Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Arthur Koestler. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Arthur Koestler. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Czy Natura jest szalonym zegarmistrzem?

Z prezentowanej na blogu książce „JANUS”, Koestlera przywołuje anegdotę o szwajcarskich zegarmistrzach, dwóch braciach, z których jeden odniósł sukces finansowy, a drugi musiał zamknąć zakład. Obaj robili skomplikowane zegarki składające się z tysiąca części, z tym, że jeden z nich składał zegarek część po części, zaś drugi opracował modułową formę montażu niezależnych podzespołów. Czym to się różniło w praktyce. Otóż kiedy pierwszy brat musiał przerwać pracę w trakcie składania zegarka, cała konstrukcja rozsypywała się i następnego dnia musiał wszystko zaczynać od początku. Drugi brat przygotowywał najpierw samodzielne moduły, które potem składał razem. Przerwanie pracy nie powodowało destrukcji wykonanej pracy i następnego dnia mógł kontynuować montaż tego zegarka od etapu na którym skończył. W dodatku gotowy mechanizm był znacznie bardziej odporny na uszkodzenia i łatwiejszy w regulacji i naprawie.

Podobnie działa natura w swej ewolucyjnej pracowni. Posiadając sprawnie działające moduły, poddaje je wariantowej analizie i składa w bardziej złożone mechanizmy. Tworząc wiele rozwiązań na bazie tego samego mechanizmu, testuje kolejne perturbację, doskonali lub przystosowuje je do zmiennych okoliczności środowiska. Wykorzystuje również możliwość nadbudowy, czyli samoregulujące się podzespoły niższego rzędu stanowią bazę (fundament), na który nadbudowuje kolejne nowsze ewolucyjnie struktury.


Zapraszam do przestudiowania fragmentu kolejnej książki Koestlera.


Artur Koestler, The Ghost in the Machine (Duch w maszynie), 1967

Tłumaczenie: Piotr Kawecki


Organizm i jego części zamienne

Kiedy wspinamy się do hierarchii żywej materii, zauważamy, nawet na najniższym poziomie obserwowanym przez mikroskop elektronowy, organelle – subkomórkowe  struktury o zawrotnej złożoności. A najbardziej uderzającym faktem jest to, że te maleńkie części komórki funkcjonują jako samorządowe całości, z których każda postępuje według własnego zbioru przepisów. Jeden rodzaj organelli wygląda jak quasi-niezależna agencja do rozwoju komórki; inne są do dostarczania energii, reprodukcji, komunikacji i tak dalej. Rybosomy, na przykład, które produkują białka, mogą rywalizować swą złożonością z jakąkolwiek fabryką chemiczną. Mitochondria są elektrowniami, które pobierają energię z żywności przez skomplikowany łańcuch reakcji chemicznych obejmujących około pięćdziesiąt różnych etapów; pojedyncza komórka może mieć do pięciu tysięcy takich elektrowni. Następnie są centrosomy z ich wrzecionowym aparatem, który organizuje niesamowitą choreografię komórki dzielącej się na dwie; i spirale DNA dziedziczności, zwinięte w wewnętrznym sanktuarium chromosomów, działające na ich jeszcze silniejszą magię.

Nie zamierzam rozwodzić się o sprawach, które można znaleźć w jakiejkolwiek książce popularnonaukowej; Próbuję podkreślić kwestię, której nie podkreślają w wystarczającym stopniu lub przeoczają w ogóle – a mianowicie, że organizm nie jest mozaikowym agregatem elementarnych procesów fizyko-chemicznych, ale hierarchią, w której każdy element, od podkomórkowego poziom w górę, jest ściśle zintegrowaną strukturą, wyposażoną w urządzenia samoregulacji i cieszy się zaawansowaną formą samorządności. Aktywność organelli, np. mitochondriów, może być włączana i wyłączana; ale raz uruchomiona w działaniu, pójdzie zgodnie z własnym kursem. Żaden wyższy szczebel w hierarchii nie może ingerować w porządek swoich operacji, ustanowiony przez własny kanon zasad. Organelle to samo prawo, autonomiczny holon z charakterystycznym wzorem struktury i funkcji, który ma tendencję do obrony własnych praw, nawet jeśli komórka wokół niego umiera.

Te same obserwacje dotyczą większych jednostek w organizmie. Komórki, tkanki, nerwy, mięśnie, narządy, wszystkie mają swój wewnętrzny rytm i wzór, często manifestujący się spontanicznie bez zewnętrznej stymulacji. Kiedy fizjolog patrzy na jakikolwiek organ z "góry", od wierzchołka hierarchii, widzi go jako część zależną. Kiedy patrzy na to z "dołu", z poziomu swoich składników, widzi całą niezwykłą samowystarczalność. Serce ma własne "rozruszniki serca" – w rzeczywistości trzy rozruszniki serca, zdolne do zastępowania siebie nawzajem, gdy zajdzie taka potrzeba. Inne główne narządy mają różne typy centrów koordynujących i urządzeń samoregulujących. Ich charakter jako autonomicznych holonów najbardziej przekonująco demonstrują eksperymenty hodowli kultur [komórkowych] i chirurgia części zamiennych. Od czasu, gdy Carrell wykazał w słynnym eksperymencie, że pasek tkanki z serca zarodka kurczaka będzie trwać w nieskończoność in vitro, dowiedzieliśmy się, że całe narządy – nerki, serca, a nawet mózgi  – są zdolne do dalszego funkcjonowania jako quasi-niezależne całości po wyizolowaniu z organizmu i zaopatrzeniu w odpowiednie składniki odżywcze lub przeszczepieniu do innego organizmu. W chwili pisania tego artykułu rosyjskim i amerykańskim eksperymentatorom udało się utrzymać przy życiu mózgi psów i małp (biorąc pod uwagę aktywność elektryczną mózgu) w aparaturze poza zwierzęciem i przeszczepianie mózgu jednego psa do innych żywych zwierząt. Frankensteinowski horror tych eksperymentów nie musi być podkreślany – i to dopiero początek.

Jednak chirurgia części zamiennych ma oczywiście swoje korzystne zastosowania, a z teoretycznego punktu widzenia jest uderzającym potwierdzeniem koncepcji hierarchicznej. W dosłownym tego słowa znaczeniu demonstruje „rozkładalność” organizmu – postrzeganego w jego fizycznym aspekcie – na autonomiczne podzespoły, które pełnią funkcję same w sobie. To także rzuca więcej światła na ewolucyjny proces – na zasady, które kierowały Biosa w składaniu podzespołów jego zegarków.

Integracyjne moce życia

Wróćmy na chwilę do organelli działających w komórce. Mitochondria przekształcają żywność – glukozę, tłuszcz, białka – w substancję chemiczną – adrenozynotrójfosforan, w skrócie ATP, który wszystkie komórki zwierzęce wykorzystują jako paliwo. Jest to jedyny rodzaj paliwa wykorzystywanego w królestwie zwierząt do dostarczania niezbędnej energii dla komórek mięśniowych, komórek nerwowych i tak dalej; i jest tylko ten jeden rodzaj organelli w królestwie zwierząt, które je produkuje. Mitochondria zostały nazwane "elektrowniami wszelkiego życia na ziemi". Co więcej, każdy mitochondrion zawiera nie tylko zestaw instrukcji, jak wykonać ATP, ale także swój własny dziedziczny schemat, który umożliwia mu reprodukcję niezależnie od reprodukcji komórki jako całości.

Jeszcze kilka lat temu uważano, że jedynymi nośnikami dziedziczności są chromosomy w jądrze komórki. Obecnie wiemy, że mitochondria, a także niektóre inne organelle znajdujące się w cytoplazmie (płynie otaczającym jądro) są wyposażone we własne urządzenie genetyczne, które umożliwia ich niezależną reprodukcję. W związku z tym zasugerowano, że te organelle na początku życia na tej planecie mogły ewoluować niezależnie od siebie, ale na późniejszym etapie weszły w rodzaj symbiozy.

Ta wiarygodna hipoteza brzmi jak kolejna ilustracja przypowieści zegarmistrzów; możemy uważać stopniowe budowanie złożonych hierarchii z prostszych holonów, jako podstawowej manifestacji integracyjnej tendencji żywej materii. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że pojedyncza komórka, kiedyś uważana za atom życia, powstała w wyniku połączenia struktur molekularnych, które były prymitywnymi poprzednikami organelli, i które powstały niezależnie, z których każda posiada inną charakterystyczną właściwość: życie – takie jak auto-replikacja, metabolizm, ruchliwość. Kiedy weszły w symbiotyczne partnerstwo, wyłaniająca się całość – być może jakaś odwieczna forma ameby – okazała się nieporównywalnie bardziej stabilnym, wszechstronnym i zdolnym do przystosowania bytem, niż wynikałoby to z samego podsumowania części. Aby zacytować Ruth Sager:

Życie zaczęło się, zaryzykowałabym hipotezę, wraz z pojawieniem się ustabilizowanego trójstronnego układu: kwasów nukleinowych do replikacji, układu fotosyntetycznego lub chemosyntetycznego do konwersji energii oraz enzymów białkowych katalizujących oba procesy. Taki układ trójczłonowy mógł być przodkiem chloroplastów i mitochondriów, a może samej komórki. W trakcie ewolucji te prymitywne systemy mogły się połączyć w ramach  większej komórki…

Hipoteza ta jest zgodna ze wszystkim, co wiemy o tym wszechobecnym przejawie integralnej tendencji: symbiozie, różnorodnych formach wymiany między organizmami. Różni się od wzajemnie nieodzownego połączenia glonów i grzybów w porostach, z mniej intymną, ale nie mniej istotną współzależnością zwierząt, roślin i bakterii w społecznościach ekologicznych ("biocenoza"). Tam, gdzie zaangażowane są różne gatunki, partnerstwo może przybrać formę „współegzystencji” – pąkli podróżujących na bokach wieloryba; lub "mutualizmu", między rośliną kwitnącą a owadami zapylającymi lub między mrówkami i mszycami – rodzajem owadziej „krówki”, które mrówki chronią i dostają w zamian ”mleko" ich wydzieliny. Równie zróżnicowane są formy współpracy w obrębie tego samego gatunku, od zwierząt kolonialnych w górę. Żeglarz portugalski to kolonia polipów, z których każdy specjalizuje się w konkretnej funkcji; ale zdecydowanie o tym, czy macki, pływaki i jednostki reprodukcyjne są pojedynczymi zwierzętami, czy zwykłymi organami, jest kwestią semantyki; każdy polip jest holonem, łączącym cechy niezależnych całości i zależnych części.

Ten sam dylemat napotykamy na wyższym poziomie w zorganizowanych społeczeństwach owadów: mrówek, pszczół, termitów. Owady społeczne są fizycznie oddzielnymi bytami, ale żaden nie może przetrwać, jeśli zostanie oddzielony od swojej grupy; ich istnienie jest całkowicie kontrolowane przez interesy grupy jako całości; wszyscy członkowie grupy są potomkami tej samej pary rodziców, wymiennymi i nierozróżnialnymi, nie tylko dla ludzkiego oka, ale także prawdopodobnie dla samych owadów, które mają rozpoznać członków swojej grupy po ich zapachu, ale nie odróżniać jednostek. Ponadto wiele owadów społecznych wymienia swoje wydzieliny, które tworzą między nimi pewną więź chemiczną.

Jednostka jest zazwyczaj definiowana jako niepodzielna, samodzielny byt, z odrębnym, niezależnym istnieniem. Ale jednostki w tym absolutnym sensie nigdzie nie występują w Naturze ani w społeczeństwie, podobnie jak nigdzie nie znajdujemy absolutnych całości. Zamiast odrębności i niezależności, istnieje współpraca i współzależność, przechodząca przez całą gamę, od fizycznej symbiozy do spójnych więzi roju, ula, ławicy, trzody, stada, rodziny, społeczeństwa. Obraz staje się jeszcze bardziej rozmazany, gdy weźmiemy pod uwagę kryterium "niepodzielności". Słowo "jednostka" oznacza po prostu coś takiego; pochodzi od łacińskiego in-dividuus – jako atom pochodzi od greckiego a-tomos. Ale na każdym poziomie niepodzielność okazuje się sprawą względną. Pierwotniaki, gąbki, hydra i płazińce mogą się rozmnażać przez proste rozszczepienie lub pączkowanie: to jest przez podział jednej osoby na dwie lub więcej itd., Ad infinitum. Jak napisał von Bertalanffy:

"Jak możemy nazywać te istoty jednostkami, kiedy faktycznie są "dividua", a ich mnożenie powstaje właśnie z podziału? …Czy możemy nalegać, by nazwać hydrę lub robaka płaskiego jednostką, kiedy zwierzęta te można pokroić na dowolną liczbę kawałków, z których każdy może wyrosnąć w kompletny organizm? …Pojęcie jednostki można biologicznie zdefiniować jedynie jako pojęcie ograniczające".

Płazieniec pocięty na sześć plastrów, w ciągu kilku tygodni rzeczywiście zregeneruje osobnika z każdego plasterka. Jeśli koło reinkarnacji przemieni mnie w płazińca, który spotyka podobny los, to czy muszę założyć, że moja nieśmiertelna dusza podzieli się na sześć nieśmiertelnych solonów? Chrześcijańscy teologowie znajdują łatwą drogę wyjścia z tego dylematu, zaprzeczając, że zwierzęta mają dusze; ale Hindusi i buddyści mają odmienny pogląd. Filozofowie świeccy, którzy nie mówią o duszach, ale potwierdzają istnienie świadomego ego, również nie chcą narysować granicy między istotami mającymi i pozbawionymi świadomości. Ale jeśli przyjmiemy, że istnieje ciągła skala gradacji, od wrażliwości istot prymitywnych, poprzez różne stopnie świadomości, aż po pełną samoświadomość, to biologiczne eksperymentalne wyzwanie wobec koncepcji indywidualności stanowi prawdziwy dylemat. Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem jest (patrz Rozdział XIV) odejście od pojęcia jednostki jako monolitycznej struktury i zastąpienie jej pojęciem jednostki, jako otwartej hierarchii, której wierzchołek zawsze się cofa, dążąc do stanu pełna integracja, której nigdy nie osiągnięto.

Regeneracja kompletnego osobnika z małego fragmentu prymitywnego zwierzęcia jest imponującą manifestacją integracyjnych mocy żywej materii. Ale są jeszcze bardziej uderzające przykłady. Prawie całe pokolenie temu Wilson i Child wykazali, że jeśli tkanki żywej gąbki – lub hydry – zostaną zgniecione na miazgę, przejdą przez bezpopiołowy sączek, a miazga zostanie przelana do wody, zdysocjowane komórki wkrótce zaczną kojarzyć się, aby zagregować najpierw w płaskie arkusze, a następnie zaokrąglić w kulę, stopniowo różnicować i ostatecznie zakończyć "jako dorosłe osobniki z charakterystycznymi ustami, mackami i tak dalej" (Dunbar). Niedawno P. Weiss i jego współpracownicy wykazali, że rozwijające się narządy w embrionach zwierzęcych są również zdolne, podobnie jak gąbki, do ponownego formowania się po roztarciu na miazgę. Weiss i James wycięli kawałki tkanki z ośmio-czternastodniowych zarodków kurcząt, rozdrobnili i przefiltrowali tkanki przez arkusze nylonu, ponownie zagęścili je przez odwirowanie i przeszczepili je do błony innego rozwijającego się zarodka. Po dziewięciu dniach wymieszane komórki wątroby zaczęły tworzyć wątrobę, komórki nerki nerkę, komórki skóry tworzyły pióra. Co więcej: eksperymentatorzy byli również w stanie wytwarzać normalne zarodkowe nerki poprzez mielenie, łączenie i mieszanie komórek nerki z kilku różnych zarodków. Holistyczne właściwości tych tkanek przetrwały nie tylko dezintegrację, ale także fuzję.

Fuzję można indukować nawet między różnymi gatunkami. W ten sposób Spemann połączył dwie połówki embrionów we wczesnej fazie gastrycznej – jedną z traszki pasiastej, drugą z traszki grzebieniastej. Rezultatem było dobrze uformowane zwierzę, z jednej strony pasiaste, z drugiego grzebieniaste. Jeszcze bardziej przerażające są ostatnie eksperymenty profesora Harrisa z Oksfordu, który opracował technikę łączenia ludzkich komórek w komórkami myszy. Podczas mitozy jądra komórkowe człowieka i myszy również uległy fuzji "i stwierdzono, że dwa zestawy chromosomów rosną i mnożą się szczęśliwie w obrębie tej samej błony jądrowej… Takie zjawiska", napisał jeden z komentatorów "z pewnością wpłyną na naszą koncepcję organizmu w pewnym stopniu… Oczywiście istnieją wystarczające możliwości, aby zachęcić lub przerazić wszystkich na jakiś czas" (Pollock).

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Krokodyl w naszej głowie

Arthur Koestler, JANUS. A Summing Up

Ta książka, napisana w 1978 roku, do dziś nic nie traci na aktualności. Przedstawiam pierwsze jej karty, zatytułowane; Prolog: Nowy Kalendarz


Tłumaczenie: Piotr Kawecki



1

Gdybym został poproszony o podanie najważniejszej daty w historii i prehistorii rodzaju ludzkiego, odpowiedziałbym bez wahania, 6 sierpnia 1945 r. Powód jest prosty. Od zarania świadomości do 6 sierpnia 1945 r., człowiek musiał żyć z perspektywą śmierci, jako jednostki; od dnia, kiedy pierwsza bomba atomowa przyćmiła słońce nad Hiroszimą, ludzkość jako całość musiała zacząć żyć z perspektywą wyginięcia jako gatunku.

Zostaliśmy nauczeni akceptacji przemijalności osobistej egzystencji, jednocześnie przyjmując potencjalną nieśmiertelność rodzaju ludzkiego za pewnik. To przekonanie przestało być aktualne. Musimy zrewidować nasze aksjomaty.

To niełatwe zadanie. Zanim nowa idea opanuje umysł, istnieje okresy inkubacji; w przypadku doktryny kopernikańskiej, która tak radykalnie obniżyła status człowieka we wszechświecie, zajęło to prawie sto lat, zanim przeniknęła europejską świadomość. Nowa degradacja naszego gatunku związana ze statusem śmiertelności, jest jeszcze trudniejsza do strawienia.

Wygląda na to, że nowatorstwo tej perspektywy wyczerpało się, zanim jeszcze weszła w nią dostatecznie. Już nazwa Hiroshima stała się historycznym kliszą, taką jak Bostońskie Picie Herbaty. Powróciliśmy do stanu pseudo-normalności. Tylko niewielka mniejszość jest świadoma faktu, że od momentu odblokowania jądrowej puszki Pandory, nasz gatunek żyje pożyczonym czasem.

Każdy wiek miał swoje Cassandry, ale ludzkość zdołała przetrwać swoje złowrogie proroctwa. Jednak ta pocieszająca refleksja nie jest już ważna, ponieważ w żadnym wcześniejszym wieku, plemię lub naród nie posiadały niezbędnego wyposażenia, aby ta planeta nie nadawała się do życia. Mogli zadawać przeciwnikom jedynie ograniczone obrażenia – i robili to zawsze, gdy mieli okazję. Teraz mogą utrzymać całą biosferę, żądając okupu. Urodzony ponad pięćdziesiąt lat wcześniej Hitler, prawdopodobnie by to zrobił, prowokując nuklearny Götterdämmerung (niem. Zmierzch Bogów).

Kłopot w tym, że wynaleziony wynalazek nie może zostać wymazany z pamięci. Broń jądrowa została; stało się częścią ludzkiej kondycji. Człowiek będzie musiał z tym żyć na stałe: nie tylko przez następną konfrontację – kryzys i kolejną; nie tylko przez następną dekadę czy stulecie, ale na zawsze – to jest tak długo, jak długo ludzkość przetrwa. Wszystko wskazuje na to, że nie będzie to bardzo długo.

Istnieją dwa główne powody, które wskazują na ten wniosek. Pierwszy z nich jest techniczny: ponieważ urządzenia walki nuklearnej stają się coraz potężniejsze i łatwiejsze do wykonania, a ich rozprzestrzenienie się do młodych i niedojrzałych oraz starych i aroganckich narodów staje się nieuniknione, zaś globalna kontrola ich produkcji staje się niewykonalna. W przewidywalnej przyszłości będą one wytwarzane i przechowywane w dużych ilościach na całym świecie wśród narodów wszystkich kolorów i ideologii, oraz prawdopodobieństwo, że iskra inicjująca reakcję łańcuchową zostanie zapoczątkowana prędzej czy później, celowo lub przez przypadek, będzie odpowiednio wzrastać, aż w dłuższej perspektywie zbliży się do pewności. Można porównać sytuację do zgromadzenia młodych przestępców zamkniętych w pomieszczeniu pełnym łatwopalnych materiałów, którym podano pudełko zapałek – z pobożnym ostrzeżeniem, aby go nie używać.

Drugim głównym powodem, który wskazuje na niski poziom życia homo sapiens w erze po Hiroszimie, jest paranoiczna passa ujawniona przez jego przeszłość. Beznamiętny obserwator z bardziej zaawansowanej planety, który mógłby objąć historię ludzką od Cro-Magnon do Auschwitz jednym spojrzeniem, bez wątpienia doszedł by do wniosku, że nasza rasa pod wieloma względami jest godna podziwu, ale w głównej mierze jest bardzo chorym produktem biologicznym; i że konsekwencje choroby psychicznej znacznie przewyższają jej osiągnięcia kulturowe, gdy rozważane są szanse na przedłużone przetrwanie. Najbardziej wytrwałym dźwiękiem, który rozbrzmiewa w historii człowieka, jest bicie bębnów wojennych. Wojny plemienne, wojny religijne, wojny domowe, wojny dynastyczne, wojny narodowe, wojny rewolucyjne, wojny kolonialne, wojny podboju i wyzwolenia, wojny, aby zapobiec i zakończyć wszystkie wojny, podążać za sobą w łańcuchu kompulsywnej powtarzalności, tak daleko, jak człowieka może sięgnąć w swoją przeszłość i jest powód, by wierzyć, że łańcuch rozszerzy się w przyszłość. W pierwszych dwudziestu latach ery post-Hiroshima, między 0 a 20 rokiem życia P.H. – lub 1946-66 według naszego przestarzałego kalendarza – według zestawień Pentagonu, toczono czterdzieści wojen walczących bronią konwencjonalną [1]; i przynajmniej dwa razy – Berlin 1950 i Kuba 1962 – byliśmy na krawędzi wojny nuklearnej. Jeśli odrzucimy komfort myślenia życzeniowego, musimy się spodziewać, że główne obszary potencjalnego konfliktu będą nadal dryfować po całym świecie, jak regiony wysokiego ciśnienia na wykresie meteorologicznym. A jedyna niepewna ochrona przed eskalacją konfliktu lokalnego do totalnego konfliktu, wzajemnego odstraszania, z natury pozostanie zależna od powściągliwości lub lekkomyślności omylnych kluczowych osób i fanatycznych reżimów. Rosyjska ruletka to gra, w którą nie można grać długo.

Najbardziej uderzającą oznaką patologii naszego gatunku jest kontrast między jego unikalnymi osiągnięciami technologicznymi a równie unikalną niekompetencją w prowadzeniu jego spraw społecznych. Możemy kontrolować ruchy satelitów krążących wokół odległych planet, ale nie możemy kontrolować sytuacji w Irlandii Północnej. Człowiek może opuścić ziemię i wylądować na Księżycu, ale nie może przejść z Berlina Wschodniego do Zachodniego. Prometeusz dociera do gwiazd z obłąkanym uśmiechem na twarzy i symbolem totemu w dłoni.

2

Nie mówiłem nic o dodatkowym terrorze wojny biochemicznej; ani też o eksplozji demograficznej, zanieczyszczeniu itp., które, jakkolwiek groźne same w sobie, nadmiernie odciągnęły świadomość publiczną od jednego centralnego, niebotycznego faktu: że od roku 1945 nasz gatunek zyskał diaboliczną moc, by sam siebie unicestwić; i że sądząc po przeszłości, szanse są takie, że wykorzysta tę moc w jednym z powracających kryzysów w niezbyt odległej przyszłości. Rezultatem byłoby przekształcenie kosmicznej ziemi w Latającego Holendra, dryfującego wśród gwiazd wraz z martwą załogą.

Jeśli jest to prawdopodobna perspektywa, jaki jest sens kontynuowania naszych fragmentarycznych wysiłków, aby uratować pandę i zapobiec przekształcaniu się rzek w kanały ściekowe? Lub robienia zapasów dla naszych wnuków? Lub, jeśli o to chodzi, pisania dalej tej książki? Nie jest to pytanie retoryczne, jak wskazuje ogólny nastrój rozczarowań wśród młodzieży. Ale są na to przynajmniej dwie dobre odpowiedzi.

Pierwszy z nich zawiera się w dwóch słowach "tak jakby", które Hans Vaihinger przekształcił w niegdyś wpływowy system filozoficzny: "Filozofia Tak jakby” [2]. Krótko mówiąc, oznacza to, że człowiek nie ma wyboru, musi żyć według "fikcji"; tak jakby iluzoryczny świat zmysłów reprezentował Najwyższą Rzeczywistość; tak jakby miał wolną wolę, która uczyniła go odpowiedzialnym za swoje czyny; tak jakby był Bóg, który wynagradzałby cnotliwe postępowanie i tak dalej. Podobnie jednostka musi żyć tak, jakby nie podlegała wyrokowi śmierci, a ludzkość musi planować swoją przyszłość tak, jakby jej dni nie były liczone. Tylko dzięki tym fikcjom umysł ludzki sfabrykował nadający się do zamieszkania wszechświat i nadał mu znaczenie.*

* Filozofii Vaihingera (1852-1933) nie należy mylić ani z fenomenalizmem, ani z amerykańskim pragmatyzmem, choć ma on powinowactwo z obydwoma.


Druga odpowiedź wynika z prostego faktu, że chociaż nasz gatunek żyje teraz w pożyczonym czasie, z dekady na dekadę, a znaki wskazują, że dryfuje w kierunku ostatecznej katastrofy, wciąż mamy do czynienia z prawdopodobieństwami, a nie pewnikami. Zawsze istnieje nadzieja na niespodziewane i nieprzewidziane. Od punktu zerowego nowego kalendarza, człowiek dźwiga bombę zegarową przymocowaną do szyi i będzie musiał słuchać jej tykania – na przemian: raz głośniejszego, raz cichszego – aż się wysadzi, albo mu się to uda rozbroić. Czas się kończy, historia przyspiesza po zawrotnej krzywej wykładniczej, a rozum podpowiada nam, że szanse pomyślnej operacji rozbrojenia, zanim będzie za późno, są niewielkie. Wszystko, co możemy zrobić, to działać tak, jakby wciąż był czas na taką operację.

Ale operacja będzie wymagać bardziej radykalnego podejścia niż rezolucje ONZ, konferencje rozbrojeniowe i apele do słodkiego rozsądku. Takie apele zawsze odbijały się od uszu, z prostego powodu, że homo sapiens nie jest istotą rozsądną – bo gdyby tak było, nie narobiłby takiego krwawego bałaganu w swojej historii; nie ma też żadnych oznak, że jest on w trakcie stania się nim.

3

Pierwszym krokiem w kierunku możliwej terapii jest właściwa diagnoza tego, co poszło nie tak z naszym gatunkiem. Podjęto niezliczone próby takiej diagnozy, powołując się na upadek biblijny, lub "pragnienie śmierci Freuda", lub "imperatyw terytorialny" współczesnych etologów. Żadna z nich nie miała wielkiego przebicia, ponieważ żadna z nich nie zaczęła od hipotezy, że homo sapiens może być nienormalnym gatunkiem biologicznym, ewolucyjnym niedostosowaniem, dotkniętym endemicznym zaburzeniem, które odróżnia go od wszystkich innych gatunków zwierząt – tak jak język, nauka i sztuka wyróżnia go w pozytywnym sensie. Jednak właśnie ta nieprzyjemna hipoteza stanowi punkt wyjścia dla niniejszej książki.

Ewolucja popełniła wiele błędów; Julian Huxley porównał ją do labiryntu z ogromną liczbą ślepych zaułków prowadzących do stagnacji lub wygaśnięcia. Dla każdego istniejącego gatunku setki zginęły w przeszłości; zapis kopalny jest koszem odpadów odrzuconych modeli Głównego Projektanta. Dowody pochodzące z przeszłości człowieka oraz ze współczesnych badań mózgu jednoznacznie wskazują, że w pewnym momencie podczas ostatnich etapów ewolucji biologicznej homo sapiens coś poszło nie tak; że jest wada, jakiś potencjalnie fatalny błąd inżynierski wbudowany w nasz rodzimy sprzęt, a dokładniej w obwody naszego systemu nerwowego, co wyjaśniałoby paranoję przebiegającą przez naszą historię. Jest to ohydna, ale prawdopodobna hipoteza, z którą musi się zmierzyć każde poważne śledztwo w sprawie kondycji człowieka. Najlepsi intuicyjni diagnostycy – poeci – powtarzali nam, że człowiek jest szalony i zawsze tak było; ale antropolodzy, psychiatrzy i studenci ewolucji nie traktują poetów poważnie i zamykają oczu na dowody, które spoglądają im w twarz. Ta niechęć do zmierzenia się z rzeczywistością jest sama w sobie złowieszczym symptomem. Można by się sprzeciwić, że szaleniec nie może być świadomy własnego szaleństwa. Odpowiedź brzmi, że może, ponieważ nie jest całkowicie szalony przez cały czas. W okresach remisji schizofrenicy pisali zdumiewająco klarowne raporty o swojej chorobie.

Teraz zaryzykuję zaproponowanie skróconej listy niektórych wybitnych objawów patologicznych odzwierciedlonych w katastrofalnej historii naszego gatunku, a następnie przejdę od symptomów do omówienia ich możliwych przyczyn. Ograniczam listę objawów do czterech głównych pozycji.*

* Ta sekcja jest oparta na The Ghost in the Machine, część 3 i jej omówieniu w artykule przeczytanym na XIV Sympozjum Noblowskim ("The Recycle of Self-Destruction", przedrukowany w The Heel of Achilles).


1. W jednym z wczesnych rozdziałów Genesis znajduje się epizod, który zainspirował wiele wspaniałych obrazów. Jest to scena, w której Abraham przywiązuje syna do stosu drewna i przygotowuje się do podcięcia gardła i spalenia go z czystej miłości do Boga. Od początków historii mamy do czynienia z uderzającym fenomenem, któremu antropolodzy poświęcili zbyt mało uwagi: ofiarom z ludzi, rytualnemu zabijaniu dzieci, dziewic, królów i bohaterów, aby udobruchać i schlebiać bogom poczętym w koszmarnych snach. Był to wszechobecny rytuał, który przetrwał od prehistorycznego świtu u szczytu cywilizacji prekolumbijskiej, a także w niektórych częściach świata na początku naszego stulecia. Od wysp na Morzu Południowym do skandynawskich ludzi bagiennych, od Etrusków po Azteków, praktyki te powstawały niezależnie w najróżniejszych kulturach, jako przejawy złudnej smugi w ludzkiej psychice, do której cały gatunek był i jest najwyraźniej skłonny. Odrzucenie tematu jako złowieszczej ciekawości przeszłości, jak zwykle się robi, oznacza zignorowanie uniwersalności zjawiska, wskazówek, które dostarcza paranoidalnym elementom mentalnego makijażu człowieka i jego znaczenia dla jego ostatecznego położenia.

2. Homo sapiens jest praktycznie unikalny w królestwie zwierząt, ponieważ nie posiada instynktownych zabezpieczeń przeciwko zabijaniu specyficznych elementów – członków własnego gatunku. "Prawo dżungli" zna tylko jeden uzasadniony motyw zabijania: napęd żerowania i tylko pod warunkiem, że drapieżnik i ofiara należą do różnych gatunków. W obrębie tego samego gatunku rywalizacja i konflikt między jednostkami lub grupami są rozstrzygane przez symboliczne zachowania groźne lub zrytualizowane pojedynki, które kończą się postawą kapitulacji jednego z przeciwników, i prawie nigdy nie powodują śmiertelnych obrażeń. Siły hamujące – instynktowne tabu – przeciwko zabijaniu lub poważnym obrażeniom są tak samo skuteczne u większości zwierząt – w tym naczelnych – jako popędów głodu, seksu lub strachu. Człowiek jest osamotniony (poza niektórymi kontrowersyjnymi zjawiskami wśród szczurów i mrówek) w ćwiczeniu morderstwa wewnątrzwspólnotowego na skalę indywidualną i zbiorową, w spontaniczny lub zorganizowany sposób, z powodów od zazdrości seksualnych po spory o metafizyczne doktryny. Specyficzna permanentna wewnątrz-gatunkowa wojna jest główną cechą ludzkiej kondycji. Jest upiększana przez zadawanie tortur w różnych formach, od ukrzyżowania po wstrząsy elektryczne. *

* Obecnie tortury są tak rozpowszechnionym narzędziem represji politycznych, że możemy mówić o istnieniu "państw tortur" jako politycznej rzeczywistości naszych czasów. Nowotwór stała się epidemią i nie zna granic ideologicznych, rasowych ani ekonomicznych. W ponad trzydziestu krajach tortury są systematycznie stosowane do wydobywania zeznań, uzyskiwania informacji, karania buntu i powstrzymywania sprzeciwu wobec represyjnej polityki rządu. Tortury zostały zinstytucjonalizowane… " (Victor Jokel, Director, British Amnesty, w "Epidemic: Torture", Amnesty International, London n.d., ok. 1975).


3. Trzeci objaw jest ściśle związany z dwoma poprzednimi: objawia się w chronicznym, quasi-schizofrenicznym podziale między rozumem i emocjami, między racjonalnymi zdolnościami człowieka a jego irracjonalnymi, zależnymi od emocji przekonaniami.

4. Wreszcie, jak już wspomniano, istnieje uderzająca rozbieżność między krzywymi wzrostu nauki i technologii z jednej strony, a etycznym zachowaniem z drugiej; lub, inaczej mówiąc, pomiędzy mocami ludzkiego intelektu, gdy są stosowane do opanowania środowiska i jego niezdolnością do utrzymania harmonijnych relacji w obrębie rodziny, narodu i całego gatunku. Mniej więcej dwa i pół tysiąclecia temu, w VI w. p.n.e., Grecy wyruszyli na naukową przygodę, która ostatecznie doprowadziła nas na Księżyc; to z pewnością imponująca krzywa wzrostu. Ale w szóstym wieku p.n.e. zawierał także wzrost taoizmu, konfucjanizmu i buddyzmu – wiek dwudziesty; hitleryzm, stalinizm i maoizm: nie ma zauważalnej krzywej wzrostu. Jak ujął to von Bertalanffy:

To, co nazywa się ludzkim postępem, jest czysto intelektualną sprawą… niewielki rozwój widoczny jest jednak po stronie moralnej. Wątpliwe jest, czy metody współczesnej wojny są lepsze od wielkich kamieni używanych do łamania czaszek człowieka – neandertalczyka. Jest raczej oczywiste, że standardy moralne Laotsego i Buddy nie były gorsze od naszych. Ludzka kora zawiera około dziesięciu miliardów neuronów, które umożliwiły postęp od topora kamiennego do samolotów i bomb atomowych, od prymitywnej mitologii do teorii kwantowej. Nie ma odpowiedniego rozwoju części instynktownej, która spowodowałaby, że człowiek naprawiłby swoje postępowanie. Z tego powodu nawoływanie moralne, ofiarowane na przestrzeni wieków przez założycieli religii i wielkich przywódców ludzkości, udowodniły swoją niepokojącą nieskuteczność. [3]

Lista objawów może zostać przedłużona. Ale myślę, że te, o których wspomniałem, wskazują istotę ludzkiego kłopotu. Są oczywiście współzależne; w ten sposób ofiarę ludzką można uznać za podkategorię schizofrenicznego podziału między rozumem a emocjami, a kontrast między krzywymi wzrostu osiągnięć technologicznych i moralnych, można uznać za dalszą tego konsekwencję.

4

Do tej pory poruszaliśmy się w sferze faktów, co potwierdzają historyczne zapiski i badania antropologa dotyczące prehistorii. Kiedy odwracamy się od symptomów do przyczyn, musimy odwoływać się do mniej lub bardziej spekulatywnych hipotez, które znów są ze sobą powiązane, ale dotyczą różnych dyscyplin, mianowicie neurofizjologii, antropologii i psychologii.

Hipoteza neurofizjologiczna wywodzi się z tak zwanej teorii emocji Papeza-MacLeana, popartej przez ponad trzydzieści lat badań eksperymentalnych.* Omówiłem to obszernie w The Ghost in the Machine i ograniczę się tutaj do streszczenia, bez wchodzenia w szczegóły fizjologiczne.

* Dr Paul D. Maclean jest szefem Laboratorium Brain Evolution and Behavior, National Institute of Mental Health, Bethesda, Maryland.


Teoria ta opiera się na fundamentalnych różnicach w anatomii i funkcji między archaicznymi strukturami mózgu, które człowiek dzieli z gadami i niższymi ssakami, a specyficznie ludzką korą nową, na którą nakładała się ewolucja – nie zapewniając jednak odpowiedniej koordynacji. Wynikiem tego ewolucyjnego błędu jest niespokojne współistnienie, często wybuchające w ostrym konflikcie, między głęboko zakorzenionymi strukturami mózgu, głównie związanymi z instynktownym i emocjonalnym zachowaniem, oraz korą nową, która obdarzyła człowieka językiem, logiką i myślami symbolicznymi. MacLean podsumował istniejący stan rzeczy w niezwykle malowniczy sposób:

Człowiek znajduje się w sytuacji, w której Natura obdarowała go zasadniczo trzema mózgami, które pomimo wielkich różnic w strukturze, muszą funkcjonować razem i komunikować się ze sobą. Najstarszy z tych mózgów jest zasadniczo gadzi. Drugi został odziedziczony po niższych ssakach, a trzeci to rozwój późnego ssaka, który… uczynił człowieka właściwym człowiekiem. Mówiąc alegorycznie o tych trzech mózgach w mózgu, możemy sobie wyobrazić, że kiedy psychiatra każe pacjentowi leżeć na kanapie, prosi go, aby wyciągnął konia i krokodyla. [4]

Jeśli zastąpimy indywidualnego pacjenta w ogóle ludzkością, a kanapa psychiatry stanie się historią, otrzymamy groteskowy, ale w gruncie rzeczy prawdziwy obraz ludzkiej kondycji.

W nowszej serii wykładów na temat neurofizjologii MacLean zaproponował kolejną metaforę:

W dzisiejszym popularnym języku te trzy mózgi można uważać za komputery biologiczne, każdy z osobliwą formą subiektywności i własną inteligencją, własnym wyczuciem czasu i przestrzeni oraz własną pamięcią, silnikiem i innymi funkcjami… [5]

Mózg "gadzi" i "paleo-ssaczy" tworzą razem tak zwany układ limbiczny, który dla uproszczenia możemy nazwać "starym mózgiem", w przeciwieństwie do kory nowej, specyficznie ludzkiej " myślącej czapki". Ale podczas gdy przedpotopowe struktury w samym rdzeniu naszego mózgu, które kontrolują instynkty, namiętności i biologiczne popędy, były słabo poruszane przez zwinne palce ewolucji, kora nowa hominidów rozwinęła się w ciągu ostatnich pół miliona lat z wybuchową prędkością, co jest bez precedensu w historii ewolucji – tak bardzo, że niektórzy anatomowie porównali go do nowotworowego wzrostu.

Ta eksplozja mózgu w drugiej połowie plejstocenu wydaje się podążać za typem krzywej wykładniczej, która ostatnio stała się nam tak znajoma – eksplozja demograficzna, eksplozja informacji itp. – i może tu być coś więcej niż powierzchowna analogia, ponieważ wszystkie krzywe te odzwierciedlają zjawisko przyspieszenia historii w różnych dziedzinach. Ale eksplozje nie dają harmonijnych rezultatów. Rezultatem w tym przypadku wydaje się być to, że szybko rozwijająca się myśląca czapka, która obdarzyła człowieka swoimi zdolnościami rozumowania, nie została odpowiednio zintegrowana i skoordynowana ze starożytnymi strukturami związanymi z emocjami, na które nałożono ją z tak niespotykaną szybkością. Ścieżki neuronowe łączące korę nową z archaicznymi strukturami starszej części mózgu są niewystarczające.

Tak więc eksplozja mózgu dała początek niezrównoważonemu umysłowo gatunkowi, w którym stary mózg i nowy mózg, emocje i intelekt, wiara i rozum, były skonfliktowane. Z jednej strony blady gąszcz racjonalnej myśli, logiki zawieszonej na cienkiej, zbyt łamliwej nici; z drugiej szalejąca furia namiętnie trzymała irracjonalne przekonania, odzwierciedlone w holokaustach przeszłości i teraźniejszości.

Gdyby neurofizjologiczne dowody nie nauczyły nas czegoś przeciwnego, spodziewalibyśmy się ujawnienia procesu ewolucyjnego, który stopniowo przekształcił prymitywny stary mózg w bardziej wyrafinowany instrument – przekształcając skrzela w płuca lub przednie odnóża gadziego przodka w ptasie skrzydło, płetwę wieloryba, rękę człowieka. Ale zamiast przekształcić stary mózg w nowy, ewolucja nałożyła nową, lepszą strukturę na starą z częściowymi zachodzącymi na siebie funkcjami i bez zapewnienia nowemu mózgowi wyraźnej mocy kontroli nad starymi.

Mówiąc wprost: ewolucja pozostawiła kilka luźnych śrub między korą mózgową a podwzgórzem. MacLean, ukuł termin schizofizjologia dla tego endemicznego niedoboru w ludzkim układzie nerwowym. On określa to jako

…dychotomia w funkcjonowaniu filogenetycznie starej i nowej kory, która może wyjaśniać różnice między zachowaniami emocjonalnymi a intelektualnymi. Podczas gdy nasze funkcje intelektualne są realizowane w najnowszej i najbardziej rozwiniętej części mózgu, nasze zachowania afektywne są nadal zdominowane przez względnie brutalny i prymitywny system, przez archaiczne struktury w mózgu, których podstawowy wzór ulegał w mózgu niewielkiej zmianie w cały przebieg ewolucji od myszy do człowieka. [6]

Hipoteza, że ten typ schizofizjologii jest częścią naszego genetycznego dziedzictwa, wbudowanej w gatunek, jaki był, może pomóc w wyjaśnieniu niektórych wymienionych powyżej objawów patologicznych. Chroniczny konflikt między racjonalnym myśleniem a nieracjonalnymi wierzeniami, wynikająca z tego paranoiczna passa naszej historii, kontrast między krzywymi wzrostu nauki i etyki, stałby się wreszcie zrozumiały i mógłby być wyrażony w kategoriach fizjologicznych. I każdy stan, który można wyrazić w kategoriach fizjologicznych, powinien ostatecznie być dostępny dla środków zaradczych – jak zostanie to omówione później. Na razie zauważmy, że źródłem ewolucyjnego błędu, który spowodował schizo-fizjologiczne usposobienie człowieka wydaje się być szybkie, quasi-brutalne nałożenie (zamiast transformacji) kory nowej na struktury przodków i wynikająca z tego niedostateczna koordynacja między nowym mózgiem a starym i nieadekwatną kontrolą tego pierwszego nad drugim.

Podsumowując tę część, należy jeszcze raz podkreślić, że dla studenta ewolucji nie ma nic nieprawdopodobnego w założeniu, że rodzimy sprzęt człowieka, choć lepszy niż u jakiegokolwiek gatunku zwierząt, niemniej jednak zawiera poważne wady w obwodach tego najcenniejszego i najdelikatniejszego instrumentu, jakim jest układ nerwowy. Kiedy biolog mówi o ewolucyjnych "błędach", nie czyni wyrzutów ewolucji za to, że nie udało się jej osiągnąć jakiegoś teoretycznego ideału, ale oznacza to coś bardzo prostego i precyzyjnego: pewne oczywiste odchylenie od własnych standardów inżynieryjnej efektywności Natury, które pozbawia organ jego skuteczności – jak monstrualne poroże nieistniejącego już łosia irlandzkiego. Żółwie i chrząszcze są dobrze chronione przez pancerz, ale jego ciężar sprawia, że jeśli w walce lub przez nieszczęście przewrócą się na plecy, nie mogą ponownie wstać i umierają z głodu – groteskowa wada konstrukcyjna, którą Kafka przemienił w symbol ludzkich tarapatów.


Arthur Koestler (1905 – 1983) – angielski pisarz i dziennikarz, pochodzenia węgierskiego.

W języku polskim ukazały się:


Ciemność w południe, 1990
Lunatycy, 2002
Call-Girl, 2006
Płomień i lód. Przygody mojego życia, 2009