą, zauważyłam kłopotliwe uczucie. Moje ciało zdawało się rozpuszczać, tracąc swoją solidność i rozpadając się w otaczającym mnie powietrzu. Kiedy patrzyłam przez swoje oczy, tak naprawdę postrzegałam formę mojego ciała jako odmienioną, gdy przenikała ją przestronna, mglista świetlistość, która wymazywała wcześniej odrębne granice. Powietrze było zrobione z tej samej jasności, która rozciągała się tak daleko, jak oko mogło sięgnąć we wszystkich kierunkach. Czułam się coraz bardziej nielokalna, tak jakby „ja” nie było nigdzie w tej świecącej mgle, ale wszędzie na raz.

Kiedy spojrzałam na Claude'a, który opowiadał mi jakąś historię o jednym ze swoich pacjentów, wydawał się być daleki i nieosiągalny przez ogromną jasność. Odwrócił się do mnie na krótko, żeby upewnić się, czy go słucham, a potem zapytał, czy wszystko w porządku. „W porządku” – odpowiedziałam słabo – „w porządku”. Panika zaczęła się wzmagać, a ja nie mogłam zaryzykować powiedzenia więcej. Potem z zaciekłością wybuchła panika, a w mojej głowie zaczęły pojawiać się przerażające myśli. Szalałam, mówiłam te myśli, traciłam kontrolę nad rzeczywistością, stając się niefunkcjonalna. Odwróciłam się do Claude'a i szukałam tematu, na który można by porozmawiać, aby odwrócić uwagę od doświadczenia rozpuszczenia się w powietrzu.

Rozmawialiśmy przez chwilę o najnowszym romantycznym zainteresowaniu jego brata – ile miała lat, jak się poznali – a potem Claude rozpoczął dość długą i skomplikowaną historię o incydencie, który jego brat opisał mu dzień wcześniej przez telefon. Kiedy usadowiłam się z powrotem na swoim miejscu i słuchałam, starałam się skupić na jego słowach, w celu powrotu do solidnej rzeczywistości. Ale uczucie bycia daleko pozostało i miało trwać przez kilka dni, podobnie jak wyraźne odczucie, że powietrze było nasycone świetlistą mgłą. Ta zmiana percepcji była tak niepokojąca, że nie byłam w stanie nic robić, ale celowo i obsesyjnie próbowałam odwrócić uwagę od tego, co się dzieje.

Kiedy dotarliśmy do domu rodziców Claude'a, podekscytowana ogłosiłam ciążę i z ożywieniem rozmawiałam ze wszystkimi o macierzyństwie i wychowaniu dzieci. W ciągu następnych kilku dni rzuciłam się w problemy codziennego życia, wyłącznie w celu wymazania i próby zapomnienia o istniejącej zmianie postrzegania.

Mniej więcej w tym czasie kolejne przesunięcie percepcji zaczęło manifestować się w dyskretnych incydentach, które trwały od kilku minut do kilku godzin. Podczas tych epizodów świat wydawał się być wielowymiarowy, jak gdyby była to scenografia filmowa wycięta z tektury bez niczego z tyłu. Paryska sceneria wydawała się płaska, pusta i podobna do kreskówki, pozbawiona trzeciego wymiaru i solidności. Ponadto wszystkie wyraźne krawędzie, które wcześniej oznaczały separacje między przedmiotami, nabrały rozmytej płynności bez wyraźnego rozgraniczenia, płynąc razem w ruchu przypominającym ocean. Przedmioty, które wcześniej wydawały się stabilne, teraz zdawały się być jednocześnie większe i oddalone, pulsując delikatnie w jednym ruchu życia, utrzymując się w ich własnych warstwach percepcyjnych, które były nieosiągalne dla mojego zdumionego umysłu. Za każdym razem, gdy następowały te zmiany, przerażenie pojawiało się natychmiast i narastało przez cały czas trwania.

Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Przypuszczałam tylko, że ciąża dotyka mnie w dość osobliwy sposób i odetchnęłam z ulgą, gdy zmiany w końcu ustąpiły i wróciłam do tego, co uważałam za mój normalny stan percepcyjny. Zupełnie  nieprzygotowana na coś tak radykalnego, te zmiany mnie przerażały. Stałam się nadmiernie czujna wobec wszystkich zmian w moim zwykłym sposobie postrzegania, próbując wyizolować, co może powodować ich wystąpienie. Przeglądnęłam długą listę możliwości, od konkretnych pokarmów po ilość snu lub ćwiczeń, które otrzymywałam, ale nie byłam w stanie zidentyfikować niczego, co mogłoby w konsekwencji wywoływać te zmiany. To była kompletna tajemnica – a tajemnica miała się pogłębić tysiąc razy.

* * *

To było na wiosnę, kiedy to się stało. Wracałam do domu, do mojego mieszkania na Lewym Brzegu, po uczęszczaniu na zajęcia dla kobiet w ciąży w klinice w mieście, gdzie miałabym dziecko po sześciu miesiącach. Był to pierwszy tydzień mojego czwartego miesiąca ciąży i właśnie zaczęłam odczuwać nikłe ślady, jak muskanie piórem od środka, maleńkich ruchów mojej córki. Miesiąc był majowy, a słońce ogrzało mi głowę i twarz, gdy stałam na przystanku autobusowym przy Avenue de la Grande Armee. Nie spieszyłam się i postanowiłam pojechać autobusem zamiast metrem, żeby cieszyć się pogodą.

Kilka autobusów przyjechało i odjechało, zanim w końcu zobaczyłam numer 37 zbliżający się szeroką aleją. Sześciu lub siedmiu z nas czekało razem na przystanku, wymieniając uprzejmości na temat pogody i komentarze na temat nowej kampanii reklamowej, która pojawiła się na wszystkich billboardach. Gdy zbliżał się autobus, zebraliśmy się wyczekująco przy krawężniku. Autobus zatrzymał się, wyrzucając cierpki zapach spalin i gorącej gumy do ciepłego wiosennego powietrza.

Gdy zajęłam swoje miejsce w szeregu, nagle poczułam, że moje uszy zatykają się, tak jak wtedy, gdy zmienia się ciśnienie w samolocie podczas schodzenia do lądowania. Czułam się odcięta od sceny przede mną, jakbym była zamknięta w bańce, niezdolna do działania na najbardziej podstawowym fizycznym poziomie. Podniosłam prawą stopę, aby wejść do autobusu i zderzyłam się czołowo z niewidzialną siłą, która otworzyła moją świadomość jak niesłyszalnie eksplodująca laska dynamitu, buchając w drzwi mojej zwykłej świadomości, otwierając je i wyrywając z zawiasów, dzieląc mnie na dwie części. W ziejącej przestrzeni, która się pojawiła, to, co wcześniej nazywałam „ja”, zostało gwałtownie wypchnięte ze zwykłego usytuowania we mnie, w zupełnie nowe miejsce, które znajdowało się około stopy (30 cm) za mną i na lewo od mojej głowy. „Ja” znajdowało się teraz za moim ciałem spoglądając na świat bez użycia fizycznych oczu mojego ciała.

Z nie zlokalizowanej pozycji gdzieś za mną i na lewo, mogłam zobaczyć moje ciała przed sobą i z dość daleka. Wydawało się, że wyczuwanie sygnałów płynących z ciała zabiera dużo czasu w tym nie zlokalizowanym miejscu, jakby były światłem pochodzącym z odległej gwiazdy. Przerażona rozejrzałam się wokół, zastanawiając się, czy ktoś coś zauważył. Wszyscy pozostali pasażerowie spokojnie zajęli miejsca, a kierowca autobusu kazał mi wsadzić żółty bilet do maszyny, żebyśmy mogli odjechać.

Kilkakrotnie potrząsnęłam głową, mając nadzieję na odzyskanie przytomności, ale nic się nie zmieniło. Czułam się daleka, gdy moje palce grzebały, żeby wsadzić bilet do szczeliny, i poszłam w głąb autobusu, żeby znaleźć miejsce. Usiadłam obok starszej kobiety, z którą rozmawiałam na przystanku autobusowym i próbowałam kontynuować rozmowę. Mój umysł całkowicie się zatrzymał w szoku spowodowanym nagłym zderzeniem z tym, co kiedykolwiek wyparło moją poprzednią rzeczywistość.

Chociaż mój głos nadal mówił spójnie, czułam się całkowicie od niego odłączona. Twarz kobiety siedzącej obok mnie wydawała się odległa, a powietrze między nami wydawało się mgliste, jakby wypełnione gęstą, świetlistą zupą. Przez chwilę odwróciła się, by spojrzeć przez okno, a potem sięgnęła, by pociągnąć za sznur, by zasygnalizować kierowcy, żeby pozwolił jej wysiąść na następnym przystanku. Kiedy wstała, przesunęłam się na jej miejsce przy oknie i pożegnałam się z uśmiechem. Czułam, jak pot spływa mi po ramionach i opada na twarz. Byłam przerażona.

Autobus przyjechał na mój przystanek na rue Lecourbe i wysiadłam. Kiedy szłam do domu wzdłuż trzech bloków, usiłowałam wrócić do jednego kawałka, skupiając się na moim ciele i chcąc wrócić do tego miejsca, o którym myślałam, że należę, aby odzyskać normalne wrażenie widzenia oczami ciała, mówienia przez usta ciała i słuchać przez uszy ciała. Siła woli zawiodła żałośnie. Zamiast doświadczać fizycznymi zmysłami, teraz kołysałam się za ciałem jak boja na morzu. Uwolniona od zmysłowej solidności, oddzielona od ciała i obserwująca z dużej odległości, ruszyłam ulicą jak chmura świadomości podążająca za ciałem, które wydawało się jednocześnie znajome i obce. Było to niezrozumiałe przywiązanie do tego ciała, chociaż nie było już tak, że moje. Nadal wysyłało sygnały o swoich zmysłowych percepcjach, ale jak, i gdzie te sygnały były odbierane, było niezrozumiałe.

Nie potrafiąc zrozumieć tego stanu, umysł naprzemiennie pędził dziko, próbując złożyć „mnie” z powrotem i kompletnie zamknąć, pozostawiając jedynie puste szumy przestrzeni odbijające się w uszach. Świadek był całkowicie odmienny od umysłu, ciała i emocji, a pozycja, jaką trzymał, za i na lewo od głowy, pozostawała stała. Głęboki dystans między świadkiem a umysłem, ciałem i emocjami zdawał się wywoływać panikę sam w sobie, z powodu uczucia bycia tak słabo związanym z fizyczną egzystencją. W tym stanie świadków fizyczne istnienie przeżywało bycie na krawędzi rozpuszczania, a to (fizycznie) odpowiadało przywoływaniem strachu przed unicestwieniem o monumentalnych rozmiarach.

Kiedy weszłam do mojego mieszkania, Claude podniósł wzrok znad książki, by mnie przywitać i zapytać, jak minął mi dzień. Przerażenie nie było dla niego natychmiast widoczne, co wydawało się dziwnie uspokajające. Powitałam go spokojnie, jakby nic się nie stało, mówiąc mu o klasie w klinice i pokazując mu nową książkę, którą kupiłam w amerykańskiej księgarni w drodze do domu. Nie było żadnego sposobu na wyjaśnienie mu tego, więc nawet nie próbowałam. Terror gwałtownie się nasilał, a ciało ogarnęło panikę, pot spływał strumyczkami po bokach, ręce zimne i drżące, serce wściekle pompowało. Umysł przełączył się na tryb przetrwania i zaczął szukać rozrywek. Może bym wzięła kąpiel, drzemkę, coś zjadła lub przeczytała książkę albo zadzwoniła do kogoś przez telefon.

Wszystko było koszmarne, nie do wiary. Umysł (nie mogłam już dłużej nazywać tego „moim” umysłem) próbował wymyślić jakieś wyjaśnienie tego wyraźnie niewytłumaczalnego zdarzenia. Ciało przeniosło się poza przerażenie w oszalały horror, powodując tak wyczerpujące fizyczne wyczerpanie, że sen stał się jedyną możliwą opcją. Po powiedzeniu Claude'owi, że nie chcę być niepokojona, położyłam się w łóżku i wpadłam w to, co jak uważałam byłoby pożądanym zapomnieniem snu. Sen nadszedł, ale świadek kontynuował, poświadczając o śnie z pozycji za ciałem. To było najdziwniejsze doświadczenie. Umysł zdecydowanie spał, ale jednocześnie coś było przebudzone.

W chwili gdy następnego ranka oczy otworzyły się, umysł eksplodował niepokojem. Czy to szaleństwo? Psychoza? Schizofrenia? Czy to właśnie ludzie nazywają załamaniem nerwowym? Depresja? Co się stało? I czy to się kiedykolwiek skończy? Claude zaczął zauważać moje podniecenie i najwyraźniej czekał na wyjaśnienie. Próbowałam powiedzieć mu, co miało miejsce poprzedniego dnia, ale byłam zbyt daleko, by mówić. Świadek zdawał się być tam, gdzie znajdowało się „ja”, które pozostawiało ciało, umysł i emocje pustej osobie. To było niesamowite, że wszystkie te funkcje w ogóle działały. Nie wyjaśniłam tego Claude'owi i po raz pierwszy cieszyłam się, że jest osobą, która nie upiera się w dążeniu do tematu, którego nie chciałam realizować.

Umysł był tak przytłoczony swoją niezdolnością zrozumienia obecnego stanu istnienia, że nie można go było rozproszyć. Pozostał przywiązany do niezrozumiałych, nie dających się odpowiedzieć dylematów, które powstały w nieprzerwanym strumieniu z tego obserwującego stanu świadomości. Istniało poczucie bycia na skraju rodzaju, granica między istniejącym a nie istniejącym, a umysł wierzył, że jeśli nie utrzyma myśli o istnieniu, samo istnienie ustanie. Zaatakowany tą pozornie dyrektywą życia lub śmierci, umysł zmagał się z utrzymaniem tej myśli, by po kilku pełnych godzinach wyczerpać się. Umysł był w agonii, gdy mężnie próbował zrozumieć coś, czego nigdy nie mógł zrozumieć, a ciało zareagowało na udrękę umysłu, zamykając się w trybie przetrwania, pompując adrenalinę, dostrajając zmysły, znajdując i reagując na zagrożenie unicestwienia w każdej chwili.

Pojawiła się myśl, że być może to doświadczenie bycia świadkiem było stanem Kosmicznej Świadomości, które Maharishi już dawno opisał jako pierwszy etap przebudzenia świadomości. Ale umysł natychmiast odrzucił tę możliwość, ponieważ wydawało się niemożliwe, aby królestwo piekieł, które zamieszkiwałam, mogło mieć coś wspólnego z Kosmiczną Świadomością.

* * *

Bycie świadkiem trwało przez miesiące, a każda chwila była straszliwa. Życie na granicy rozpadu przez wiele tygodni jest stresujące, nie do wiary, a jedyną chwilą wytchnienia było zapomnienie we śnie, w którym pogrążałam się tak często i na tak długo jak się dało. W czasie snu umysł w końcu przestał pompować swoją nieustanną litanię przerażenia, a świadka pozostawiono świadkowi nieświadomego umysłu.

Po miesiącach tej tajemniczej świadomości świadka coś się zmieniło: świadek zniknął. Ten nowy stan był o wiele bardziej zaskakujące, a w konsekwencji bardziej przerażający niż doświadczenia z poprzednich miesięcy. Można sobie wyobrazić, że kiedy świadek zniknie, wielkie brzemię zostanie zdjęte, ale prawda była odwrotna. Zniknięcie świadka oznaczało zniknięcie ostatnich śladów doświadczenia osobistej tożsamości. Świadek miał przynajmniej miejsce dla „mnie”, choć odległej. W zniknięciu świadka nie było dosłownie żadnego doświadczenia „ja”. Doświadczenie osobistej tożsamości wyłączyło się i już nigdy nie pojawiło się.

Osobista jaźń zniknęła, ale tutaj było ciało i umysł, który wciąż istniał pusty od tego, kto je zajmował. Doświadczenie życia bez osobistej tożsamości, bez doświadczenia bycia kimś, „ja” lub „moje”, jest niezwykle trudne do opisania, ale jest absolutnie nie do pomylenia. Nie można go pomylić ze złym dniem lub zachorowaniem na grypą lub z uczuciem zdenerwowania, złości lub wyłączenia. Kiedy osobista jaźń znika, nie ma nikogo wewnątrz, którego można by znaleźć jako ciebie. Ciało jest tylko konturem, pustym ze wszystkiego, co wcześniej było tak pełne.

Umysł, ciało i emocje nie odnosiły się już do nikogo – nie było nikogo, kto by myślał, nikt, kto by czuł, nikt, kto by to postrzegał. Jednak umysł, ciało i emocje nadal funkcjonowały nienaruszone; najwyraźniej nie potrzebowali „ja”, aby robić to, co zawsze robiły. Myślenie, odczuwanie, postrzeganie, mówienie, wszystko kontynuowane było tak jak poprzednio, funkcjonowało z gładkością, która nie dawała żadnych oznak pustki za nimi. Nikt nie podejrzewał, że nastąpiła tak radykalna zmiana. Wszystkie rozmowy były prowadzone jak poprzednio; język był używany w ten sam sposób. Zadawano pytania, odpowiadano na pytania, kierowano samochodem, gotowano posiłki, czytano książki, odpowiadano na telefony i pisano listy. Wszystko z zewnątrz wyglądało zupełnie normalnie, jakby ta sama stara Suzanne chciała żyć tak, jak zawsze.

Próbując zrozumieć, co się wydarzyło, umysł zaczął pracować w nadgodzinach, generując niekończące się pytania, wszystkie bez odpowiedzi. Kto myślał? Kto się czuł? Kto się bał? Z kim rozmawiali ludzie, kiedy ze mną rozmawiali? Na kogo oni patrzyli? Dlaczego w lustrze było odbicie, bo nikogo tam nie było? Dlaczego te oczy otworzyły się rano? Dlaczego to ciało trwało? Kto żył? Życie stało się jednym długim, nieprzerwanym koanem, na zawsze nierozwiązywalnym, na zawsze tajemniczym, całkowicie niedostępnym dla zdolności umysłu do zrozumienia.

Najdziwniejsze momenty miały miejsce, gdy nawiązywano do mojego imienia. Gdybym musiała napisać to na czeku lub podpisać na liście, gapiłabym się na litery na papierze, a umysł utopiłby się w zakłopotaniu. Imię nie odnosiło się do nikogo. Nie było już Suzanne Segal; być może nigdy nie było. Istnieje zwrot do wewnątrz, który pojawia się, gdy umysł szuka informacji wewnętrznej, czy to o uczuciach, myślach, czy związku z jakimś imieniem lub wewnętrznym doświadczeniem. Ogólnie jest to określane jako introspekcja. Bez osobistej jaźni, wnętrze lub wewnętrzne poczucie siebie po prostu nie istniało. Zwracający się do wewnątrz ruch umysłu stał się najbardziej dziwacznym doświadczeniem, gdy po raz kolejny znajdował całkowitą pustkę tam, gdzie wcześniej natrafiał na obiekt do postrzegania, pojęcie siebie.

Im bardziej zdumiony był umysł, tym większy był strach. W tym czasie ciało zamknęło się w przerażeniu, które powodowało ciągłe drżenie kończyn i obfite pocenie się. Moje ubranie było stale wilgotne, a prześcieradła na łóżku musiały być wieszane każdego ranka. Najgorsze ze wszystkich, jednoczesne z ustaniem osobistej tożsamości, doświadczenie snu zmieniło się radykalnie, pozostawiając mnie bez ucieczki od ciągłej świadomości pustki jaźni. Spanie i śnienie zawierały teraz świadomość nikogo, kto spał lub śnił, tak jak stan świadomości na jawie zawierał świadomość, że nie było nikogo, kto by się obudził.

* * *

W tym momencie trzeba było spróbować opisać Claude'owi, co się dzieje. Zauważył wyraźny wzrost mojego poziomu niepokoju i pobudzenia i od miesięcy próbował zmusić mnie do rozmowy.

„Coś mi się stało, Claude”, zaczęłam po francusku, starając się ostrożnie wybierać słowa. „Nie mam pojęcia, co to jest, ale… czuję, że już nie istnieje. Nie ma mnie więcej, nie ma już osobistej tożsamości. Zaczęło się kilka miesięcy temu, kiedy byłam w drodze do domu z badań w klinice. Wsiadałam do autobusu i coś się zmieniło, a teraz… no cóż, po prostu nie potrafię znaleźć doświadczenia we mnie osoby, tak jak kiedyś.

„Wiesz, jak nigdy nie masz wątpliwości co do tego, kim jesteś, jak gdyby ktoś powiedział do ciebie ‘Kim jesteś?’ i po prostu wiesz. ‘Jestem mną, oczywiście’. Cóż, nie mogę ‘mnie’ już znaleźć. Nie ma nikogo."

„Co masz na myśli mówiąc, że nie ma już ciebie?”. „Oczywiście, że jesteś. Tutaj jesteś przede mną, rozmawiasz ze mną”.

„Ale ja już nie doświadczam „mnie" - praktycznie krzyczałam. „To najstraszniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek się wydarzyła. Kiedy patrzę w lustro, jestem w szoku, widząc odbicie. Kiedy idę ulicą i ludzie patrzą na mnie, zastanawiam się, na kogo oni patrzą. Kiedy mówię, słyszę głos, ale za głosem nie ma nikogo. Och, nie da się tego wytłumaczyć. Po prostu nie można tego wyrazić słowami, ale to okropne! Może stałam się całkowicie szalona. Czy to jest możliwe?"

„Suzanne, spróbuj się uspokoić. Umówmy się na spotkanie, żeby zabrać cię do psychiatry, dobrze? Czy uważasz, że to pomoże?”.

„Nie mam pojęcia” – odpowiedziałam, teraz dosłownie wibrując ze strachu. „Nic z tego nie ma sensu. Jak wszystko może po prostu trwać tak jak wcześniej, nadal mówić i chodzić, spać i śnić, płakać i śmiać się, ale nie „ja" robię to wszystko?”

Claude oczywiście nie miał odpowiedzi. Po zadaniu kilku dodatkowych pytań wyszedł z pokoju, aby umówić się na spotkanie z psychiatrą, którego polecił jeden z jego kolegów. Przyszedł ze mną o wyznaczonej godzinie i siedział w milczeniu, gdy wyjaśniałam wszystko lekarzowi, wymieniając z nim zmartwione spojrzenia, gdy rozwijała się moja historia. Nie było łatwo znaleźć słowa po francusku, aby opisać ten stan, a psychiatra ciągle wpatrywał się we mnie w najbardziej zakłopotany sposób. Powiedziałam mu o świadkach i świetlistej mgle. Opisałam tak dobrze, jak tylko mogłam, doświadczenie poczucia, że w środku nie ma żadnej osoby, że poczucie posiadania osobistej tożsamości ustało i wydawało się, że nigdy nie powróci. Opowiedziałam mu o przerażeniu, które się nie kończy i o tym, że nie było nikogo, kto czułby przerażenie, mimo że ciało i umysł wciąż go generowały. Powiedziałam mu, że moje imię już nie odnosi się do nikogo. Kiedy skończyłam swoją historię, szukał czegoś do powiedzenia.

„Nie wiem, co ci powiedzieć” – zaczął. „Nie jestem pewien, co jest z tobą nie tak, ale mogę ci podać lekarstwo, które pomoże ci uspokoić niepokój. Ponieważ jesteś w ciąży, nie mogę dać ci nic mocnego. Ale kiedy już urodzisz dziecko, spróbuj znaleźć odpowiednie dla siebie leki. Coś najwyraźniej przydarzyło się twojemu umysłowi, który może stać się poważniejszy, jeśli nie weźmiesz wkrótce dość lekarstw”.
„Ale co się stało? Gdzie „ja" poszło? Czy „ja" kiedykolwiek wróci? ”Wyrzuciłam z siebie: „Czy słyszeliście kiedyś o czymś takim?”.

Potrząsnął głową i wstał, sygnalizując, że nasze spotkanie się skończyło. Kiedy szliśmy do drzwi, odwróciłam się, by zobaczyć, jak ściska Claude'a i poklepuje go po ramieniu.

Bon courage – powiedział, otwierając drzwi, wyraźnie chcąc się nas pozbyć”. Powodzenia. Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz mieć dziecko, aby poinformować mnie, jak sobie radzisz”.

Claude spojrzał na mnie ze smutkiem, wiedząc, że nie ma nic więcej do powiedzenia.

Wkrótce po wizycie u psychiatry myśli o mojej matce zaczęły obsesyjnie krążyć w umyśle. Gdybym tylko mogła zobaczyć moją matkę, powiedziały myśli, wszystko byłoby w porządku. Potrzebowałam tylko spojrzeć na nią, na kobietę, która mnie urodziła, która mnie wychowała, która mnie nazwała. Przekonywałam się, że zobaczenie jej zapewni lekarstwo na tę dziwną chorobę poprzez przywrócenie mojej osobistej tożsamości. Umysł wciąż desperacko próbował znaleźć sposób na odzyskanie doświadczenia „ja”.

Claude zgodził się towarzyszyć mi podczas lotu do Chicago. Ponieważ wtedy byłam w siódmym miesiącu ciąży, podróż musiała nastąpić od razu. Zadzwoniłam do mojej matki i mojego brata Dana i umówiliśmy się, żeby nas zabrali z lotniska. Podczas lotu umysł wytworzył fantazje na temat rychłego uwolnienia z koszmarnego doświadczenia próby zrozumienia zaprzestania osobistej tożsamości. Claude zauważył, że jest szczęśliwy, widząc uśmiech na mojej twarzy po raz pierwszy od miesięcy. Wylądowaliśmy na lotnisku O’Hare i udaliśmy się do terminalu bagażowego, aby odebrać nasze walizki. Umysł upierał się, że wszystko wróci do normy, gdy tylko zobaczę moją mamę.

Kiedy zeszliśmy z ruchomych schodów, ona tam była. Była mniejsza niż pamiętałam, i farbowała włosy na blond. W chwili, gdy ją zobaczyłam, moje serce zamarło. Jej widok nic nie zrobił, nic nie zmieniło się w pustce. „Ja” wciąż tam nie było. Podbiegła i przytuliła się do mnie, po czym cofnęła się, by szukać uśmiechu w mojej twarzy, ale nie było ani śladu. W tym momencie w umyśle zapanowała głęboka rozpacz, gdy uświadomiłam sobie, że już nigdy nie będę miała osobistego ja – nawet jeśli umysł nigdy nie zrozumie, jak to było możliwe.

Moja matka zaczęła mi opowiadać o fascynujących ludziach, z którymi spędzała czas i o wszystkich interesujących rzeczach, które robiła. Spojrzała na mnie od czasu do czasu, ale nie zauważyła, że coś jest nie tak. Nie mogłam się zmusić do mówienia, więc po prostu patrzyłam na nią w milczeniu, od czasu do czasu kiwając głową, żeby wyglądało na to, że podążam za tym, co mówiła. Przykułam uwagę mojego brata i zasygnalizowałam mu, że chcę porozmawiać. Poszliśmy do karuzeli bagażowej, żeby zaczekać na bagaż, i zaczęłam opisywać, co się działo, ale nie zdążyłam zbyt wiele powiedzieć, zanim dołączyła do nas mama i Claude. Zebraliśmy nasze torby i ruszyliśmy do samochodu, żeby pojechać do domu.

W drodze przez znane przedmieścia Chicago dziesiątki pytań, na które nie można odpowiedzieć, zalało umysł. Kto rozpoznaje tę scenerię? Kto wie, że powinniśmy skręcić w lewo tutaj lub w prawo? Kim są ci ludzie w samochodzie? Patrzyłam na matkę i brata, zastanawiając się, kim oni są. Wszystko było od razu całkowicie znajome i całkowicie obce. Nie było już niczego, co przypominałoby „połączenie”, ponieważ nie było nikogo, z kim można by się połączyć. Jak miałyby się teraz związki, skoro nie było nikogo, kto mógłby je mieć?

Zanim dotarliśmy do domu mojej matki, było oczywiste dla wszystkich, że nie czuję się dobrze. Moja matka, która siedziała obok mnie na tylnym siedzeniu, wciąż klepała mnie po ręce, mówiąc mi, jak ciężka jest ciąża i upewniając mnie, że wkrótce się skończy. Dan, który prowadził samochód, wciąż spoglądał na mnie z troską w lusterku wstecznym. Odpowiedziałam jego spojrzeniu własnym spojrzeniem i wzruszyłam ramionami. Uspokoił mnie badawczym spojrzeniem, po czym wjechał samochodem na podjazd i wyłączył silnik. Wszyscy siedzieliśmy w milczeniu przez kilka minut, zanim Claude otworzył drzwi i wysiadł. Moja matka zwróciła się do mnie i zaczęła płakać. Mój brat sięgnął ponad siedzeniem i poklepał ją po ramieniu. Nic nie powiedziałam.

Podczas gdy przygotowywaliśmy kolację, moja matka podtrzymywała nieustający ciąg plotek, opowiadań i zadumy. Potem rozmawiała z Claudem o jego rodzinie i naszym życiu w Paryżu, dzięki czemu Dan i ja mogliśmy rozmawiać prywatnie. Pospiesznie opisałam mu swoje doświadczenie, poczynając od przystanku autobusowego, a kończąc na obecnym stanie nie-jaźni, który był tak niepokojący dla umysłu. Powiedział mi, że od czasu do czasu miał podobne doświadczenie, które określił jako „przestrzeń”, w której nie był w stanie odnieść się do posiadania ciała lub poczucia, że naprawdę tam jest. Powiedział, że po prostu opowiedział o swoim życiu, nie zwracając na to uwagi. Odpowiedziałam, że nie opisałabym tego doświadczenia jako przestrzeni – opisałabym to jako zaprzestanie być kimś.

Po kolacji przybył mój młodszy brat Bob ze swojego domu w centrum Chicago, aby spędzić z nami wieczór. Od kilku lat był zaangażowany w terapię regresywną, a kiedy usłyszał moją historię, zasugerował, żebym zobaczyła się z jego terapeutą, Paulem. Zgodziłam się, ponieważ strach zdawał się stale wzrastać, a wraz z nim ponowna obawa, że to doświadczenie jest oznaką szaleństwa. Wrażenie ciągłego bycia na skraju rozpadu było intensywnym obciążeniem dla umysłu i ciała, co doprowadziło umysł do pozornie logicznego wniosku, że całkowite załamanie funkcjonowania jest nieuchronne. Myśl, że ktoś może powstrzymać to bezpośrednie załamanie, a nawet zapewnić odrobinę spokoju, była co najmniej atrakcyjna. Bob umówił się na spotkanie następnego dnia i napisał wskazówki, jak trafić do biura Paula na kartce papieru.

Doświadczenie dotyczące opisania psychoterapeucie ustania osobistej tożsamości było czymś, co powtarzało się wiele razy w ciągu następnych dziesięciu lat. Paul był wyraźnie życzliwym człowiekiem, chętnym do pomocy w każdy możliwy sposób. Jednak był całkowicie zdumiony tym, co mu powiedziałam, a jego zdumienie wydawało się go przerażać – to na pewno nie było dla mnie użyteczną odpowiedzią. Zanim opuściłam jego gabinet, moje ciało było przerażone. Poszłam do domu mojej matki, zasunęłam zasłony w mojej sypialni i spałam przez trzynaście godzin.

Następnego dnia moja matka zaplanowała przyjęcie na moją cześć, na które zaprosiła wielu starych przyjaciół, którzy mnie znali mnie od dziecka, i którzy byli zachwyceni, mogąc świętować moje zbliżające się macierzyństwo. Trzydzieści osób zebrało się późnym popołudniem w znanej podmiejskiej restauracji. Ponieważ każdy gość zwracał się do mnie ze swoimi gratulacjami, starałam się zachowywać jak normalny człowiek, uścisnąć dłoń i uśmiechać się, pytając o ich zdrowie lub dzieci. Skąd znam tych ludzi? Kto pamiętał ich imiona i wszystkie spędzone z nimi lata, wymieniając historie z naszego życia? Osoba, którą wcześniej znali, już nie istniała, ale nikt nie wydawał się tego zauważyć.

* * *

Powrót do Paryża był początkiem prawdziwej rozpaczy. Chodziłam wokół zastanawiając się, kto jeszcze żyje. Wędrowałam po ulicach wpatrując się w każde sklepowe okno, modląc się, aby następne spojrzenie na moje odbicie przywróciło migotanie rozpoznania, modląc się o solidne doświadczenie zobaczenia siebie w oczach, które patrzyły na mnie z blasku okna. To się nigdy nie zdarzyło.

Oprócz nieobecności samego siebie, filtry, które wcześniej wykrywały stały wkład sensoryczny świata, przestały funkcjonować. Nie mogłam już zapuszczać się do sklepów lub innych zatłoczonych miejsc, ponieważ stymulacja sensoryczna zdawała się przeciążać teraz delikatne obwody już przeciążonego mózgu. Umysł usiłował utrzymać myśl o mojej egzystencji, ponieważ w umyśle zależało od tego moje istnienie. Przy zbyt dużej stymulacji umysł nie był w stanie utrzymać tej myśli i nastąpiłby przerażający strach przed unicestwieniem.

Wszystko wydawało się ciągle rozpuszczać na moich oczach. Pustka była wszędzie, przenikająca przez pory każdej twarzy, na którą patrzyłam, przepływającej przez szczeliny pozornie stałych obiektów. Ciało, umysł, mowa, myśli i emocje były puste; nie miały własności, nie było za nimi żadnej osoby. Byłam całkowicie pozbawiona wszystkich moich poprzednich wyobrażeń o rzeczywistości.

Kiedy byłam jeszcze studentem college'u w Kalifornii, skonsultowałam się ze znanym psychologiem, który był także zapalonym wielbicielem Meher Baby, i obdarzyłam zaufaniem jego poglądom zarówno w sferze duchowej, jak i psychologicznej. Teraz postanowiłam zadzwonić do niego. W końcu udało mi się go wyśledzić na uniwersytecie na wschodnim wybrzeżu, gdzie pracował przez lato. Był zaskoczony słysząc mój głos i zdumiony, że go zlokalizowałam. Opisałam moje doświadczenie – świadek, przestrzeń, pustkę, brak osobistej tożsamości – i błagałam go, aby pomógł mi zrozumieć, co się dzieje i uspokoić mnie, że nie straciłam umysłu. Słuchał uważnie i zadał kilka pytań wyjaśniających. Potem, ku mojemu niedowierzaniu, pogratulował mi.

„Jak wspaniale!” Zawołał. „Ludzie spędzają lata w jaskiniach, próbując zdobyć to doświadczenie. Dostajesz całą masę złotych gwiazdek świadomości w tym miejscu!

„Ale Alan,” płakałam, „nie rozumiesz. To nie może być duchowe przebudzenie. To jest okropne. Chcę, żeby to odeszło. Cały czas jestem przerażona i chcę wrócić do tego, jak byłam wcześniej ”.

„Zacznij powtarzać imię Kochanie” – powiedział. „Wszystko będzie dobrze”.

Zapewnił mnie, że nie jest to stan patologiczny, że nie powinnam się martwić, że było to naprawdę poszukiwane duchowe doświadczenie. Jednak nie można było mu uwierzyć, ponieważ każdy pomysł, jaki kiedykolwiek zdobyłam na temat rozwoju duchowego, opierał się wyłącznie na pojęciach szczęścia i ekstazy. Wydawało się nie do pomyślenia, że prawdziwe duchowe doświadczenie może być równie przerażające, jak stan, w którym się znalazłam.

„Jeśli jest to powód, dla którego ludzie spędzają lata w jaskiniach, próbując osiągnąć”, powiedziałam mu, „to postradali zmysły”.

W listopadzie 1982 roku urodziła się moja córka. Praca i narodziny trwały łącznie trzy dni, a wyczerpanie było ponad wszystko, co kiedykolwiek poznałam. Jednak nawet tak skrajne zmęczenie fizyczne i emocjonalne nie przyćmiło doświadczenia braku jaźni, które było tak wszechobecne jak zawsze. Podczas porodu stało się całkowicie jasne, że całe życie dokonuje niewidzialny sprawca, którego nigdy nie można było znaleźć. Poprzednie poczucie „ja”, które działało, było całkowicie złudne. Osobiste „ja” nigdy nie było wykonawcą – tylko podszywało się pod wykonawcę. Wszystko trwało tak jak poprzednio, tylko osoba, która kiedyś myślała, że coś robi, była nieobecna.

Groza, jakiej doświadczył umysł, kiedy został zmuszony do bezpośredniego, nieustannego kontaktu z bezkresem żadnego punktu odniesienia, nie wzbudziła obawy, że ciąża nie będzie kontynuowana, lub że narodziny nigdy się nie zdarzą, ponieważ nie było tam nikogo, kto mógłby to zrobić. Wydawało się to tak niewyobrażalne, że wszystko będzie kontynuowane tak jak teraz, kiedy wszystko okazało się puste w stosunku do tego, co wcześniej było pełne. Ale kontinuum tego, co wcześniej, postępowało – a w większości przypadków nawet lepiej. Narodziny mojej córki nastąpiły z wszystkimi odczuciami, emocjami i myślami, które są obecne podczas każdego narodzin. Zastanowienie nad zdrowie niemowlęcia; troska o intensywność doznań; niepokój o wiedzę, jak dbać o noworodka; i podziw dla tajemnicy tego wszystkiego.

Klinika w Paryżu, do której poszłam rodzić, została założona przez Frederica Lamaze. Była to klinika Komunistycznej Partii Pracy w wielkomiejskiej części miasta, która prawie wyłącznie zatrudniała położne. Podczas każdej ośmiogodzinnej zmiany był jeden dyżurny lekarz, ale nigdy go nie widziałam.

Kiedy zaczęły się skurcze, Claude zawiózł mnie do kliniki, a jedna z położnych mnie zbadała. Powiedziała, że powinnam jechać do domu i wrócić, gdy będę miała skurcze z częstotliwością co dwie minuty. Pojechaliśmy do domu i czekaliśmy, ale nigdy nie zmieniły się z pięciominutowego wzoru, więc osiem godzin później wróciliśmy do kliniki. Położna ponownie mnie obejrzała i kazała czekać. Wyszła, żeby się z kimś skonsultować, po czym wróciła i powiedziała, że przygotowała mi miejsce do odpoczynku. Poprowadziła nas na górę do małego pokoju, w którym położyłam się na stole i czekałam, aż zacznie się kolejna fala skurczów.

Stała obecność pustki nie była czymś, o czym mogłabym komu wspomnieć. Claude dowiedział się wszystkiego, co można było o tym usłyszeć. W istocie już kilka tygodni wcześniej wyraźnie ostrzegł, że nie chce już omawiać tego „szaleństwa”. Umysł nieustannie usiłował zlokalizować kogoś, komu to wszystko się wydarzyło. Kiedy wciąż się to nie udawało, podkręcił terror swoimi ponurymi scenariuszami tego, co na pewno miało miejsce, ponieważ „ja” już nie istniało. To znaczy, jak możesz mieć dziecko, jeśli nie istniejesz? Podczas tego etapu pracy umysł powtarzał, że narodziny nigdy nie będą miały miejsca, dopóki nie zostanie znaleziona osoba, która mogłaby urodzić. Jednak wszystkie funkcje narodzin działały – choć powoli.

Claude zapytał położne, czy mógłby wypróbować na mnie akupunkturę, aby zwiększyć skuteczność skurczów. Wszyscy byli zainteresowani obejrzeniem tego małego eksperymentu, więc wyjął igły i sprzęt do stymulacji elektrycznej i wziął się do pracy. Umieścił około dwudziestu pięciu igieł w kilku meridianach po obu stronach ciała i przymocował elektryczne stymulatory do każdej igły. Gdy tylko włączył elektryczność, skurcze znacznie się nasiliły. Cztery położne, które były obecne, były pod wrażeniem wyników. Silniejsze skurcze utrzymywały się przez dwadzieścia minut, a następnie położna naczelna sprawdziła, czy nastąpiło większe rozszerzenie. Tak nie było. Chociaż skurcze były znacznie silniejsze, gdy igły były na miejscu, nie były bardziej skuteczne niż wcześniej.

Następnie podjęto decyzję o umieszczeniu mnie na oksytocynie, która jest lekiem stosowanym do wywoływania porodu. Powiedziano mi, że gdyby dziecko nie urodziło się w ciągu sześciu godzin po tym, jak dali mi oksytocynę, musieliby zrobić cesarskie cięcie. Urządzenie dożylne zostało podłączone, a w ciągu czterdziestu minut skurcze były dojmujące w ich mocy. W ciągu kolejnych czterdziestu pięciu minut przychodziły co minutę i były bardzo skuteczne w zwiększaniu rozszerzenia. Trzy godziny po podaniu oksytocyny dziecko zaczęło przenosić się do kanału rodnego, a czterdzieści minut później urodziła się.

Zgodnie z poglądami Frederica LeBoyera, którego filozofię klinika przyjęła jako pierwsza, moja córka urodziła się w zaciemnionym pokoju, aby nie być szokowaną jasnymi światłami, w dużej misce wypełnionej ciepłą wodą, aby ułatwić przejście do świata poza łonem.
Jak można opisać dziecko, które jest rodzone przez nikogo? Nie miała matki, ale narodziny miały się dobrze, a w następnych latach funkcja matczyna zaopiekowała się nią i wychowała ją w całkowicie kompetentny sposób. Umysł nigdy nie przestał kwestionować, w jaki sposób może nastąpić macierzyństwo bez nikogo, kto by to robił, ale umysł był zmuszony być świadkiem macierzyńskiej matki na zawołanie.

Poród trwał prawie trzy dni, podczas których ciało doświadczało intensywnych skurczów w regularnych odstępach czasu i ledwo spało, a fizyczne funkcjonowanie było wyczerpane. Zostałam umieszczony w pokoju w klinice z inną kobietą, która poprzedniego dnia miała swój poród. We Francji nowe matki są po porodzie trzymane w klinice przez tydzień. Oboje dzieci były z nami, ponieważ filozofia Lamaze'a nakazuje, aby niemowlęta nie były oddzielane od matek po urodzeniu.
Przez pierwszy tydzień nie spałam dłużej niż dwie godziny. Jedno lub drugie dziecko było przytomne prawie bez przerwy, a wyczerpanie znacznie się pogłębiło. Sposób, w jaki ciało doświadczyło wyczerpania, nie zmieniło się w obliczu żadnego punktu odniesienia. Teraz też nie jest inaczej – funkcjonowanie organizmu wciąż wymaga tego, czego zawsze wymagało w zakresie odpoczynku, odżywiania i opieki.

Pierwszy rok życia mojej córki był wyczerpujący i radosny. Początkowo nie wydawała się wymagać zbyt wiele snu, co nie było niezwykłe dla noworodka, chociaż ciało dorosłego uważało, że czasami nie może obejść się tak długo bez regularnego snu. Im mniej snu ciało otrzymywało, tym bardziej umysł był entuzjastycznie przekonany, że szaleństwo jest prawdą tego, co wydarzyło się po przystanku autobusowym – zwłaszcza, że jednocześnie istniała skrajność pustki, która pogłębiła się w jej surowości, gdy ciało nagromadziło wyczerpanie.

Niemniej jednak relacje między moją córką, Arielle, a jej matką, która jest nikim, rozwinęły się tak pięknie, że umysł nieuchronnie został udaremniony w próbach patologizacji pustki osobistej jaźni lub interpretowania jej jako obłędu. Wszyscy, którzy bezpośrednio obserwowali nasz związek lub znali Arielle w innym kontekście zbyli zgodni, że jest nadzwyczajnym dzieckiem, które nie wykazało żadnych oznak traumy w jakikolwiek sposób.

Ponieważ nikt nie mógł powiedzieć, że mam to niezwykle odmienne doświadczenie, byłam w stanie „ogłupić” wszystkich, myśląc, że byłam taka, jak kiedyś. Moi teściowie byli zachwyceni nową wnuczką i świętowali tę okazję w dobrym nastroju, organizując dużą imprezę, aby powitać ją w rodzinie. Chociaż fale lęku nieustannie rozbijały się w mojej świadomości, to całkowicie normalne funkcjonowanie tego, co wszyscy uważali za „normalną” Suzanne pozostawało niewzruszone. Nikt nie zauważył niczego dziwnego w moim zachowaniu, gdy wesoło składali uznanie, podziwiając moją córkę i przekazując serdeczne gratulacje. Jakie to niezwykłe! myślał umysł. Moja córka nigdy nie będzie miała matki. Nie ma tu nikogo i najwyraźniej nie ma potrzeby dla bycia kogoś, kto to robi. Macierzyńskiej matki, takiej co mówi mówienie i myśli myślenie. Umysł miał trudności z przyzwyczajeniem się do tego.

* * *

Kiedy moja córka miała osiem miesięcy, zdałam sobie sprawę, że czas opuścić Paryż. Claude starał się mnie odwieść, ale wiedziałam, że powrót do Stanów Zjednoczonych jest po prostu i oczywistą kolejną rzeczą do zrobienia. Chociaż minęło nieco ponad rok od czasu, gdy „ja” się rozbiło, nieubłagany brak jaźni wciąż był daleki od przystosowania. Mój związek z Claude'em zmienił się dramatycznie, kiedy usiłowałam zrozumieć całkowicie niepojęte doświadczenie, którego Claude z pewnością nie mógł pojąć. Z biegiem czasu nasz związek praktycznie się rozpadł. Osoby, z którą się ożenił, już tu nie było. Nie byłam już w stanie utrzymywać „osobistych” relacji i już nigdy nie będę.

Claude podjął decyzję, by ruszyć ze mną, próbując utrzymać naszą rodzinę razem. Jako lekarz z Francji, musiał zdać egzamin i spędzić rok na stażu, aby zostać uznanym lekarzem w Stanach Zjednoczonych. Na kilka miesięcy przed naszym wyjazdem, kiedy zaczęłam zajmować się pakowaniem życia w Paryżu, zaczął poważnie studiować do egzaminu. Rodzina Claude'a była strasznie smutna z powodu wieści o naszym wyjeździe, ale nie zrobili nic, by nas odwieść. Wszyscy byli świadomi, że mam problemy w Paryżu, chociaż nie mieli pojęcia dlaczego. Prawdopodobnie mieli nadzieję, że zmiana scenerii pomoże mi poczuć się szczęśliwszą. Przypuszczam, że konsensus co do mojego problemu polegał na tym, że byłam w depresji i tęskniłam za domem i jestem pewna, że modlili się, aby nasze małżeństwo się poprawiło.

Moja córka nie była w najmniejszym stopniu zdenerwowana. Była zachwycającym, szczęśliwym dzieckiem, które nieustannie imponowało ludziom przedwczesną dojrzałością. Była w stanie śmiać się w obliczu każdego wyzwania, ukazując dołeczki na swych policzkach i potrząsając blond lokami, aż wszyscy wokół byli oczarowani zapominając o swoich smutkach. Odetchnęłam z ulgą widząc ją tak szczęśliwą, ponieważ wielokrotnie zastanawiałam się, czy strach i radykalna zmiana świadomości, która towarzyszyła w ostatnich pięciu miesiącach mojej ciąży, pozostawiła na niej jakiekolwiek problematyczne wrażenia.

Jakiekolwiek wrażenia mogły zostać pozostawione, nie zdawały się ją traumatyzować. Dorastając jako nastolatka, nadal emanuje mądrym szczęściem, które zawsze promieniowało od niej od dnia narodzin. W rzeczywistości często wyrażała jasną świadomość, że jest różna i taka sama, jak inni ludzie. Czasami uważa to za mylące i generalnie wolałaby o tym nic nie mówić. Ale przynajmniej raz powiedziała: „Wiesz, mamo jak to jest, kiedy ludzie patrzą na ciebie i myślą, że jesteś kimś, ale wiesz, że nie jesteś tą osobą?”

„Tak, kochanie”, odpowiedziałam: „Znam to doświadczenie”.

* * *

Posłowie Stephana Bodiana

Kiedy ta niezwykła autobiografia została ukończona, wiosną 1996 r. Suzanne Segal zaczęła oferować regularne publiczne prezentacje i cotygodniowe dialogi oraz prowadzić dwutygodniową „grupę szkoleniową” dla terapeutów, w której wykazała się swoim wyjątkowym sposobem pracy z ludźmi. Była pełna energii i ucieleśniała promienną, bezwarunkową miłość, która przyciągała do niej ludzi jak magnes. Jednak nigdy nie uważała się za nauczyciela, upierając się, że jesteśmy „w tym wszystkim razem” – wszyscy jesteśmy bezkresem, którego tak natychmiastowo doświadczyła i tak szczegółowo opisała. Niemniej jednak ci z nas, którzy byli blisko niej, często stwierdzali, że nasze własne doświadczenie bezkresu stało się jeszcze głębsze i wyraźniejsze w jej obecności.

Późną wiosną Suzanne rozpoczęła serię potężnych, energetycznych doświadczeń, w których, jak to ujęła, „bezkres stał się jeszcze bardziej rozległy”. Śmiejąc się nazwała je „uderzeniami autobusu” (odnosząc się do jej pierwotnego przebudzenia na przystanku autobusowym). Choć początkowo były zachwycające, wydawało się, że coraz bardziej ją to niepokoi, i często musiała się zatrzymywać i odpoczywać po szczególnie silnym zdarzeniu. Jednocześnie okazało się dla niej coraz trudniejszym odnieść się do pojęcia „innych” w ogóle – a więc grupa jej terapeutów stała się kolejną okazją do wspólnego dzielenia się „opisami” bezkresu.

Wkrótce „uderzenia autobusów” zdarzały się często i pod koniec lata Suzanne zdała sobie sprawę, że jest fizycznie wyczerpana i będzie musiała czasowo wycofać się z życia publicznego, aby odzyskać siły. Lekarze, z którymi się konsultowała, zgodzili się, że jej energia życiowa została wyczerpana, i przepisano jej hormony i inne suplementy, aby ją przywrócić. Mniej więcej w tym samym czasie zauważyła, że strach, który zniknął kilka lat wcześniej, powrócił.

Suzanne niespodziewanie zakończyła wszystkie swoje grupy i wystąpienia publiczne, z wyjątkiem grupy terapeutów, którą kontynuowała przez kolejny miesiąc. Niektórym w grupie wydawało się, że straciła kontakt z bezkresem i że jej obecność wyraźnie osłabła. W pewnym momencie wstała z krzesła i dołączyła do pozostałych siedzących na podłodze, symbolicznie rezygnując z roli przewodnika i źródła wglądu. Choć uprzednio była łatwo dostępna dla przyjaciół na rozmowy telefoniczne lub spacery po plaży, odcięła prawie wszystkich i wycofała się w dosłowne odosobnienie.

Przez całą jesień spędzała większość czasu w domu, sama i ze swoją rodziną, regularnie spacerując nad oceanem i siedząc na patio, patrząc na Bolinas Lagoon w Stinson Beach w Kalifornii, gdzie mieszkała. W tym okresie odzyskała wspomnienia nadużyć z dzieciństwa, które zdawały się wyjaśniać strach, jakiego doświadczyła podczas 10 samotnych lat bycia nikim, zanim zdała sobie sprawę, że jest wszystkim. Kiedy zasugerowałem, że być może strach pochodzi z części siebie, która została oderwana lub zdysocjowana od świadomej świadomości, natychmiast się zgodziła.
W pewnym momencie zadzwoniła do mnie z podnieceniem, by opisać swoje ostatnie odkrycie, że faktycznie istniała – i uznała, że wszyscy duchowi nauczyciele, którzy nauczali o nieistnieniu trwałej jaźni, mylili się. Spędziłem z nią godzinę, wyjaśniając różnicę między brakiem siebie a nieistnieniem.
W tym okresie Suzanne zdawała się dryfować i doświadczać siebie jako bezkresu. Czasami mówiła o Bogu, a kiedyś, podczas spaceru po plaży, opisała widziane anioły. W pewnym momencie przyznała, że wykorzystała bezkres jako obronę, aby ochronić się przed uczuciami i bolesnym procesem pogodzenia się z jej dzieciństwem.

W pierwszych miesiącach 1997 r. Suzanne czuła się coraz mniej związana z bezkresem – i coraz bardziej zdezorientowana, najwyraźniej z powodu wszystkich nowych spostrzeżeń, które miała. „To ludzkie życie jest naprawdę czymś, prawda?”, Często zamyślała się głęboko. Ci z nas, którzy byli blisko niej, czekali teraz na przedłużający się proces integracji, w którym stopniowo nauczyła się być kimś tak dobrze, jak nikim. Ale jej zdrowie nie pozwoliłoby na to.

Pod koniec lutego Suzanne miała trudności z trzymaniem pióra, zapamiętywaniem znanych imion lub samodzielnym utrzymaniem równowagi bez zawrotów głowy. Za namową swojego kręgarza 27 lutego poszła do szpitala, a promienie X ujawniły, że ma guza mózgu. Zdecydowała się go usunąć, ale postanowiła nie poddawać się radioterapii ani chemioterapii. Kiedy chirurdzy operowali ją tydzień później, odkryli, że guz jest zbyt rozległy, aby całkowicie go wyeliminować. 8 marca wróciła do domu, a 10 marca ona i jej narzeczony, Steve Kruszyński, pobrali się podczas małej ceremonii w jej domu. Wkrótce potem pojechali do Oklahomy, aby poddać się alternatywnemu leczeniu. Ale stan Suzanne pogorszył się, a podróż została przerwana i stało się jasne, że wróciła do domu, by umrzeć.

Kilka dni po powrocie z podróży Suzanne zapadła w śpiączkę. Niewielka grupa bliskich przyjaciół codziennie odwiedzała jej rodzinę, siedząc z nią, oddychając z nią i żegnając się. We wtorek, 1 kwietnia wczesnym rankiem, Suzanne Segal zmarła. Zgodnie z tybetańskim zwyczajem ciało zostało owinięte w płótno, otoczone kwiatami i pozostawione nietknięte przez trzy dni. Trzeciego dnia siedzieliśmy z jej ciałem, gdy miejscowy rabin przeprowadził tradycyjną ceremonię żydowską na prośbę matki.

W następną sobotę prawie 100 osób – wielu przyjaciół i krewnych Suzanne – zebrało się, by świętować jej życie, docenić jej dary i podzielić się naszym smutkiem. O zachodzie słońca jej mąż, Steve, jej czternastoletnia córka, Arielle, i jej brat Bob brnąc wśród chłodnych wiosennych fal, rozrzucili jej popioły w niebo. Niektórzy ludzie mówią, że widzieli formę anioła, która na krótko zmaterializowała się, a następnie rozpadła się w morzu.

Ci z nas, którzy byli blisko Suzanne, nigdy nie wątpili w głębię ani autentyczność jej realizacji. Jednak pod koniec życia mogliśmy tylko patrzeć, jak ta realizacja prześlizgnęła się między jej palcami, jak garść piasku, pozostawiając ją sfrustrowaną i zdezorientowaną. Bez wątpienia guz mózgu pomógł przyspieszyć to zamieszanie. Wydawało się jednak, że przyczyniają się do tego inne czynniki, zwłaszcza pojawienie się wspomnień o nadużyciach i wynikające z nich spostrzeżenia.

Przykład Suzanne mówi nam o znaczeniu integracji – osobistej i transpersonalnej, psychologicznej i duchowej – i rodzi pytania o związek między dysocjacją – w której części psychiki oddzielają się od siebie – i prawdziwym, trwałym przebudzeniem. Umierając, zanim doszło do tej integracji, Suzanne pozostawiła każdego z nas z koanem do odkrycia go dla siebie.