środa, 12 czerwca 2019

Aktywna wizualizacja: Jung o konfrontacji z nieświadomością

Dla wszystkich zainteresowanych początkami współczesnej myśli na temat aktywnej wyobraźni interesującą pozycją książkową będzie zbiór pism Junga dotyczący tego tematu.

Książka wydana została w serii: ENCOUNTERING JUNG, pod redakcją Joan Chodorow



Jungowski analityk, Joan Chodorow, gromadzi kluczowy wybór pism Junga. W swoim wstępie do autorskiego wyboru jego pism Chodorow wyjaśnia metodę Junga skupiania świadomego umysłu na nieświadomych procesach jako środek do osiągnięcia samowiedzy i indywiduacji.
Poniżej pierwszy z dwunastu rozdziałów.

JUNG ON ACTIVE IMAGINATION
, by C. G. Jung (Author), Joan Chodorow (Editor), Princeton University Press 1997


Tłumaczenie: Piotr Kawecki



Wprowadzenie
Mam wielką przyjemność przedstawić ten tom pism Junga na temat aktywnej wyobraźni. Przez wiele lat ludzie musieli przeszukiwać Prace Zebrane i wszystko inne, aby zidentyfikować, a następnie niejeden raz przeczytać te wspaniałe prace. Teraz po raz pierwszy są zebrane w jednej publikacji.

Moim zadaniem jest przedstawienie pomysłów Junga na temat aktywnej wyobraźni tak jasno jak to możliwe i ustawić ich w szerszym kontekście. Metoda analityczna Junga opiera się na naturalnej funkcji leczniczej wyobraźni, więc oczywiście istnieje wiele sposobów jej wyrażenia. Wszystkie kreatywne art-psychoterapie (sztuka, taniec, muzyka, dramat, poezja), jak również Sandplay [Terapia w Piaskownicy] mogą wywieść swoje korzenie z wczesnego wkładu Junga. Zaczynam od odkrycia przez Junga aktywnej wyobraźni, a następnie przechodzę w jego idei. Dogłębna recenzja post-jungowskiej literatury na temat aktywnej wyobraźni wykracza poza zakres tej pracy, ale moja dyskusja o Jungu przeplata się z cudownym wkładem autorów zarówno jungowskich, jak  i innych. Kończąc, powiem coś o każdym z esejów Junga, a potem czas opowiedzieć historię Zaklinacza deszczu.


r o z d z i a ł  1
KONFRONTACJA Z NIEŚWIADOMOŚCIĄ


Jung odkrył aktywną wyobraźnię w latach 1913-16. Po zerwaniu z Freudem w latach 1912-13 był zdezorientowany i przeżywał okres intensywnego wewnętrznego zamieszania. Był w stanie kontynuować swoją praktykę, ale przez trzy lata nie mógł zmusić się do przeczytania specjalistycznej książki i opublikował stosunkowo niewiele. Cierpiał z powodu apatii i lęków; nastroje zagrażały, że go pochłoną. Musiał znaleźć sposób, aby uzdrowić siebie od wewnątrz. Ponieważ nie wiedział, co robić, postanowił zaufać impulsom i obrazom wypływającym z nieświadomości. Podczas seminarium w 1925 roku i ponownie w swoich wspomnieniach opowiada niezwykłą historię swoich eksperymentów, które doprowadziły go do samo-uzdrowienia. Wszystko zaczęło się od ponownego odkrycia symbolicznej zabawy z dzieciństwa. Jako mężczyzna w kryzysie wieku średniego, Jung stracił kontakt z duchem kreatywności. Pamięć płynęła z okresu, gdy był 10- lub 11-letnim chłopcem, głęboko pochłoniętym pasją budowania z klocków. Wspomnienie pełne były emocji i wtedy uświadomił sobie, że dziecko żyje. Jego zadanie stało się jasne: musiał rozwijać trwały związek z tym żywym duchem w sobie. Ale jak miał pokonać tę odległość? Postanowił powrócić do swojej wyobraźni z tego czasu i wprowadzić w życie fantazje, które do niego przyszły. I zaczął bawić się, dokładnie tak jak wtedy, gdy był chłopcem. Proces symbolicznej zabawy nieuchronnie doprowadził go do jednego z najgłębszych kompleksów i wtedy przypomniał sobie przerażający sen z dzieciństwa.

Ten zaskakujący moment przyszedł w trakcie zabawy w budowanie. Kiedy umieścił mały kamienny ołtarz w miniaturowym kościele, przypomniał sobie swój koszmar o ołtarzu z dzieciństwa. To skojarzenie bardzo go poruszyło. Z jego wspomnień wiemy, że postawa religijna została Junga uległa zachwianiu, gdy jako małe dziecko zaczął kojarzyć Pana Jezusa ze śmiercią. Zamiast pocieszenia, jakie zwykł czuć odmawiając swoje modlitw, zaczął odczuwać nieufność i niepokój. Otoczony przez dorosłych, którzy mówili tylko o jasnym, kochającym Bogu [był synem pastora], nie mógł powiedzieć nikomu o swoich rozmyślaniach (1961, s. 9-14). Całe życie spędził na odtwarzaniu tego, co utracił, by opracować sposób podejścia do psychiki z religijną postawą. Jego wczesny koszmar zarówno wyraził problem, jak i wskazał rozwiązanie. Wraz z odzyskaniem strasznego, długo skrywanego marzenia, zyskał bardziej dojrzałe jego rozumienie. Energia zaczęła powracać a myśli się rozjaśniły. Wyczuwał teraz wiele innych fantazji poruszających się w jego wnętrzu. Wraz z kontynuacją zabawy w budowanie miasteczka, fantazje pojawiały się nieustającym strumieniem.
Mniej więcej w tym samym czasie zaczął eksperymentować z określonymi procedurami medytacyjnymi, różnymi "rytuałami wejścia", by nawiązać kontakt ze swoimi fantazjami. Na przykład pewnego dnia siedział przy biurku, rozmyślając nad swoimi obawami, kiedy podjął świadomą decyzję "zejścia” w głębiny. Wylądował na nogach i zaczął eksplorować dziwny wewnętrzny krajobraz, w którym spotkał pierwszą z długiej serii wewnętrznych postaci.

Był właśnie adwent 1913 roku, gdy zdecydowałem się na rozstrzygający krok (12 grudnia). Siedząc przy biurku jeszcze raz przyjrzałem się wszystkim mym obawom, a potem postanowiłem „spaść". Było to tak, jakby dosłownie ziemia się pode mną rozstąpiła, jakbym dał nura w mroczne głębiny. Nie mogłem się oprzeć uczuciu paniki. Lecz nagle, nim jeszcze dotarłem na dużą głębokość, znalazłem się ku mej ogromnej uldze — na nogach, w miękkiej, lepkiej mazi. Otaczały mnie prawie zupełne ciemności. Po jakimś czasie moje oczy przywykły do mroku, jak o późnym zmierzchu. Przed sobą miałem wejście do ciemnej jaskini; u wejścia stał karzeł. Wydawało mi się, że jest skórzany, jakby zmumifikowany. Żeby przecisnąć się przez wąskie wejście, musiałem prześliznąć się obok niego. Potem zacząłem brodzić po kolana w lodowato zimnej wodzie ku przeciwległemu skrajowi jaskini. Tam, na zrębie sterczącej skały, skrzył się czerwony kryształ. Chwyciłem kamień, podniosłem go i odkryłem, że pod spodem jest pusta przestrzeń. Zrazu nic mogłem niczego dojrzeć, w końcu jednak dostrzegłem wodę płynącą w głębinach. Obok mnie przepłynął trup — młodzieniec o płowych włosach, ranny w głowę. Za nim podążał ogromny czarny skarabeusz, a potem rozbłysło – wynurzając się z głębi wód  czerwone wschodzące słońce. Oślepiony blaskiem, chciałem z powrotem osadzić kamień w otworze, lecz jakaś ciecz chlusnęła przez szparę. Krew! Trysnęła na mnie gęstym strumieniem, poczułem mdłości. Fontanna krwi biła — wydawało mi się — długo, nieznośnie długo. W końcu opadła, co położyło kres tej wizji. 
(Carl Gustaw Jung: Wspomnienia, sny, myśli, s. 214)


Fantazje zdawały się uosabiać jego lęki i inne silne emocje. Z biegiem czasu zdał sobie sprawę, że kiedy udawało mu się przełożyć swoje emocje na obrazy, był wewnętrznie wyciszony i pokrzepiony. Zrozumiał, że jego zadaniem jest odnalezienie obrazów ukrytych w emocjach. Kontynuował swoje eksperymenty, próbując różnych sposobów dobrowolnego wejścia w jego fantazję: czasami wyobrażał sobie, że schodzi stromym zejściem; innym razem, że wykopuje dół, jedną łopatę pełną ziemi po drugiej. Przy każdym zejściu badał krajobraz i lepiej poznawał wewnętrzne postacie. Użył wielu ekspresyjnych technik (głównie pisania, rysowania, malowania), aby nadać symboliczną formę jego doświadczeniu. Ważne jest tutaj rozróżnienie między wyrażeniem symbolicznym a stanem nieświadomego łączenia się lub identyfikacji. Dla Junga wielką zaletą aktywnej wyobraźni jest „odróżnienie jej od nieświadomych treści”. Nawet gdy otwierał się na nieświadomość i angażował w powstające fantazje, dokładał wszelkich starań, aby zachować refleksyjny, świadomy punkt widzenia. Innymi słowy: zwrócił swoją ciekawość w stronę wewnętrznego świata wyobraźni. Jego zainteresowanie naukowe sprawiło, że był czujny i uważny. Proces ten doprowadził do ogromnego uwolnienia energii, jak również spostrzeżeń, które dały mu nowy kierunek zainteresowań. Doświadczania tych fantazji ostatecznie zmieniło jego życie. Kiedy wynurzył się z lat zaabsorbowania wewnętrznymi obrazami (około 1919), gotów był poprowadzić własną szkołę psychologii.

Wiele podstawowych pojęć psychologii analitycznej Junga wywodzi się z jego doświadczeń z aktywną wyobraźnią. Na przykład Cień, Syzygy (Anima i Animus), Persona, Ego i Jaźń to pojęcia, ale jednocześnie personifikacje różnych struktur i funkcji psyche. Afekt, archetyp, kompleks, libido – wszystkie te terminy oparte są na prawdziwych, ludzkich doświadczeniach.

W podobny sposób przypomina nam, że aktywna wyobraźnia jest naturalnym, wrodzonym procesem. Chociaż można tego nauczyć, nie jest to technika, ale wewnętrzna konieczność: „Piszę o rzeczach, które naprawdę się zdarzają i nie proponuję metod leczenia”.


POMYSŁY JUNGA

Nie jest łatwą rzeczą zaprezentować pomysły Junga na temat aktywnej wyobraźni. W swoich pismach sprawia wrażenie, jakby zapraszał różne wewnętrzne głosy do wypowiedzi. Jako naukowiec przedstawia swoje pomysły w zrozumiały sposób. Ale potem przystępuje do zbadania innej perspektywy, która może wydawać się sprzeczna z pierwszą. Czasami jest poetą, wyplatając słowne obrazy o niezmiernej urodzie. Innym razem przemawiają przez niego starożytni prorocy i mistycy.
Kiedy pojawia się Oszust, jego pisma mogą wydawać się stawać celowo niejednoznaczne, a nawet niejasne. Właśnie wtedy, gdy chcesz usłyszeć więcej, mówi coś w stylu: muszę zadowolić się tymi wskazówkami. Czytelnik bywa pozostawiony w trakcie zadawania pytań i zachęcany do skierowania się do własnej wyobraźni. Dr Tina Keller, członek wczesnego koła Junga w latach 1915-29, napisała wspaniałe wspomnienie, które opisuje początki aktywnej wyobraźni. W tym artykule rzuca światło na wieloaspektowe podejście Junga do ważnych idei:

Czuję się uprzywilejowana, że spotkałam C.G. Junga w czasach, gdy poszukiwał i nie miał skonkretyzowanych sformułowań. Pamiętam, jak powiedziałam: „Ale to, co dziś mówisz, jest przeciwieństwem tego, co powiedziałeś w zeszłym tygodniu”, a on odpowiedział: „Tak być może, ale to prawda, a to drugie była również prawdziwe; życie jest paradoksem.” To było najbardziej stymulujące doświadczenie.

(Keller 1982, s. 282)

Metoda terapeutyczna Junga miała wiele różnych imion, zanim ustalił się termin aktywnej wyobraźni. Na początku była to "funkcja transcendentna". Później nazwał ją "metodą obrazu". Inne nazwy to "aktywna fantazja" i "aktywne fantazjowanie”. Czasami proces ten nazywano "ćwiczeniami", "wizjonowaniem", "metodą dialektyczną”, "techniką różnicowania", techniką introwersji, "introspekcją” i "techniką schodzenia". Kiedy wygłosił wykłady w Tavistock w Londynie w 1935 r.,  po raz pierwszy publicznie użył terminu "aktywna wyobraźnia".

Naturalnym wydaje się zastanowienie, dlaczego zajęło mu tyle czasu znalezienie właściwej nazwy. Ponieważ istnieje wiele form aktywnej wyobraźni, być może był otwarty na ideę posiadania wielu nazw, aby to opisać. Niektóre z tych propozycji sugerują określoną procedurę medytacyjną i koncentrację na wewnętrznych głosach lub obrazach. Termin "metoda obrazu" wskazuje na wykorzystanie materiałów artystycznych do tworzenia symbolicznych obrazów i rysunków. Nie wiemy, czy Jung kiedykolwiek rozważał terminy: "metoda rzeźbienia", "metoda ruchu ciała", "metoda muzyczna", "metoda dialektyczna", "metoda dramatyczna", "metoda symbolicznego grania" lub "metoda pisania". Sam proces indywidualizacji "podporządkowuje wiele Jedności” (Jung 1933/50, paragraf 626). Aktywna wyobraźnia jest jedną metodą, ale wyraża się ją w wielu różnych formach.

Ruth Fry relacjonuje rozmowę z Jungiem, gdy studiowała w Zurychu w latach 50. XX wieku. Powiedział jej, że zawsze testował swoje teorie przez okres czternastu lat, zanim dzielił się nimi z opinią publiczną. Zrobił to samo z aktywną wyobraźnią, czyli sprawdzał je empirycznie i naukowo przez czternaście lat (Fry 1974, s. 11). Jak wiemy, konfrontacja Junga z nieświadomością prowadzona była z powodu wewnętrznej konieczności, ale jednocześnie uważał ją za eksperyment naukowy. Kiedy zdał sobie sprawę, że jego eksperyment z samo-uzdrawianiem zakończył się sukcesem, zaczął nauczać tej metody niektórych swoich pacjentów. Pisał także o swoich odkryciach.

Jego pierwszy profesjonalny artykuł o aktywnej wyobraźni, zatytułowany "Transcendentna funkcja", został napisany w 1916 roku, ale przez wiele lat pozostawał niepublikowany. W czasie, gdy to pisał, powróciła jego energia, ale materiał z osobistej, kulturowej i pierwotnej nieświadomości wciąż wylewał się z niego. Nie wydaje się czymś zaskakującym, że odłożył dokument do publikacji na czas późniejszy. "Transcendentna funkcja" (1916/58) przedstawia zarówno jego nową metodę psychoterapeutyczną, jak i głębsze zrozumienie, jakie uzyskał na temat natury psychiki. W tej wczesnej próbie przedstawienia swoich pomysłów Jung nie tylko opisuje etapy aktywnej wyobraźni i niektóre z jej wielu form, ale także łączy aktywną wyobraźnię z pracą ze snami i relacją przeniesienia.

Jung postrzega dysfunkcję emocjonalną jako najczęściej problem jednostronności psychicznej, zwykle inicjowanej przez dominację punktu widzenia świadomego ego. Jako naturalna kompensacja takiego jednostronnego stanowiska, równie silna przeciwstawność automatycznie tworzy się w nieświadomości. Prawdopodobnym rezultatem jest wewnętrzny stan napięcia, konfliktu i niezgody. Jung użył terminu "emocjonalnie wzmocniony kompleks", aby opisać nieświadome przeciwieństwo: „Dzisiaj każdy wie, że ludzie "mają kompleksy"”. Co jest nie tak dobrze znane, choć teoretycznie o wiele ważniejsze, to to, że kompleksy mogą mieć nas" (Jung 1934, par. 200).

Jego wczesna koncepcja transcendentnej funkcji wynikała z jego próby zrozumienia, jak pogodzić się z nieświadomością. Odkrył, że istnieje wrodzony proces dynamiczny, który łączy przeciwne pozycje w obrębie psychiki. Rysuje spolaryzowane energie we wspólnym kanale, co daje nową symboliczną pozycję, która zawiera obie perspektywy. Zamiast wyboru: „albo-albo” proponuje: „i to-i to” w nowy i nieoczekiwany sposób. Transcendentalna funkcja ułatwia przejście od jednej postawy do drugiej. Jung opisał to jako „ruch z zawieszenia między dwoma przeciwieństwami, żywy poród, który prowadzi do nowego poziomu bytu, nowej sytuacji" (Jung 1916/58, paragraf 189). Innym razem określił to po prostu jako "funkcję mediacji między przeciwieństwami" (1921, paragraf 184).

Termin "funkcja transcendentna" obejmuje zarówno metodę, jak i wrodzoną funkcję psyche. Natomiast termin "aktywna wyobraźnia" odnosi się do samej metody. Ale oczywiście metoda (aktywna wyobraźnia) opiera się na funkcji wytwarzającej obraz psychiki, czyli na wyobraźni. Zarówno funkcja transcendentna, jak i dynamiczna funkcja wyobraźni są złożonymi funkcjami psychicznymi składającymi się z innych funkcji. Obie łączą elementy świadome i nieświadome. Obie są kreatywnymi, integracyjnymi funkcjami, które kształtują i przekształcają żywy symbol. Bliski współpracownik Junga, Barbara Hannah (1953) rozumie transcendentną funkcję jako jedną z wczesnych idei Junga, która została włączona do Jaźni, jego późniejszej koncepcji archetypu jedności.


Zabawa, fantazja i wyobraźnia

Zastanawiając się nad naturą wyobraźni, Jung uznał jej nieocenioną wartość – nie tylko dla rozwoju jednostki, ale także dla ludzkiej kultury:

Każdy dobra idea i cała twórczość są potomstwem wyobraźni i mają swoje źródło w tym, co się z przyjemnością nazywa infantylną fantazją. Nie sam artysta, ale każda twórcza jednostka zawdzięcza wszystko co najlepsze w swoim życiu fantazji. Dynamiczna zasada fantazji jest zabawą, charakterystyczną również dla dziecka i jako taka wydaje się sprzeczna z zasadą ciężkiej pracy. Ale bez tej zabawy z fantazją, żadna twórcza praca jeszcze się nie narodziła. Dług, jaki zawdzięczamy grze wyobraźni, jest nieobliczalny.

(Jung 1921, par. 93)

Kiedy mówi o zabawie, fantazji i wyobraźni, jego duch zdaje się szybować. Cytuje Schillera, który powiedział, że ludzie są całkowicie ludźmi tylko wtedy, gdy oddają się zabawie. Z eksperymentów z układaniem klocków, znał twórczą, uzdrawiającą moc symbolicznej zabawy. Kolejne badania potwierdziły idee Junga: Allan (1988), Erikson (1963), Roberts i Sutton-Smith (1970), C.T. Stewart (1981), L.H. Stewart (1982) i Winnicott (1971) należą do tych, którzy rozpoznają uzdrawiającą funkcję zabawy i wyobraźni. Podobnie jak w przypadku wielu jego pomysłów, wczesne zrozumienie gry Junga przewidywało dalszy rozwój głównego nurtu terapeutycznego (Samuels 1985, s. 9-11). Wielka radość z zabawy, fantazji i wyobraźni polega na tym, że przez jakiś czas jesteśmy całkowicie spontaniczni, wolni od wyobrażeń. W takim stanie czystej bytu, żadna myśl nie jest "nie do pomyślenia". "Nic nie jest" niewyobrażalne ". Dlatego zabawa i wyobraźnia skłaniają nas do kontaktu z materiałem, który jest zwykle stłumiony. W spontanicznej dramatycznej zabawie z dzieciństwa niepokojące sytuacje życiowe są wprowadzane symbolicznie, ale tym razem dziecko ma władzę. Dziecko zyskuje poczucie panowania nad sytuacją, dobrowolnie rozgrywając małe dramaty z lalką, wypchanym zwierzęciem, a może wyimaginowanym towarzyszem, zwierzątkiem domowym, rodzeństwem lub przyjacielem. W przeciwieństwie do oryginalnego doświadczenia, które mogło być przytłaczające, w zabawie dziecko wyobraża sobie różne warianty i kreatywne rozwiązania; na przykład wyimaginowany towarzysz może przynieść odwagę, siłę, magiczne moce – cokolwiek jest potrzebne. Czasami pomaga odwrócenie ról. Kluczem do transformacyjnego procesu leczenia jest – zabawa dla przyjemności. W pozornie magiczny sposób emocje poprawiające życie (radość i zainteresowanie) modulują i przekształcają emocje kryzysu (Stewart 1987a, 1987b). Wydaje się oczywiste, że symboliczna gra opiera się na wrodzonym procesie psychologiczny, który leczy ból emocjonalny.

Dla Junga wyobraźnia jest „odtwórczą lub twórczą działalnością umysłu w ogóle… Fantazja jako twórcza aktywność jest identyczna z przepływem energii psychicznej” (1921, par. 722). Niezależnie od tego, czy jesteśmy dziećmi, czy dorosłymi i czy jesteśmy tego świadomi czy nie, aktywność wyobraźni trwa cały czas. Wyraża się na wiele sposobów, w tym zabawę, marzenia, fantazję, twórczą wyobraźnię i aktywną wyobraźnię.


Aktywna i pasywna fantazja

Jung rozróżnia aktywne i pasywne postawy wobec swoich fantazji (1921, pars. 712-14). Aktywna fantazja może zostać wywołana, kiedy kierujemy naszą uwagę ku nieświadomości z postawą oczekiwania; coś konkretnego się wydarzy. Taki stan gotowości wnosi nową energię i świadomość do surowego materiału wydobywającego się z nieświadomości; tematy są opracowywane poprzez skojarzenie z elementami równoległymi. Poprzez ten proces podświadome wpływy i obrazy zostają wyjaśnione i przybliżone do świadomości. Tak aktywny, pozytywny udział świadomości i nieświadomości odpowiada metodzie aktywnej wyobraźni.

Natomiast bierne podejście do fantazji nic nie robi. Z bierną postawą, fantazja nie jest wywoływana, raczej dryfuje niezauważona, lub nieproszona wybucha w świadomości. Brak aktywnego udziału świadomości stwarza niebezpieczeństwo utożsamiania się z nastrojem, marzeniem lub fantazją. Na przykład, osoba może zakładać, że tylko dlatego, że ona coś myśli lub czuje: „To musi być prawda.” Bardziej konstruktywną odpowiedzią na przekonujący pomysł lub nastrój może być rozważenie pytania: "Czy to prawda?" Następnie: „W jakim sensie jest to prawda – a w  jakim jest nieprawdą?” Ludzie mogą odkryć myśli w swoich umysłach, z którymi nawet się nie zgadzają. Fantazja pasywna zawsze wymaga auto-refleksji, krytycznej oceny ze świadomego stabilnego punktu widzenia. Aktywna fantazja nie wymaga krytycyzmu: raczej należy zrozumieć symboliczny materiał (Jung 1921, par. 714).


Punkty początkowe

Surowiec nieświadomy to przede wszystkim emocje, impulsy i obrazy. Każdy robi to po swojemu. Niektórzy zaczynają od niejasnego nastroju lub irracjonalnego wybuchu emocjonalnego. Jung sugeruje, że koncentruje się na stanie zaburzeń emocjonalnych, dopóki nie pojawi się obraz wizualny, wizualizowanej reprezentacji nastroju.

Musi uczynić ten stan emocjonalny podstawą lub punktem wyjścia procedury. Musi być jak najbardziej świadomym nastroju, w którym się znajduje, zatapiając się w nim bez zastrzeżeń, zapisując na papierze wszystkie pojawiające się fantazje i inne skojarzenia. Należy pozwolić na możliwie swobodną grę fantazji , ale nie w taki sposób, aby opuściła ona orbitę jej obiektu, mianowicie afekt.

(Jung 1916/58, par. 167)

Innym sposobem na rozpoczęcie jest wybranie obrazu ze snu, wizji lub fantazji i skoncentrowanie się na nim. Może to być obraz wizualny, głos wewnętrzny, a nawet symptom psychosomatyczny. Możesz także wybrać zdjęcie, obraz lub inny obiekt i skoncentrować się na nim, aż ożyje. W języku niemieckim jest słowo betrachten, co oznacza spowodowanie ciąży przez skierowanie na to swojej uwagi. Ten szczególny sposób patrzenia przypomina doświadczenie dziecka pogrążonego w symbolicznej zabawie:
patrzącego, co powoduje aktywację psychologiczną obiektu; to tak, jakby coś pochodziło z duchowego oka, które wywołuje lub aktywuje obiekt czyjejś wizji.
Angielski czasownik "patrzeć" nie oddaje tego znaczenia, ale niemiecki betrachten, który jest odpowiednikiem, oznacza także zajście w ciążę… A jeśli jest w ciąży, to coś z tego wyniknie; żyje, wytwarza, mnoży się. Tak jest w przypadku każdego obrazu wywołanego z fantazji; koncentrujesz się na nim, a następnie stwierdzasz, że ma się wielką trudność, aby utrzymać ciszę, staje się niespokojny, przesuwa się, coś się dodaje lub się pomnaża; napełniasz go siłą życiową i staje się brzemienny.
(Jung 1930-4a, tom 6, wykład I, 4 maja 1932, s. 3)


Nadawanie formy

Czasami aktywna wyobraźnia odbywa się głównie wewnątrz, w umyśle. Innym razem wyobraźnia nabiera formy przez malowanie, rysowanie, rzeźbienie, taniec, pisanie lub w inny sposób. Poniższa relacja opisuje doświadczenie 45-letniej pacjentki, która stworzyła swoją pierwszą rzeźbę:

Depresja ostatnich dni wciąż nie przemija, ale jest coraz lepiej. Czuję się tak, jakbym była w pajęczynie. Miałam zamiar zrobić coś w glinie i bardzo ciężko było mi przezwyciężyć opór przed zrobieniem tego, chociaż czułam, że to mi pomoże. Nie wiedziałam, jak zacząć. Na początku myślałam o czarnym mężczyźnie, który ostatnio tak bardzo zajmował moje fantazje, ale nie chciał wyjść. Więc uciskałam i ugniatałam glinę przez pół godziny między moimi palcami i obserwowałam formy, które powstawały. Widziałam głowy zwierząt; poczułam zimną glinę i stopniowo przestałam myśleć. I wtedy zobaczyłam, jak w końcu z gliny wyłoniła się jakaś postać dziecka, jakby z samej ziemi. To dziecko miało ból zęba i pobiegło do matki, by położyć głowę między jej piersiami. W ten sposób stopniowo wzrastała figura matki z dzieckiem.

(Dieckmann 1979, s. 185-6)

Opowiada to tak pięknie. Czasami obraz lub idea pojawia się najpierw w umyśle, i chce, ale nie może wyjść. Najczęściej obrazy powstają w całkowicie spontaniczny sposób, ponieważ pracujemy z ekspresyjnym medium. Wcześniej czy później wyobraźnia ma fizyczną formę. Jung opisuje szeroką gamę form, które obejmują pisanie, rysowanie, malowanie, rzeźbienie, tkanie, muzykę, tańce, a także tworzenie rytuałów i inscenizowane dramaty. Marie-Louis von Franz donosi, że Jung powiedział kiedyś, że jej symboliczne działania z ciałem są bardziej skuteczne niż „zwykła aktywna wyobraźnia”, ale nie potrafił powiedzieć dlaczego (von Franz 1980, s. 126).

Zabawa w piachu (Sandplay) też jest formą aktywnej wyobraźni; Jung był pierwszym, który udowodnił jej niezwykłą skuteczność. Doświadczenie Junga w sztuce symbolicznej miało  niezwykle silny efekt terapeutyczny, ale jedyna sytuacja, kiedy o tym mówi bezpośrednio, miała miejsce na seminarium w 1925 roku i ponownie w jego wspomnieniach. Być może kiedy odnosi się do aktywnej wyobraźni jako rytuału lub do odgrywania dramatu, myśli o swojej zabawie z klockami. Wiele lat po tym, jak bawił się jak dziecko – budując miniaturowe miasto z kamiennymi domkami, fantastycznymi zamkami i kościołem – zachęcał swoją uczennicę i koleżankę Dorę Kalff do opracowania metody symbolicznej zabawy. Opracowała technikę terapeutyczną opartą na piaskownicy i grach podłogowych, w które dzieci bawiły się we wszystkich czasach, w każdej kulturze. Przyniosła setki miniaturowych figurek, symboli kulturowych i naturalnych przedmiotów do gabinetu i ustawiła je na półkach. Tam czekają, aż nadejdzie ich czas, aby znaleźć się na płytkiej tacy wypełnionej piaskiem, gdy ktoś wybiera lub jest przez nie wybierany. Dora Kalff (1980) ukuła termin "Sandplay" [Terapia w Piaskownicy], jako jeden z najbardziej zachwycających, wnikliwych sposobów opracowania i rozwinięcia tematów z nieświadomości.

Kiedy Jung pisze o aktywnej wyobraźni, wydaje się, że opisuje ją z wielu pokrywających się perspektyw. Czasami wymienia ekspresyjne medium, na przykład ruch ciała, malowanie, rysowanie, rzeźbienie, tkanie, pisanie. Czasami używa słów takich jak "dramatyczny", "dialektyczny" lub "rytualny", jak gdyby opisujących jakość wewnętrznego wydarzenia. Potem są chwile, kiedy wydaje się, że opisuje typologię zmysłów, na przykład "typy wizualne" mogą spodziewać się obrazów fantazyjnych; "Typy audio-werbalne" mają tendencję do słyszenia wewnętrznego głosu (1916/58, paragraf 170). Ci z "wyobraźnią motoryczną" mogą wziąć mandalę (lub inny motyw) i zrobić z niej piękny taniec (1928-30, s. 474).

Jeden sposób aktywacji często prowadzi do drugiego. Niektóre fantazje Junga zaczęły się jako krótkie wizualne wrażenia, a następnie rozwijały się w kierunku historii, które miały dramatyczną strukturę. W końcu pojawiały się elementy dźwięku i języka, a on i wewnętrzne postaci zaczęły ze sobą rozmawiać. Dialogi czasami były "szeptane" (1961, s. 178) i być może, również głośno mówione.

W krytycznym momencie, kiedy Jung zdał sobie sprawę, że jego anima nie ma centrów mowy, zasugerował, aby używała jego ust do wypowiedzi (1961, s. 186).

Niektórzy ludzie zaczynają od niewerbalnego medium, takiego jak glina, malarstwo, zabawa w piasku lub ruch, a następnie piszą o tym procesie i zastanawiają się nad jego znaczeniem. Inni zaczynają od pisania. Na przykład, po godzinie analizy z Jungiem, Christiana Morgan zwykła wracać do hotelu i pisać streszczenie sesji w swoim dzienniku. Potem zamykała oczy, kierując uwagę do wnętrza, czekała na wizję i zapisywała ją. W końcu sięgała na powrót d do materiałów plastycznych, malowała wizję lub robiła jej rysunek. To był rytm jej życia w Zurychu, podczas gdy poddawała się analizie u Junga (Douglas 1993, 1995).


(…)


Etapy aktywnej wyobraźni


Aktywna wyobraźnia składa się z dwóch części lub etapów: Po pierwsze, pozwalając wypłynąć podświadomości; i po drugie, pogodzenie się z nieświadomością. Jak rozumował Jung, jest to naturalna sekwencja, która może trwać przez wiele lat. Czasami przyswojenie materiału zabiera dużo czasu. Jung spędził ostatnie pięćdziesiąt lat swojego życia na pogodzeniu się z emocjami i fantazjami, które początkowo go przytłaczały. Są jednak również czasy, w których pojedyncze doświadczenie aktywnej wyobraźni obejmuje oba etapy i wydaje się kompletne. Są chwile, kiedy dwie części przeplatają się tam i z powrotem, lub mogą występować jednocześnie. Kiedy mówi o tym, jak to jest "walczyć godzinami z opornymi pędzlami i kolorami" (Jung 1931, paragraf 106), pozwala mu zarówno wyłaniać się podświadomości, jak i zaczynać aktywnie ją kształtować. Przykład Mahlendorfa (powyżej) pokazuje, w jaki sposób powstaje wgląd w auto-refleksyjne działanie fizyczne. Wydaje się oczywiste, że symboliczna ekspresja (nadająca mu formę) może być częścią jednego lub obu etapów.

W swoim omówieniu pierwszego kroku Jung mówi o potrzebie systematycznych ćwiczeń, aby wyeliminować krytyczną uwagę i wytworzyć próżnię w świadomości. Ta część doświadczenia jest znana wielu podejściom psychologicznym i formom medytacji. Obejmuje zawieszenie naszych racjonalnych, krytycznych ocen, aby dać swobodę fantazji. Szczególny sposób patrzenia, który ożywia przedmioty (betrachten), byłby związany z tą fazą aktywnej wyobraźni. W swoim "Komentarzu do Tajemnicy Złotego Kwiatu" (1929) Jung mówi o pierwszym kroku w kategoriach wu wei, czyli taoistycznej idei pozwalającej na działanie rzeczy. Istnieje wiele sposobów podejścia do aktywnej wyobraźni. Na początku nieświadomość przejmuje inicjatywę, podczas gdy świadome ego służy jako rodzaj uważnego wewnętrznego świadka, a może skryby lub rejestratora. Zadaniem jest uzyskanie dostępu do treści podświadomości.

W drugiej części aktywnej wyobraźni świadomość przejmuje inicjatywę. Kiedy afekty i obrazy nieświadomości wypłyną do świadomości, ego wchodzi aktywnie w to doświadczenie. Ta część może się zacząć się od spontanicznego ciągu wglądów; pozostaje większe zadanie oceny i integracji przeżytego doświadczenia. Wgląd musi zostać przekształcony w etyczne zobowiązanie – by żyć nim w życiu. Dla Junga drugi etap jest ważniejszy, ponieważ obejmuje pytania o sens i wymagania moralne. W języku niemieckim jest to auseinandersetzung, prawie nieprzekładalne słowo, które ma do czynienia z procesem różnicowania, prawdziwą dialektyką. Wszystkie części problemu są tak rozplanowane, że różnice można dostrzec i rozwiązać. W pismach Junga auseinandersetzung zazwyczaj tłumaczone jest jako "pogodzenie się" z nieświadomością.

Poeta Rilke opisuje jakość takiego wewnętrznego dialogu. W poniższym fragmencie doradza młodemu poecie, który jest uciskany przez samokrytyczne tendencje. Jego młody kolega jest pełen wątpliwości. Oczywiste jest, że Rilke z własnego doświadczenia wie, jaką wartość ma głębokie, zróżnicowane zaangażowanie w kłopotliwy nastrój lub emocje. W najbardziej naturalny sposób uosabia nastrój i odnosi się do niego. Z czasem nastąpi transformacja, a destrukcyjny atak stanie się konstruktywną krytyką. Rilke nie miał wiedzy o psychologicznej metody zwanej aktywna wyobraźnia, ale jego 1904 list do młodego poety jest jednym z najlepszych opisów znam o Auseinandersetzung pomiędzy ego i postać z nieświadomości.

A wątpliwości mogą stać się dobrą właściwością, jeśli je ”wyszkolisz". Muszą stać się "wiedzą", muszą stać się krytyką. Ilekroć chce coś tobie zepsuć, zapytaj ”dlaczego" coś jest brzydkie, żądaj od niego dowodów, przetestuj go, a przekonasz się, że są oszołomione i zawstydzone, być może także protestujące. Ale nie poddawaj się, nalegać na argumenty, i działaj w ten sposób uprzejmy i wytrwałe, za każdym razem, a nadejdzie dzień, kiedy zamiast niszczyciela, staną się ono w jednego z najlepszych pracowników – chyba najbardziej inteligentnego z wszystkich tych, którzy budują twoje życie.

(Rilke 1903-8 / 1984, str. 102)

Jung miał wielki podziw dla Rilkego. Uznał, że poeta był wnikliwym psychologiem: „Rilke czerpał z tych samych głębokich źródeł, co ja – zbiorowej podświadomości. On jako poeta i wizjoner. Ja jako psycholog i empirysta” (Jung 1951-61, s. 381-2).

Opierając się na pomyśle Junga, że aktywna wyobraźnia składa się z dwóch części lub etapów, wielu autorów jungowskich zaproponowało podział aktywnej wyobraźni na cztery lub pięć różnych etapów. Pierwszą była Marie-Louise von Franz (1980). Zaproponowała: (1) Opróżnij "szalony umysł" ego; (2) Niech powstanie nieświadomy, fantastyczny obraz; (3) Daj mu jakąś formę ekspresji; oraz (4) Dylemat etyczny.

Później dodaje: Zastosuj to do zwykłego życia. Janet Dallett (1982) i Robert Johnson (1986) bazując na von Franz, dokonują pewnych zmian. Dla Dalletta następujące kroki to: (1) Otwarcie na nieświadomość; (2) Nadanie temu formy; (3) Reakcja ego; i (4) Przeżycie to. Zwraca uwagę, że warto podzielić proces na mniejsze części, aby spojrzeć na to bardziej ściśle, ale „Jest mało prawdopodobne, że ktoś kiedyś faktycznie robi aktywną wyobraźnię w tak uporządkowany sposób” (Dallett 1982, str. 177). Johnson proponuje: (1) Zaproszenie (zaproś nieświadomość); (2) Dialog (dialog i doświadczenie); (3) Wartości (dodaj element etyczny); i (4) Rytuały (sprawiając, że jest to konkretny rytuał fizyczny). Każdy autor zarówno odzwierciedla, jak i rozszerza dwuczęściowy zarys Junga. Zestawienie ich razem przypomina mi, że istnieje wiele sposobów podejścia do aktywnej wyobraźni. Być może w najgłębszym sensie każdy z nas musi znaleźć własną drogę.


Twórcza wypowiedź a zrozumienie


Gdy wewnętrzne doświadczenie otrzymuje namacalną formę, może pomóc uświadomić sobie dwie się pojawiające się tendencje: estetyczny sposób formułowania i naukowy sposób rozumienia. Każda tendencja wydaje się być zasadą regulującą tę drugą. Dla aktywnej wyobraźni potrzebna jest równowaga obu stron. Jeśli pierwsza tendencja przeważa, osoba może stracić cel rozwoju psychicznego i zamiast tego zafascynować się artystycznym opracowaniem tematu. Jeżeli dominuje druga tendencja, istnieje niebezpieczeństwo tak dużej ilości analiz i interpretacji, że transformacyjną moc symbolu zostaje utracona. Ważną rzeczą jest wypracowanie autorefleksyjnego, psychologicznego podejścia (Henderson 1984), które czerpie zarówno z estetycznej pasji dla piękna, jak i z naukowego zamiłowania do zrozumienia. Zadanie polega na wyrażeniu obu, nie dając się jednocześnie pochłonąć przez żadne.


Dwa sposoby na zrozumienie: redukcyjny i konstruktywny 

Warto pamiętać, że Jung był freudowskim analitykiem, zanim założył własną szkołę. Znał terapeutyczną wartość wspomnień, rekonstrukcji i pracy poprzez osobistą historię, ze szczególnym uwzględnieniem wspomnień z dzieciństwa. Ale jeszcze przed zerwaniem z Freudem zastanawiał się, czy każdy symbol powinien być interpretowany dosłownie, konkretnie, redukcyjnie. Aby zrównoważyć taki jednostronny nacisk na przeszłość, Jung opracował bardziej pomysłowe, syntetyczne, konstruktywne podejście do nieświadomości, oparte na naukowym wyobrażeniowym procesie symbolicznego wzmacniania. Senne lub fantastyczne obrazy jednostki są odzwierciedlone przez skojarzenie z podobnymi tematami, które pojawiły się w całej historii ludzkości. Podczas gdy metoda Redukcyjna stara się zrozumieć problem poprzez swoje początki w dzieciństwie, metoda Konstruktywna wskazuje na szerszy obraz i na to, co może oznaczać dla przyszłości. Problemy są rozwiązywane poprzez pytania o sens i cel. Osobisty ból jednostki nie jest negowany, ale oprócz rekonstrukcji źródła pochodzenia, korzystne jest rozpoznanie kulturowych i uniwersalnych aspektów symbolu. Wydaje się oczywiste, że oba podejścia są przydatne i konieczne.


Niebezpieczeństwa aktywnej wyobraźni


Główne niebezpieczeństwo tej metody polega na tym, że przytłoczeniu przez potężnymi afektami, impulsami i obrazami wypływającymi z nieświadomości. Próby powinny być podejmowane jedynie przez dojrzałe psychicznie osoby, które są w stanie wytrzymać potężną konfrontację z nieświadomością. Potrzebny jest dobrze rozwinięty punkt widzenia ego, aby świadome i nieświadome spotkania mogły się spotkać jako równe sobie. Mniejsze niebezpieczeństwa opisane przez Junga obejmują pacjenta „złapanego w sterylny krąg jego własnych kompleksów” lub „pozostającego utkwionego we wszechogarniającej fantasmagorii” (1916/58, s. 68), tak że nic nie osiągnęli.


Wyzwolenie od analityka

Ważną korzyścią tej metody jest uwolnienie pacjentów poprzez ich własne wysiłki, a nie pozostawanie zależnym od analityka. Jung nawet mówił o tym jako o probierzu dojrzałości psychologicznej. Aktywna wyobraźnia to sposób na uzyskanie niezależności poprzez wykonywanie własnej pracy wewnętrznej, ale dla wielu jest to nieodłączna część analizy. Wszystko to prowadzi do pytań o rolę analityka w aktywnej wyobraźni.


Rola analityka

Prace Junga dotyczące aktywnej wyobraźni zawierają pewne refleksje na temat roli analityka. W następnym akapicie opisuje ważną zmianę w swoim sposobie pracy. Po zerwaniu z Freudem zaczął po prostu słuchać i zadawać pytania otwarte.

Czułem, że konieczne jest wypracowanie nowego podejścia do moich pacjentów. Postanowiłem na chwilę obecną nie narzucać im teoretycznych przesłanek, ale poczekam i zobaczyć, co sami powiedzą. Moim celem stało się pozostawienie rzeczy przypadkowi. Rezultatem było to, że pacjenci spontanicznie relacjonowali mi swoje marzenia i fantazje, a ja po prostu pytałbym: „Co się z tobą dzieje w związku z tym?” lub „Jak to rozumiesz, skąd się to bierze, co o tym sądzisz?” Interpretacje zdawały się wynikać z ich własnej woli na podstawie odpowiedzi i skojarzeń pacjentów.

(Jung 1961, s. 170)

Z tego fragmentu widzimy wczesne początki niedyrektywnej psychoterapii. Jung często wskazuje, że aktywna wyobraźnia nie tyle jest techniką, co naturalnym procesem. Niektórzy z jego pacjentów odkryli ją całkowicie samodzielnie. Inni mieli sen lub fantazję ze szczególnym tematem, który doprowadził ich do niej w toku analizy. Bywały też chwile, kiedy Jung sugerował niektórym pacjentom, że powinni malować obraz ze szczególnego snu lub tematu fantazji, albo rozwijać go na wiele innych sposobów. Tak więc Jung był niedyrektywny i czasami był także mentorem.

Od czasu do czasu udzielał ogólnej porady na temat procesu twórczego, na przykład: Nie bój się kolorów; żywe kolory zdają się przyciągać nieświadomość. Używaj fantazji, aby ominąć techniczne ograniczenia. Czasami jego rady były bardziej szczegółowe. Na przykład w artykule z 1933 roku opowiada o swojej pracy z panią X, która sama odkryła aktywną wyobraźnię i przyniosła obraz, który wykonała w swojej pierwszej analitycznej godzinie. Ten pierwszy obraz pokazał pojedynczy obraz z dłuższej fantazji. Namalowała postać kobiety (siebie) w w stanie bezradności i uwięzienia, tkwiącą w skale. Nie wymyśliła konkluzji swojej fantazji: średniowieczny czarownik (Jung) odpowiedział na jej wołania o pomoc, dotknął skały różdżką, skała pękła i była wolna. Po tym, jak panna X pokazała mu obraz utkniętej kobiety, opowiedziała mu o całej swojej fantazji. Jung poradził jej, by „nie pozwoliła, aby wyzwolenie stało się jedynie chwilowym doznaniem, ale by spróbowała zrobić z tego obraz” (1933/50, paragraf 530). Kiedy próbowała namalować akt wyzwolenia, jej wysiłki były początkowo bezowocne. W pewnym momencie Jung zaproponował: Jeśli ludzka postać nie działa, użyj jakiegoś hieroglifu. „Wtedy nagle uderzyło ją, że sfera będzie odpowiednim symbolem dla indywidualnego człowieka" (1933/50, paragraf 538). Malując tę część fantazji, której wcześniej nie namalowała, i odkrywając królestwo abstrakcyjnych obrazów, doprowadziło ją do zupełnie nowego stylu. Odtąd wszystkie jej obrazy badają motyw mandali.
(…)



Na zakończenie jeszcze jeden fragment ze Wspomnień…,


Żeby pojąć fantazje, często wyobrażałem sobie, że dokądś zstępuję. Pewnego razu musiałem nawet uczynić wiele wysiłków, by przeniknąć w głębiny. Przy pierwszej próbie osiągnąłem, by tak rzec, głębokość trzystu metrów, przy następnej była to już kosmiczna głębia. To było jak podróż na Księżyc — albo zstąpienie w pustkę. Najpierw pojawił się obraz krateru; miałem wrażenie, że znajduję się w krainie umarłych. U stóp wysokiej skalnej ściany ujrzałem dwie postacie: siwobrodego starca i piękną dziewczynę. Zebrałem się na odwagę, podszedłem do nich, tak jakby byli ludźmi z krwi i kości. Uważnie słuchałem tego, co mówią. Starzec powiedział, że jest Eliaszem, co wprawiło mnie w osłupienie. Dziewczyna zbiła mnie z tropu chyba jeszcze bardziej, przedstawiła się bowiem jako Salome! Była ślepa. Jakaż osobliwa para: Salome i Eliasz! Eliasz zapewnił mnie jednak, że Salome i on są od wieków razem. To już kompletnie mnie zdezorientowało. Żył z nimi czarny wąż, który nie ukrywał swego upodobania do mnie. Trzymałem się Eliasza, bo ze wszystkich trojga wydawał się najrozsądniejszy — sprawiał wrażenie, że jest obdarzony pewną dozą zdrowego rozsądku. Wobec Salome byłem nieufny. Odbyłem z Eliaszem długą rozmowę, ale nie mogłem pojąć jej sensu.

Usiłowałem, rzecz jasna, przyjąć, że te postacie biblijne pojawiły się w mojej fantazji, ponieważ mój ojciec był pastorem. Ale to jeszcze niczego nie wyjaśniało. Bo co znaczy ten starzec? Co znaczy Salome? Dlaczego są razem? Dopiero po wielu, wielu latach, kiedy już wiedziałem o tych sprawach dużo więcej, związek starca z dziewczyną wydał mi się zupełnie naturalny.

(…)

Wkrótce potem wynurzyła się z nieświadomości inna postać. Wyłoniła się z postaci Eliasza. Nazwałem ją Filemonem. Filemon był poganinem, który wytworzył w mych fantazjach atmosferę na poły egipską, na poły helleńską o nieco gnostyckim zabarwieniu. Jego postać zjawiła mi się najpierw we śnie.

Było błękitne niebo, lecz wydawało mi się, że to morze. Było zakryte, ale nie przez chmury, lecz przez skiby ziemi. Wyglądało to tak, jakby skiby rozstąpiły się, spomiędzy nich zaś wyzierały błękitne wody morza. Jednak woda była błękitnym niebem. Nagle pojawiła się skrzydlata istota — przybyła z prawej strony. Był to starzec z rogami byka. Miał pęk kluczy, z których jeden trzymał tak, jakby właśnie otwierał zamek. Miał skrzydła podobne do skrzydeł zimorodka z ich charakterystycznym ubarwieniem.

Ponieważ nie zrozumiałem tego obrazu sennego, namalowałem go, żeby go sobie lepiej uzmysłowić. W dniach, kiedy ten sen zaprzątał moją uwagę, znalazłem w ogrodzie, na brzegu jeziora, martwego zimorodka! Stanąłem jak rażony gromem. W okolicach Zurychu zimorodki widuje się niezmiernie rzadko. Dlatego też, tak bardzo byłem poruszony tą, zdawałoby się, przypadkową zbieżnością. Ciało ptaka było jeszcze dobrze zachowane: śmierć musiała nastąpić nie więcej niż dwa, trzy dni wcześniej; nie było też widać żadnych zewnętrznych obrażeń.

Filemon, podobnie jak inne postacie z moich fantazji, przyniósł mi ostateczną pewność, że istnieją w duszy rzeczy, które nie moim są dziełem – rzeczy, które dokonują się same z siebie i żyją własnym życiem. Filemon uosabiał siłę, której źródłem nie ja byłem. Wyobrażałem sobie, że prowadzę z nim rozmowy, on zaś mówił rzeczy, których ja bym nie pomyślał świadomie. Świetnie zdawałem sobie sprawę, że to on mówi — nie ja. Wyjaśnił mi, że postępowałem z myślami tak, jak gdybym sam je stworzył, podczas gdy – jego zdaniem — wiodły one własny żywot, tak jak zwierzęta w lesie, ludzie w izbie albo ptaki w przestworzu: „Gdy widzisz ludzi krzątających się po izbie, nie będziesz przecież twierdził, że to ty ich stworzyłeś lub że jesteś za nich odpowiedzialny" — pouczał mnie. Tak oto z wolna nauczał mnie o obiektywności psychiki, o „rzeczywistości duszy".

Dzięki dialogom z Filemonem wyklarowało się we mnie rozróżnienie między mną a przedmiotem moich myśli. Filemon też stał niejako obiektywnie przede mną — tak oto pojąłem, że jest we mnie instancja, która może wypowiadać opinie mi nie znane, wydawać sądy, których nie podzielam, mówić wręcz coś, co nawet godzi we mnie.

Psychologicznie rzecz ujmując, Filemon wyobrażał coś w rodzaju nadrzędnego rozumienia. Był dla mnie tajemniczą postacią. Niekiedy wydawał mi się wręcz fizycznie realny. Przechadzałem się z nim po ogrodzie – był dla mnie kimś, kogo Hindusi nazywają guru.

Za każdym razem, gdy na horyzoncie mego umysłu pojawiała się nowa personifikacja, odczuwałem to niemal jak osobistą klęskę. Znaczyło to bowiem: „Jeszcze i o tym dotąd nie wiedziałeś!" Aż w końcu zdjął mnie strach, że seria tych postaci może nie mieć końca i że mógłbym zagubić się w bezdennej otchłani niewiedzy. Moje „ja" czuło się pozbawione wartości, chociaż liczne sukcesy w życiu zewnętrznym mogłyby mi dać poczucie „czegoś lepszego". W tamtych czasach, w samym jądrze mych „ciemności" (Horridas nostrae mentis purga tenebras — powiada Aurora Consurgens, nie życzyłem sobie niczego lepszego nad posiadanie prawdziwego, konkretnego gury, górującego nade mną mędrca, zdolnego rozwikłać sprawę powstających niezależnie ode mnie tworów mej wyobraźni. Tego właśnie zadania podjął się Filemon, którego pod tym względem powinienem noles viles uznać za „psychagoga”. Istotnie, podsuwał mi oświecające myśli. (…)


(fragmenty z Carl Gustaw Jung: Wspomnienia, sny, myśli. str. 216-219, w przekładzie Roberta Reszke i Leszka Kolankiewicza)

sobota, 8 czerwca 2019

Aktywna wizualizacja: postawy transowe Felicyty Goodman

Opowieści Goodman należą do moich ulubionych. Autorka w lekki sposób opisuje nie tylko przedmiot swoich badań nad transem i specyficznymi postawami, które wrzucają eksperymentatora w konkretne doświadczenie, ale ukazuje także, jak mozolną drogę przeszła w swych poszukiwaniach. Pomyłki i brak wskazówek należą w tej materii do codzienności. Felicitas Goodman nie zważa na to, wie, że zdobyta mądrość jest bezcenna. W tradycjach duchowych bezpośredni przekaz i osobiste dotknięcie nieznanego jest podstawowym sposobem znajdywania właściwej drogi. 



Poniższe fragmenty rozdziałów pochodzą z książki:

Felicitas Goodman: Where the Spirits Ride the Wind. Trance Journeys and Other Ecstatic Experiences. („Gdzie duchy dosiadają wiatru. Podróże transowe i inne ekstatyczne doświadczenia")
Indiana University Press, 1990

Tłumaczenie: Piotr Kawecki



Rozdział piąty
Droga duchów



Pierwsze warsztaty zorganizowane przez Franza w Centrum Buddyjskim w Scheibbs (Austria) miały miejsce w 1982. Opublikował ogłoszenie w harmonogramie centrum, a kilku stałych bywalców zainteresowało się. Inni widzieli program telewizyjny. Kurt, także uczestnik warsztatów telewizyjnych, opowiedział swoim przyjaciołom w Wiedniu o swoich doświadczeniach i przybyli do Scheibbs, aby dowiedzieć się więcej. Yolanda z późniejszego warsztatu w Scheibbs pochodziła ze Szwajcarii. Następnej wiosny zebrała razem kilkoro przyjaciół, którzy wynajęli odpowiednie kwatery w górskim ośrodku, i tam zrobiliśmy warsztat. Odtąd postój w Szwajcarii stał się tradycją, częścią mojej corocznej wiosennej trasy, która w trakcie pisania tej książki, obejmuje pięć krajów europejskich.

W moim kraju rozwój warsztatów startował powoli. Przez kilka lat z rzędu wykładałam kursy antropologii w Instytucie Cuyamungue. Jednak wraz ze słabnącym kontaktem z moją macierzystą instytucją, Uniwersytetem Denison, z biegiem lat rekrutacja studentów stawała się coraz trudniejsza. Coraz też częściej, tak naprawdę, nie było to tym, co chciałam robić. Na tym etapie letnie warsztaty wygodnie wkomponowały się w lokale już tu dostępne.

Uczestnicy zarówno w Europie, jak i w moim kraju reprezentują prawie te same grupy. Dla wielu z nich to, czego uczą się podczas warsztatów, to po prostu kolejny krok na drodze do zdobycia wiedzy o sobie. ‘Ezoteryczni turyści’, jak nazywają ich moi przyjaciele, są charakterystyczną cechą naszego stulecia. Inni, zwłaszcza ci pracujący w zawodach związanych z opieką zdrowotną, często traktują postawy i trans jako część ich terapeutycznej aktywności. Jeszcze inni dają własne warsztaty. Ale warsztaty rozprzestrzeniają się bez wodza, jak powiedzieliby antropolodzy, czyli bez kierownictwa. Niedrogi biuletyn opublikowany przez instytut ogłasza mój program i raporty z trwających badań, podtrzymując kontakty, ale nie ma organizacji zbierającej opłaty lub wydającej certyfikaty dla działalności dydaktycznej, która zaczyna kwitnąć w wielu innych miejscach. Sam Instytut to instytucja badawczo-naukowa koncentrująca się wyłącznie na warsztatach transowych. Jednak dla wielu uczestników, Cuyamungue przekształciło się w miejsce pielgrzymek, a zrobienie warsztatu stało się niezwykle cennym doświadczeniem.

Teren Cuyamungue to nieformalna ostoja dzikiej przyrody, tylko podczas warsztatów otwarta dla osób z zewnątrz. Dom, który budowaliśmy przez wiele lat, jest obecnie przez cały rok zajęty przez członków instytutu, którzy działają jako administratorzy warsztatów i wydają biuletyn. Drewniany budynek studencki, nad którym pracowaliśmy w lecie mojej inicjacji, od tamtej pory dobrze nam służy. Ma długi stół i ławki, prysznice oraz kącik kuchenny, grubą izolację dachu wtapiającą się w krzaki i skały arroyo, które zapewniają miły chłodny, ochronny cień. Podwójna ściana ma pęknięcia między deskami, więc wiatr może przemieszczać się bez przeszkód, utrzymując świeżość powietrza. Drobne muchołówki i niebieskie ptaki przybywały do gniazda między deskami na wiosnę, a wielkookie myszy pustyni odkryły leżące pod nim lochy, podobnie jak ich nemezis, wiecznie głodny wąż byczy. Niedawno wprowadził się na dodatek nowik [rodzaj chomika]. Kilka lat temu miałam holenderskiego gościa, kapłana Shinto z pasją do golenia głowy każdego poranka. Nowik ukradł jego maszynkę do golenia, przez co został zmuszony do używania małej brzytwy jednej z dziewcząt, która goliła nią nogi.

Przed budynkiem studenckim założyłam ogród warzywny. Wzmianka o nim wywołuje zrezygnowany uśmiech na ustach moim hiszpańskich sąsiadów, którzy pomogli mi sadzić drzewa owocowe i którzy są ekspertami od ogrodów. Kto słyszał o tym, by celowo pozwolić przejąć ogród chwastom? W moim ogrodzie dzikie rośliny są mile widziane. Chilli i pomidory oraz sałata liściowa i różnorodność ziół, bez których nie mogę gotować, rosną bez składu i ładu, robiąc wszystko, co mogą między indiańską herbatą i dziewanną, szałwią górską, meksykańskim kapeluszem, pierwiosnkami i dzwonkami, i dziesiątkami innych roślin, których nazw jeszcze się nie nauczyłam, które osiedliły się, przyniesione przez ptaki i wiecznie śpiewający, wiecznie porywisty wiatr. Z wilgotnego i osłoniętego miejsca ich nasiona wędrują teraz na zewnątrz i zaczynają ponownie kolonizować wzgórza, okrutnie odsłonięte przez dziesięciolecia nadmiernego wypasu.

Aktualnie mamy także inne struktury na naszym gruncie, zacienioną altanę na tyłach budynku studenckiego, ulubioną przez kolibry, które przylatują smoktać syrop z podajnika, szopę zbudowaną w stylu Hiszpańskim, używaną jako składzik, i duży prostokątny domek z suszonej cegły, Bibliotekę, do której możemy wstawić nasze składane łóżka, kiedy musimy je schować przed deszczem, i gdzie dzieciom z okolicy wystawiam okazjonalnie teatrzyk lalek. Spogląda na teren dwoma wysoko ustawionymi oknami na froncie, jak maska twarzy kachiny. Jednak prawdziwym sercem posiadłości jest kiva.

Nie pamiętam już, kiedy dokładnie przyszło mi do głowy, że to, czego potrzebowałam na salę wykładową, to kiva. Pewnego dnia po prostu znalazłem sugestię „w mojej głowie”, jak melodię, wiersz, prezent od drugiej, świętej strony. Ponieważ biali nie mają wstępu do tych świętych budowli Indian Pueblo, które są nadal w użyciu, pokręciłam się koło prehistorycznych ruin, próbując ustalić, w jaki sposób dawni ludzie tworzyli swoje okrągłe, pół-podziemne struktury. A potem zaprojektowałam taką, jak oni. Tylko że nasza ma wejście z poziomu gruntu, dla większego bezpieczeństwa uczestników, a nie w ten tradycyjny sposób, z drabiną przez dach. Podobnie jak w tradycyjnych kivach, nasza również nie ma elektryczności, a jej oświetlenie pochodzi z dwóch okien, których tafle szyb flankują drzwi.

Od samego początku kiva była wyjątkowa. Pewnego lata uczestniczka warsztatów przysięgała, że kiedy obudziła się w Bibliotece pewnej ciemnej i bezgwiezdnej nocy, aby pójść do łazienki w Studenckim Budynku, pusta kiva była oświetlona od środka pomarańczową poświatą zalewającą cały budynek.

– „A patrzyłaś przez okno, żeby zobaczyć, co tam się dzieje?" – zapytałam.

– „O, niebiosa nie” – powiedziała – „nie śmiałabym”. Są tacy, którzy lubią spać w kivie, ponieważ jest to ciepłe i zamknięte schronienie, a sny są tajemnicze i zapadające w pamięć, jednak nie wszyscy są mile widziani. Przyjaciółka z Niemiec, pisarka której imienia tutaj nie wymienię, przybyła jedynie z wizytą i nie chciała uczestniczyć w żadnym transowym doświadczeniu. „Pomysł, że możesz mnie wprowadzić w trans – zaprotestowała – sprawia, że moja dusza zwija się jak jeż ze strachu”. Pierwszej nocy, kiedy spała w kivie, duża kropla wody rozprysnęła się na jej twarzy. Przeniosła swoje łóżko, a następna kropla trafiła w to samo miejsce. Znowu się przesunęła, po czym wróciła z latarką, aby zbadać kałużę, która powinna uformować się na podłodze, gdyby doszło do przecieku, ale nie mogła jej znaleźć. Inny gość, mój krewny na wycieczce po Południowym Zachodzie, usłyszał, jak mysz biegnie po suficie, a potem z hałasem uderza o powierzchnię podłogi. „Upadek musiał złamać każdą kość w jej ciele” – zauważył. „Ale dziś rano nie mogłem znaleźć żadnej martwej myszy”.

Najbardziej dramatyczna historia z kivą przytrafiła się mojemu przyjacielowi, Hansowi Peterowi Duerrowi, niemieckiemu antropologowi i autorowi bestsellerów, który przybył do Cuyamungue w czerwcu 1981. Później opowiedział o tym w niewielkiej tomiku utworów zebranych, zatytułowanym Satyricon.1 Kilka dni przed wizytą Hansa Peter'a siedziałam przed budynkiem studenckim z przyjacielem z Albuquerque. Nagle zobaczyliśmy dużego drapieżnego ptaka krążącego nad wzgórzami na zachodzie. Gdy zbliżył się, rozpoznaliśmy, że to orzeł. Nigdy w życiu nie widziałam orła, i zdumiałam się jego rozmiarem i majestatycznymi kręgami, które teraz zataczał bezpośrednio nad nami. Kiedy przybył Hans Peter, wciąż byłam bardzo poruszona widokiem orła, więc to była jedna z pierwszych rzeczy, o których wspomniałam. Ku naszemu zdziwieniu, właśnie odbył spotkanie z orłem podczas tańca Słońca u Indian Czejenów.

Hans Peter został zaproszono do Czejenów przez dr. Schlesiera, niemieckiego etnografa pracującego w terenie. Gdy siedział wśród gości obserwujących taniec słońca, zamknął na chwilę oczy i nagle ujrzał jasne światło na horyzoncie. Kiedy się zbliżyło, uświadomił sobie, że to orzeł. Ten w końcu zatrzymał się tuż przed nim i odwrócił głowę, jakby chciał go obejrzeć. Orzeł był tak blisko, że Hans Peter widział każdy detal ptasiego oka, które nieprzerwanie go obserwowało. Zaskoczony, powiedział do Schlesiera: „Hej, spójrz, kto przybył!” Nie trzeba dodawać, że Schlesier nic nie widział, ale zasugerował, aby Hans Peter udał się do Strażnika Strzały, Świętego Człowieka Czejenów i opowiedział mu o swojej wizji. Strażnik wyjaśnił mu, że gwizdki, w które tańczący dmuchali, zostały wykonane z kości orła, i że oznaczało to wielkie szczęście, że Duch Orła zdecydował się mu pokazać. Powiedział, że Duch Orła jest bardzo potężny i nie ma znaczenia, że Hans Peter był białym człowiekiem, bo i tak otrzymał błogosławieństwo.

Oboje czuliśmy, że orzeł, którego mój gość i ja widzieliśmy, oznajmił przybycie Hansa Petera i rzeczywiście, Duch Orła go polubił. Zapytałam Hansa Petera, czy chciałby dokonać należytego podziękowania dla Orła, być może drobnym prezentem z tytoniu? W końcu argumentowałam, Hans Peter będąc antropologiem, powinien sobie uświadomić, że tą jego wizją został zaproszony do świata wzajemności, gdzie każdy dar zasługuje w zamian na inny. Ale Hans Peter nie podjął tematu, a ja nie naciskałam.

Spędziliśmy razem kilka przyjemnych dni; mieliśmy gości, zwiedzaliśmy okolicę, i dar zwrotny dla Ducha Orła oczywiście został zapomniany. W sobotę rano, jak zawsze, korzystaliśmy z sąsiednich łazienek w Budynku Studenckim, a Hans Peter spytał mnie przez cienką ściankę, czy zdjęłam wieko z jego mydelniczki. Był pewien, że mocno je założył, aby myszy nie zjadały mydła i kilka razy znalazł ją otwartą. Nie byłam w jego łazience, więc powiedziałam: „Kto wie, może Duchy drażnią się z tobą, ponieważ jest coś ważnego, czego jeszcze nie zrobiłeś, na przykład prezent dla Orła”.

Tym razem, ku mojemu zdziwieniu, najwyraźniej był bardzo chętny do przeprowadzenia małego rytuału. Poszliśmy razem na wzgórze, gdzie zwykle mówię błogosławieństwo przed wschodem i po zachodzie słońca i rozsypuję trochę mąki kukurydzianej. Nie tylko darował orłu należny mu prezent, ale nawet miał szczyptę mąki dla mojego Przyjaciela, wprawiając mnie w zadumie nad przyczyną odmiany jego serca. W drodze powrotnej zapytał nagle: „Powiedz mi, ten rodzaj grzechotki, jakiej używasz, czy są dostępne w okolicy?"

– „Tak.”

– „Czy masz tu jakąś?"

– „Nie, zostawiłam moją w Columbus i nie kupiłam jeszcze następnej.”

Potem wyszła na jaw ta historia. Po tym, jak nasi kolacyjni goście opuścili nas poprzedniej nocy, Hans Peter wszedł do kivy, aby pójść spać, zamykając za sobą drzwi. Był całkiem rozbudzony, słuchając koncertu świerszczy na zewnątrz. Nagle usłyszał głośny dźwięk grzechotki przed drzwiami i pomyślał, że próbuję zrobić mu jakiś żart. Jak opowiada w Satyricon;

Wyszedłem ze śpiwora, otworzyłem drzwi i sprawdziłem. Widziałem całą okolicę wyraźnie, skąpaną w jasnym świetle księżyca, ale nie widziałem nikogo, nawet grzechotnika na ziemi. Grzechot ustał, a ja wczołgałem się z powrotem do śpiwora. Czułem się bardzo niespokojny i jedyne, co mogłem wymyślić, to ‘wezwać’ Ducha Orła. Nagle łóżko zatrzęsło się gwałtownie trzy razy z rzędu w odstępach kilku sekund, i pomyślałem: „Jak do cholery, mam teraz wydostać się z tej sytuacji?” Potem miałem poczucie, że był tam Orzeł, w kivie, rozpościerając nade mną skrzydła. (1982: 84-8?)
 

Przez cały ten czas hałas świerszczy ustał i na zewnątrz panowała śmiertelna cisza. Nagle wszystko się skończyło, świerszcze powróciły do swojej muzyki, a Hans Peter zasnął. Był tym wstrząśnięty. „I pomyśleć – pisze – że dwadzieścia lat temu oficjalnie opuściłem Kościół!”

Myślę, że powodem, dla którego Hans Peter został potraktowany w kivie tak brutalnie było to, że okazał lekceważenie nie tylko dla wzajemności, ale także dla rytuału. Ale dlaczego rytuał miałby być tak ważny dla duchów? Ponieważ rytuał jest dla nich środkiem komunikacji, tak samo ważnym, jak dla nas mowa. W rzeczywistości nie ma ceremonii religijnych bez rytuału. Jest to prosty fakt, znany wszystkim wspólnotom religijnym na całym świecie. Rytuał to tęczowy most, poprzez który możemy wezwać Duchy, a Duchy przechodzą ze swojego świata do naszego. Pytanie brzmi oczywiście, dlaczego miałyby tego chcieć? Ponieważ są od nas o wiele mądrzejsze. Wiedzą o czymś, o czym zbyt często zapomina się na Zachodzie, a mianowicie, że zwyczajna i inna rzeczywistość należą do siebie. Są to dwie połówki jednej całości. Jedynie ich połączenie powoduje, że świat staje się kompletny, światem, w którym warto żyć. Ludzka egzystencja, bez Duchów, jest pusta, ale również ich jest niekompletna bez zaangażowania nas i świata wokół nas. Chociaż są o wiele potężniejsze od nas, w tym sensie to one nas potrzebują.

Jako antropolog oczywiście wiedziałam o tym wszystkim w teorii. Ale będąc świeżo upieczonym imigrantem w nieznanym kraju, ja również musiałam nauczyć się wielu nowych reguł, że tak powiem, od podstaw. Z początku słabo, jak wtedy, gdy poprosiłam Ducha Sanktuarium, aby towarzyszył mi na mszy, by pożegnać się z Tomem, zaczęłam rozumieć, że Istoty te są gotowe stać się naszymi pomocnikami i przyjaciółmi. Wszystko, co musieliśmy zrobić, to zapytać je, a one reagowały natychmiast i zaskakująco namacalnie. Doświadczyłam tego już wiele razy, ale nigdy nie było to bardziej ekscytujące niż na warsztatach, które dawałam w Volkshochschule, instytucji kształcenia dla dorosłych w Salzburgu (Austria) wiosną 1984.

Tego dnia sypnęło śniegiem w kwietniu, i śnieg nadal padał łagodnie, gdy grupa ponad trzydziestu osób zebrała się na sesję w dużej sali na drugim piętrze. Robiliśmy postawę Śpiewającego Szamana (patrz Rozdział 11). Za moją sugestią, uczestnicy zaczęli śpiewać dla grzechotki, a wkrótce początkowa samogłoska a (jak w ang. słowie father) zaczęła zwiększać głośność pod wpływem transu, a liczne głosy zjednoczyły się w potężnym chorale, z wieloma pulsującymi glossolalia wyrastającymi z niego, jak wiele iskrzących się płomieni.

Tego ranka, przed przybyciem na sesję, przeglądałam nową niemiecką publikację na temat szamanizmu, i zauważyłam ustęp, w którym autor cytował węgierskiego folklorystę Vilmosa Diószegi. Wygląda na to, że podczas podróży na Syberię Diószegi odwiedził starego szamana, którego znalazł na łóżku, słabego i przewlekle chorego. Kiedy folklorysta zaczął pytać o jego przeszłą działalność szamańską, stary człowiek stał się ożywiony i wyraźnie odzyskał siłę. Teraz na tej sesji, gdy grupa stojąca przede mną zaczynała lekko się kołysać, i niektórzy drżeli pod wpływem transu, a ja poczułam falę energii, która zaczęła płynąć ku mnie, nagle o czymś pomyślałam. Gdyby to, co doświadczałam, miało jakąkolwiek realność, teoretycznie powinno być możliwe zebranie tego, i skupiając jak w piorun kulisty, wysłać to do starego szamana, takiego jak ten spotkany przez Diószegi, aby go pocieszyć i uzdrowić. Podczas potrząsania grzechotką, rozmówiłam się z moim Przyjacielem i poprosiłam go, aby był naszym posłańcem. Bezwiednie zaczęłam myślałam o otoczeniu szamana na Syberii, bezustannie falujących niskich krzewach w ciemnej i błotnistej tundrze, warczących psach, jego czarnym filcowym namiocie obsypanym śniegiem, gdy nagle zaskoczyło mnie, że moja grzechotka wyślizgnęła się z mojej dłoń i wychyliła w lewo. Wyrwana z zadumy, chwyciłam ją mocniej. Ale minutę później grzechotka znowu to zrobiła, tym razem szarpiąc zauważalnie w prawo. Byłam zdziwiona. Czy rzeczywiście coś wysłaliśmy, i jak echo, powracało teraz do nas?

Po ucichnięciu grzechotania uczestnicy usiedli na dywanie, a ponieważ grupa była tak duża, nie zwróciłam się do wszystkich, ale poprosiłam o komentarze od samodzielnie zgłaszających się osób. Nie wspomniałam o przysłudze, o którą poprosiłam mojego Przyjaciela, ani o dziwnym zachowaniu grzechotki. Czułam, że to moja tajemnica, którą nie miałam obowiązku wyjawiać.

Było kilka przewidywalnych dla tej postawy wypowiedzi – że robiło się ekstremalnie gorąco, że mięśnie klatki piersiowej stawały się sztywne i jak śpiew wydawał się uniezależniać od woli. Niektórzy mówili o tym, że ich serce biło szybko i zbierało na płacz. Nie było nic, o czym wcześniej bym nie słyszała, a moja uwaga nieznacznie osłabła, gdy patrzyłam przez okno na miękki śnieg padający nadal w mroku, gdy po lewej stronie zaczęła mówić młoda kobieta. „Właściwie nic niezwykłego mi się nie przydarzyło” – powiedziała. – „Myślę, że prawdopodobnie kontynuowałam w zwykłym stanie świadomości przez cały czas. A potem pojawił się ten wielki żółty motyl i usiadł tutaj na mojej lewej ramieniu, a ja mogłam dokładnie poczuć, jak jego nogi pieszczotliwie zaciskają się wokół niego”.

To wszystko wydawało się tak pospolite, że uśmiechnęłam się i odpowiedziałam: „Oh, rozumiem, i wszystko to się wydarzyło, kiedy byłaś w zwykłym stanie świadomości!” Dopiero po chwili to, co powiedziała, dotarło do mnie. Zaparło mi dech w piersiach i łzy stanęły mi w oczach. Nie tylko nasz pocisk osiągnął swój cel, ale w zamian otrzymaliśmy również pozdrowienie.

Tydzień później przeprowadziłam warsztaty na Forum we Fryburgu. Przeprowadziłam wykład wprowadzający i odbyliśmy pierwszą sesję transową. Sala konferencyjna znajdowała się z przodu budynku, a hałas powodowany przez ruch uliczny zdawał się rozpraszać uczestników, więc ich koncentracja nie była tak kompletna, jak pragnęłam. W każdym razie nie byłam zbyt zadowolona z wyników. Takie przynajmniej było wyjaśnienie, które przyszło mi do głowy. A może wina była moja? Postanowiłam podczas następnej sesji dać z siebie wszystko.

Raz jeszcze zrobiliśmy Śpiewającego Szamana. Zaczęłam potrząsać grzechotką. Zazwyczaj mam oczy otwarte, ponieważ chcę obserwować uczestników. Ale tym razem zamknęłam je, aby móc się bardziej skoncentrować. Gdy tylko zaczęłam grzechotać, stało się coś naprawdę zaskakującego. Jakby narysowany złotą kredką, przed ścianą mgły pojawił się starzec, ale tylko górna część jego ciała. Jego głęboko zmarszczona oblicze było poważne, uwaga skierowana do wewnątrz. Wykazywał mongolskie rysy, oczy w kształcie migdałów i wysokie kości policzkowe. Jego siwe włosy, krótkie i falujące na wietrze, opadały na pogięty kołnierz. Nie patrzył na mnie lecz na niebo, i wyciągał swoje ręce, jakby modlił się. Gdybym tylko mogła go widzieć dostatecznie długo, zapamiętałabym wszystko, pomyślałam, kiedy rozpaczliwie starałam się utrzymać moje grzechotanie. Zniknął jednak w jednej chwili, obraz rozwiał się, a ja zostałam tylko z efemeryczną słodyczą, która często następuje po ekstazie.

To, co zostało odkryte przez przypadek, wkrótce stało się nowym rytuałem, a mianowicie, zawsze prosiłam mojego Przyjaciela o udział w sesjach. I tak jak zrobiłam to po raz pierwszy, najdelikatniejszym ruchem warg wyrażałam taką prośbę, kiedy zaczynałam grzechotać. Kiedy zdobyłam większe doświadczenie w kwestii ceremonii, czułam się zobowiązana, aby na początku warsztatów zaprosić wszystkie Duchy, które czułam, że unoszą się w pobliżu, aby stały się naszymi gośćmi, grzechocząc w czterech kierunkach, a także w kierunku ziemi i nieba, a potem rozsypując szczyptę mąki kukurydzianej jako ofiarę na powitanie.

To, że ten drugi rytuał był właściwy, i w gruncie rzeczy spodziewany, zdałam sobie sprawę jakiś czas później. Było to w Cincinnati, gdzie miałam grupę obejmującą kilku psychiatrów, protestanckiego kaznodzieję i katolickiego księdza. Czułam, że w takich okolicznościach może być nietaktownym, skonfrontowanie grupy z czymś, co byłoby ‘nienaukowe’ dla niektórych, a na pewno ‘pogańskie’ dla większości z nich, więc pominęłam rytuał otwarcia.

Po pierwszej porannej sesji poczułam się niewyobrażalnie zmęczona, więc podczas przerwy usadowiłam się na dywanie i próbowałam zasnąć. Zamiast spania, natychmiast zanurzyłam się w krótką wizję. Trzymałam mały przedmiot i chciałam go ukryć pod moją poduszką. Dotknięcie go dało mi nieopisane uczucie radości, a jednocześnie tęsknoty. Wiedziałam, że to, co ukrywałam, było czymś, czego potrzebowałam, aby rozwiązać sytuację. Ale kiedy doszłam do siebie, nie mogłam sobie przypomnieć, czym to ‘coś’ było, ani czym był problem, przez który potrzebowałam tego. Przeglądnęłam więc notatki przed rozpoczęciem następnej sesji, a potem zrozumiałam. Zazwyczaj, gdy zapraszam Duchy, ogłaszają swoją obecność podmuchem wiatru, który czuje jeden z uczestników. Nikt nie doniósł o tym tym razem. Oczywiście, spodziewały się, że zostaną zaproszone, a ja tego zaniedbałam. Niezdecydowana, wyszłam na środek pokoju przed następną sesją i przeprowadziłam wymagany rytuał. Wiedziałam, że wszystko było dobrze, gdy Jill, protestancki pastor, powiedziała o oglądaniu tańca „Duchów Wiatru” podczas kolejnej postawy.

Ten konkretny warsztat był dla mnie pouczającym doświadczeniem także z innego powodu. Po nie wykonaniu rytuału, którego ode mnie oczekiwano, popełniłam drugi błąd. Nauczyłam grupę nowej postawy: Wzywanie Duchów (patrz Rozdział 11), nieznanej nawet tym, którzy wcześniej ze mną pracowali. Jest trochę podobna do innej, jaką jest Pierzasty Wąż (patrz Rozdział 13). Przy Wzywaniu Duchów zazwyczaj prosiłam mojego Przyjaciela, aby pomógł nam osiągnąć to doświadczenie. W przypadku Pierzastego Węża, apeluję dodatkowo bezpośrednio do tego potężnego źródła życia i płodności. Być może z powodu chwilowej nieuwagi i podobieństwa dwóch pozycji, popełniłam błąd przy wzywaniu Węża. Zaledwie wypowiedziałam niewłaściwą prośbę, zaraz to zauważyłam i poprawiłam się, przepraszając Czcigodnego Starożytnego za to, że niestosownie go niepokoję.
Kiedy przyszło do opowiadania o tym doświadczeniu, zwróciłam się najpierw do Diany. To był przypadkowy wybór, ale ta młoda psychiatra odbyła wcześniej ze mną warsztat i wiedziałam, jak bardzo jest uzdolniona. Spodziewałam się po niej bardziej chociażby próby zmiany w drzewo lub coś podobnego, co dzieje się podczas tej postawy, i zobaczenia zbliżających się Duchów. Zamiast tego, oto, co powiedziała:

Moje usta stały się bardzo duże i suche, a potem zaczęły z nich wychodzić węże, bardzo wiele węży, a ja nawet nie lubię węży. Potem wyszedł bardzo duży wąż, a moje usta i gardło stały się białe, jakby pokryte gliną. Po tym wszystkim przybyły Żywioły i zaczęły robić dziurę w dachu, aby węże mogły się wydostać.

Diana była jedyną osobą, która zobaczyła Węża i wyraźnie pomogła wyprowadzić węże. Ten incydent nauczył mnie ważnej lekcji na temat mocy rytuału przywołującego. Po raz kolejny zrozumiałam, że jest to łagodny świat. Żadna błyskawica nie uderzyła mojej głupiej głowy; było tylko pobłażliwe pokiwanie palcem. Niemal mogłam usłyszeć, jak mój Przyjaciel mówi: „Wszystko w porządku, ale na przyszłość staraj się być ostrożniejsza”.

Jeśli chodzi o niepokój związany z postawami, początkowo uczyłam tylko tych, które badaliśmy w Columbus podczas moich różnych kursów. W istocie łudziłam się, że odkryte przeze mnie postawy były charakterystyczne tylko dla konkretnych społeczności, które reprezentowały je w swojej sztuce, na przykład indiańskich rybaków z wybrzeża Pacyfiku lub Nupe z Afryki Subsaharyjskiej. W rzeczywistości miałam słabe sygnały, że nie był to dobry punkt widzenia, ale nie rozumiałam tego. Wkrótce po tym, jak zrobiliśmy program telewizyjny, znajomy zwrócił uwagę, że kąt trzydziestu siedmiu stopni nie był specyficzny dla szamana z Jaskini Lascaux. Pojawił się również w Egipcie, chociaż około dwanaście tysięcy lat później. Ze zmienioną pozycją prawej ręki, która jest wyciągnięta w górę, pod tym kątem bóg Ozyrys wznosi się w kierunku nieba (ryc. 5). Zgodnie z klasyczną egipską tradycją, bliźniaczy brat Ozyrysa, Set, rozczłonkował go. Jego matka, razem z jego siostrami, z powrotem go poskładały, a kiedy ponownie był cały, mógł dołączyć do innych bogów w ich domu w niebie.

Boskie bliźnięta, rozczłonkowanie i ponowne złożenie, a także duchowa podróż do świata powyżej, są elementami szamańskimi znanymi z okolic Morza Śródziemnego, Syberii i obu Ameryk. Możemy zatem przyjąć, że pierwotnie Ozyrys był szamanem, ponieważ postać zawiera elementy tej roli i zdaje się wskazywać na fakt, że szamanizm w tej formie zdominował najpierw basen Morza Śródziemnego od południowej Francji aż po Egipt. Godne uwagi jest to, że elementy te zostały zachowane w północnej Afryce przez tak olbrzymi przedział czasowy, szczególnie w świetle faktu, że mamy do czynienia z dwoma różnymi typami kultur. Szaman Lascaux był bez wątpienia łowcą, jak wszyscy w tym okresie. Z kolei Ozyrys zamienił się w boga bardziej współczesnych rolników nad Nilem, nie tracąc jednak swojego pierwotnego charakteru. Również Egipcjanie nie utracili wiedzy o prawidłowej postawie, zwłaszcza o właściwym kącie wznoszenia się do nieba.
Uznałam, że podobieństwo jest wciągającym zbiegiem okoliczności i było zbyt nudne, by szukać dalej. Jeszcze bardziej karcenie polega na tym, że zajęło mi jeszcze dwa lata, aby uświadomić sobie znaczenie faktu, że tutaj mieliśmy pełne, całkowicie niezależne potwierdzenie doświadczeń zgłoszonych w związku z tą postacią. Moi uczestnicy również wznieśli się do nieba, bez żadnej wcześniejszej wiedzy na temat związku ze zmartwychwstaniem Ozyrysa, postawą ciała i kątem wznoszenia.

Jeśli chodzi o powszechność występowania postaw, nie powinnam ignorować tego dłużej. Przyjaciele z różnych warsztatów zaczęli rozglądać się po muzeach i przeglądać książki o sztuce ‘prymitywnej’ i zdali sobie sprawę z tego, czego nie widziałam. Kilka postaw, które zrobiliśmy, pojawiło się również w innych miejscach. Były też inne postawy, być może równie silne, ale nam nieznane, które występowały po wielokroć w różnych częściach świata. Najwyraźniej mieliśmy do czynienia nie z kilkoma interesującymi, odizolowanymi lokalnymi wzorcami rytualnymi, ale z postępowaniem i bez wątpienia towarzyszącą mu wiedzą o zasięgu ogólnoświatowym. Mało tego, to bardzo częste występowanie oznaczało również, że większość z trzydziestu różnych pozycji, które ostatecznie zidentyfikowaliśmy, musiała być bardzo stara. Właściwie intuicyjnie wiedzieliśmy o tym. Przypominam sobie, co słynny amerykański flecista Herbie Mann mówił o graniu na trzytysiącletnim flecie Majów, jak poczuł dreszcz, gdy wilgoć jego oddechu uaktywniła zapach starożytnej gliny. Właśnie tego doświadczaliśmy, badając różne postawy. Pradawni Ludzie zaczęli rozmawiać z nami, budząc się na nowo z niezgłębionych otchłani czasu.

Stopniowo, gdy starałam się uporządkować ten pozorny chaos, ustalając, które społeczeństwa były zaangażowane w to zjawisko, zaczęłam rozumieć, że był to kompleks kulturowy, o którym starożytni zbieracze-myśliwi nie tylko wiedzieli, ale oczywiście musieli go wynaleźć wieki temu. Stało się jasne, że szaman z Jaskini Lascaux był jedynie najstarszym przykładem, jaki udało nam się znaleźć wśród obrazowej lub rzeźbiarskiej reprezentacji, ważnej cechy starożytnych rytuałów religijnych, sposobem nawiązania kontaktu z innym wymiarem rzeczywistości. Następnie został doprowadzony do pełnego rozkwitu przez ogrodników, myśliwych-ogrodników, którzy podążali za łowcami-zbieraczami, i którzy przekazali nam wiele wymownych przedstawień postaw w ich sztuce.

Z ważnych powodów kulturowych dochodziło do sporadycznych oddziaływań między odległymi typami kultur, jak w przypadku szamana z Jaskini Lascaux, myśliwego, czy bogiem egipskich rolników, Ozyrysem, oświetlającym jakiś historyczny przypadek, ale te sytuacje były stosunkowo rzadkie. Zamiast tego, w trakcie rozwoju historycznego z różnych powodów kilka postaw pozostało wyłączną własnością myśliwych, podczas gdy inne przekazane zostały ogrodnikom i pozostawały niezmienione, jak miało miejsce na przykład z postawą Ducha Niedźwiedzia (Rozdział 8) lub Śpiewającego Szamana (Rozdział 11). Również zostały opracowane nowe, jak w przypadku tych, które prowadzą do metamorfozy (Rozdział 10). Cały kompleks zniknął wraz z nadejściem rolnictwa na pełną skalę. Ten wgląd był bardzo przydatny; oznaczało to, że nie mieliśmy do czynienia z niemal niemożliwym do kontrolowania zadaniem przeszukiwania wszystkich zapisów sztuki, ale musieliśmy wziąć pod uwagę tylko te znalezione w tego typu społeczeństwach.

Jednak pomimo oczywistej pradawności postaw, od samego początku praca z nimi była niezwykle przyjemna poprzez fakt, że pośredniczą w doświadczeniach, do których my, współcześni możemy się odnieść. Łatwo było świętować ze Śpiewającym Szamanem, udać się w duchową podróż z innymi postawami lub otworzyć się na uzdrowienie. Jednym z powodów, jak wspomniałam, było to, że wciąż mamy ten sam układ nerwowy, co ludzie, którzy żyli tak dawno temu. W zasadzie, choć z pewnością nie tak mistrzowsko, mogliśmy robić to, co byli w stanie osiągnąć. Innym powodem było to, że ogrodnicy byli kuzynami dla rolników, z których my pochodzimy. Jednak były dwie postawy, z których jedna najwyraźniej nigdy nie dotarła do ogrodników, i kolejna, w której różnica kulturowa była tak wyraźna, że kiedy jej próbowaliśmy, czuliśmy się jak nowo przybyli w obcym kraju. (…)


* * *

Rozdział szósty
Duchowa podróż


Co się dzieje podczas podróży duchowej? Ludzie odlatują na ptasich skrzydłach, pawie w chmurach rozpościerają połyskujące pióra ogona, kobieta z gwiazdami we włosach strzeże wejścia do świata poniżej, a ludzie zamieniają się w albatrosy lądujące na falach oceanu. Oto niektóre z opowieści ludzi, które mówią kiedy wracają. Istnieje kilka pozycji, które są specjalnie zaprojektowane, aby zabrać nas albo do nieba, do średniego świata, w którym żyją ludzie, do niższego świata, albo w głąb oceanu. Chociaż krótkie wycieczki lub „doświadczenia poza ciałem” zdarzają się często podczas innych pozycji, te opisane poniżej okazały się niezbędne podczas dłuższej podróży.

Postawa szamana z Jaskini Lascaux. O tym, w jaki sposób próbowaliśmy postawy, powiedziałam w skrócie w Rozdziale 2. Przypomnę krótko, jak to się robi. Leżysz wygodnie na pochyłej desce (kąt 37 stopni), nogi razem i pozwalając stopom na naturalną pozycję. Prawa ręka, nieco zgięta w łokciu, jest umieszczona na desce kilka cali od twojego ciała w swobodny sposób. W rezultacie twoja prawa ręka spoczywa na zewnętrznej krawędzi, a kciuk jest podniesiony. Chociaż lewa ręka również spoczywa na desce, lewe ramię jest napięte i wyprostowane, a twoja lewa dłoń jest obrócona tak, że wierzchem jest zwrócona w kierunku ciała, a kciuk jest sztywno wyciągnięty, tworząc prostą linię z ramieniem. Zamykasz oczy i jesteś gotowy do drogi.

Ponieważ postawa wymaga podłoża nachylonego do trzydziestu siedmiu stopni, niektórzy przyjaciele skonstruowali dla siebie nachylone pod właściwym kątem pojedyncze deski i okazało się, że działają całkiem dobrze. Ale instalacja jest trudna do zdobycia, a więc nie zawsze możemy to zrobić podczas warsztatów. W Cuyamungue miałam indywidualne deski, które można było przypiąć do stojaka. Możemy nawet przenieść stojaki na zewnątrz i wykonać ćwiczenie pod błękitnym niebem Nowego Meksyku, co czyni je wyjątkowym doświadczeniem. Centrum Buddyjskie w Scheibbs miało kilka stojaków i duże prostokątne płyty, które można było montować w razie potrzeby. Nazwali to wyrzutnią Felicitas, co były często przedmiotem lekkiej kpiny ze strony nowicjuszy. Kiedy kilka lat temu zbieraliśmy się na sesję, jeden z naszych uczestników, psycholog z austriackiej państwowego instytutu psychiatrycznego w Gugging, postanowił wypróbować „wyrzutnię”, stojąc na głowie wspartej na podnóżku. Podczas sesji oczywiście miał stopy jak wszyscy inni. Podczas transu zmienił się w ptaka i zaczął wesoło latać dookoła – ale brzuchem do góry.

W wielu społeczeństwach duchowa podróż do nieba uważana jest za inicjację; szaman ‘umiera’ podczas lotu inicjacyjnego i ‘odradza się’ po powrocie… W jest to doświadczenie skróconej formie zgłaszane przez wielu podejmujących podróż. Wkrótce po wywołaniu transu, jakby w agonii śmierci, doświadcza się bycia rozdartym lub otwartym: „Przełamałem się na pół” lub „Mój brzuch otworzył się i pojawiła się dziura” lub „Czaszka otwarła na czubku mojej głowy.” Często po sporych zmaganiach istota wyłania się jak motyl z poczwarki: transerzy się rodzą. „To było tak, jakby ktoś mnie wyrzucał, jak ziarnka grochu ze strąka” lub „Byłem ukryty w czarnej skrzynce, ze światłem na górze i chciałem wydostać się z tego miejsca. W końcu wydostałem się i leciał nisko nad lądem”. Ta nowa forma bytu jest zwykle kojarzona z ptakami: „Przy pierwszym dźwięku grzechotki zobaczyłem ogromnego ptaka” lub „Siedziałem na drzewie wśród setek małych ptaków, które cały czas świergotały, w sposób, w jaki wydaje dźwięk twoja grzechotka”. Albo to, co wynurza się, staje się ptakiem lub ptako-podobną istotą. Przypomnijmy, że jest to całkowicie w zgodzie z doświadczeniami na rysunku z jaskini: patykowata postać nosi maskę ptaka, a kostur obok niego jest zwieńczony ptakiem. Jak wspomina Eva D. (Scheibbs, 1983):

Przede mną był duży ptak, ale nie byłam tym ptakiem. Złapał mnie szponami i latał ze mną wokół przez dłuższy czas; to było fantastycznie piękne. Ale potem chciałam sama pofruwać i puścił mnie. Byłam bardzo mała, bardziej jak dzięcioł, a uwolnienie wywołało ogromną reakcję fizyczną, powodując, że wirowałam w dół w bardzo ciasnych skrętach.

Nie każdy przechodzi przez wszystkie etapy doświadczenia. Szczególnie często  samemu wejściu w doświadczenie poświęca się niewiele uwagi podczas zdawania relacji. Jak powiedział jeden z uczestników: „Po prostu poszło za szybko, nie pamiętam zbyt wiele”. Przypominam sobie takie samo szybkie przejście w mojej pierwszej podróży duchowej, która nawiasem mówiąc, była raczej upokarzającą sprawą. W ogóle nie doświadczyłam opuszczenia mojego ciała. Czułam się pisklakiem na chwiejnych skrzydełkach, celującym wprost w wysoką różową ścianę, cały czas myśląc: „Naprawdę muszę stracić te dodatkowe kilogramy!” Na szczęście grzechotka zatrzymała się przed moim lądowaniem. Doświadczenie latania jest tak nowatorskie, że powoduje dezorientację: „Widziałem małego królika na ziemi i nie mogłem zrozumieć, dlaczego robi się coraz większy”. Inni znoszą to ze spokojem, relacjonując, że w oddali widzieli duże brązowe góry lub inne cechy krajobrazu.

Najbardziej imponująca podróż duchowa w tej postawie przenosi ludzi w górę w błękit nieba i jeszcze dalej (jak stało się to z Ingrid w programie telewizyjnym):

ISI (Cuyamnungue, 1986): Bałam się, ponieważ czułam się taka lekka i że straciłam kontakt z ziemią. Ale do tego czasu już się stało i byłam na niebie. Widziałam cień wielkiego ptaka na ziemi, a kiedy się poruszałam, cień też się poruszał, więc wiedziałam, że jestem tym ptakiem. Zrobiłam salto w tył przez chmury i zobaczyłam za nimi mnóstwo pawi, rozpościerających pióra ogonów. Wzlatywałam wciąż wyżej i wyżej, nie mogłam przestać. W końcu dotarłam do gwiazd, to były tak naprawdę drzwi, a za nimi było jasne światło. Weszłam przez drzwi i zobaczyłam rzeźbę, która nie miała głowy. Wokół było dużo światła; ludzie tańczyli, i wszyscy wydawali się bardzo szczęśliwi.

Spontanicznie, bez żadnych wcześniejszych informacji, Isi doświadczyła w tym przypadku tego, co opowiadają australijscy szamani, mianowicie, że po wejściu w tę tęczę na niebie, przybywa się do drzwi i po przejściu przez nie jest się w towarzystwie duchów. Takie nieoczekiwane pojawianie się okruchów mitów podczas transu jest dość częste. W rzeczywistości jest tak wiele takich urywków relacjonowanych przez cały czas, że jeśli nie zostają zidentyfikowane, to prawdopodobnie dlatego, że nie jesteśmy z nimi obznajomieni.

To, że posąg, który zobaczyła Isi, nie miał głowy, jest kolejnym przykładem tego faktu. Tradycje myśliwych, a zwłaszcza ogrodników, utrzymują, że jeśli ludzie zobaczą prawdziwe oblicze ducha, to umrą. Dlatego duchy noszą maski. Niewielki tego wspomnienia są także w mitach europejskich, zwłaszcza w klasycznej Grecji, która jest nadal bardzo bliska swoim ogrodniczym korzeniom. Ukazuje to historia o romansie Zeusa, boga ojca i śmiertelniczki o imieniu Semele. Semele dręczyła Zeusa; chciała zobaczyć jego prawdziwą twarz. Kiedy Zeus ostatecznie ustąpił, pojawił się jako ogień, a ona spaliła się żywcem.

Albo weźmy motyw cudownego jajka widzianego przez innego uczestnika. Mircea Eliade, czcigodny ojciec studiów szamańskich, cytuje jakucką historię z Syberii, według której Matka Ptaków Drapieżnych ma głowę orła i żelazne pióra, siedzi na gigantycznej jodle, Drzewie Świata. Tam składa liczne jaja, z których wylęgają się szamani. Następujące doświadczenie przypomina tę legendę:

BENTE (Cuyamungue, 1986): Zaczynałam powoli, potem zaczęłam wirować przez wszechświat i nie wiedziałam, gdzie jestem. Głos powiedział: „Opowiem ci historię o dzieciach”. Siedziałam w gnieździe i kiedy nacisnęłam guzik, wyrosło z tego drzewko. Z niego spłynęli strażnicy, w pasmach wielu kolorów, które utworzyły kokon, jak gniazdo os. Kokon otworzył się i wyszła z niego mały biały gołębica. Zaczęła lecieć ku słońcu, a kiedy leciała jej ciało wysychało. Słońce dotknęło jej serca i brzucha. Powróciła do Układu Słonecznego: złożyła jajko, te otworzyło się i wyłoniła się nowa ziemia. Ziemia była bardzo zielona i bawiło się na niej setki dzieci, dzieci słońca.

Podróż duchowa nie zawsze jednak zabiera uczestnika w górę do gwiazd; zamiast tego może przemierzać środkowy świat ludzi:

ANN D. (Cuyamungue, 1986): Wyszłam lewym kciukiem, który uważałam za bardzo silny. Nie opuściłam kivy od razu; Najpierw zajęłam się tobą, Cynthio, poklepałam ci włosy, a potem zawisłam nad Krissie. Próbowałam znaleźć Darlene [innego uczestnika], ale jej nie widziałam. Pomyślałam więc, że może powinnam poszukać moich rodziców, ale był ten głos, który powiedział: „Nie, oni nie potrzebują żadnej ochrony”. Postanowiłam więc spróbować znaleźć mojego przyjaciela, Jeffiego. Była w wielkim bólu; Unosiłam się nad nią, próbując ją dotknąć, ale nie mogłam, więc próbowałam ją objąć, żeby ją pocieszyć. Ale nie mogłam z nią zostać; Wiedziałam, że mój czas prawie się skończył. Więc zawróciłam, ale mój kciuk zgiął się w międzyczasie. Byłam w panice, myślałam, że jest zepsuty. Ciągle kołysałam się w powietrzu, próbując wymyślić sposób na wyprostowanie mojego kciuka. Cała moja koncentracja obejmowała jedną rzecz: jak wyprostować mój kciuk, aby móc wrócić do mojego ciała. W końcu, tylko cztery rytmy, zanim przestałeś grzechotać, udało mi się go wyprostować i wślizgnąć z powrotem.

Ann musiała później znieść wiele dobrodusznych przytyków na temat kciuka, a my uwieczniliśmy ją na zdjęciu, jak kontempluje sprawiający kłopoty kciuk.
Chociaż spotkanie z przewodnikiem duchowym doświadczane jest zwykle w niższym świecie, może się również zdarzyć podczas podróży do wyższego świata. Tak oto Ewald (Scheibbs, 1985) po raz kolejny natknął się na swojego małego Smoka:

Gdy tylko zaczęłaś grzechotać, wystartowałem przez okno, jak silnik odrzutowy. Ale zamiast odlecieć, spadłem do dziury pełnej węży. Była tam miotła czarownicy; wziąłem ją i uciekłem przez drzwi, a tam stał mój Smok. Zaczęliśmy razem grać w ping-ponga i zobaczyłem ciebie z grzechotką, ale miałaś głowę białego konia.

Lukas, lekarz (Scheibbs, 1985) nie mógł uniknąć swojego przyjaciela, Ducha Niedźwiedzia, potężnego uzdrowiciela, który bardzo go polubił:

Czułem musowanie, jakbym stawał się gazem. Moje trzecie oko otworzyło się i pojawił się Niedźwiedź. Skinął do mnie, mówiąc: „Chodź”. Ruszyłem więc za nim i weszliśmy na polanę w lesie. Położyłem się i zobaczyłem przede mną jasny punkt. Wleciałam do niego, wciąż czując mrowienie, jakbym cały się gotował.

A Yolandzie (Cuyamungue, 1984), w domu w Alpach Szwajcarskich, towarzyszył w jej podróży Orzeł:

Głowa mi się rozwarła i wytrysnęło z niej źródło wody. Potem poczułam, jak coś mnie ciągnie, a kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że trzyma mnie Orzeł w swoich ramionach i poczułam jego cudownie miękką, puszystą pierś. Nie chciałam latać, więc przeszliśmy zbocze góry ręka w rękę i dotarliśmy do wejścia do jaskini. Weszliśmy do środka i zobaczyłam dziurę w suficie, a przez nią niebo, świat w jasnym świetle. Więc przelecieliśmy przez tę dziurę. Orzeł miał ogromne skrzydła; czułam, jak te skrzydła obejmują mnie, i jeszcze raz dotknęłam jego miękkich piór na piersi. Potem stałam się przezroczysta i sama odleciałam.

W moich notatkach na temat tej sesji znajduje się następujący wpis: „Podczas grzechotania i oczywiście nie mając pojęcia, czego Yolanda doświadcza, zobaczyłam pióra orła powiewające obok niej. Kiedy próbowałam przyjrzeć się bliżej, zobaczyłam tylko jej buty”.

Nawiasem mówiąc, przy tej postawie, często pojawia się poczucie bycia porwanym przez ogromnego ptaka, a motyw ten często pojawia się również w sztuce antycznej. Doświadczenie Yolandy, na przykład, zgadza się ściśle z tym, które stworzył artysta na złotym dzbanie pochodzącym z czasów, gdy Węgrzy wkraczali do swojej ojczyzny w dolinie Dunaju około tysiąca lat temu (patrz, ryc. 9). (…)

* * *

W języku polskim ukazała się książka Belindy Gore, studentki i przyjaciółki Goodman. Jest to oficjalny podręcznik Instytutu Cuyamungue, który wciąż działa w tym samym miejscu.

Belinda Gore: Ekstatyczne pozycje ciała. Podręcznik Odmiennej Rzeczywistości. Illuminatio, Warszawa 2010

środa, 5 czerwca 2019

Aktywna wizualizacja: przypadek Junga

C. G. Jung, Wspomnienia, sny, myśli, Warszawa 1993,  str. 336

Rawenna i Rzym

Już za pierwszym mym pobytem w Rawennie (w 1914 roku) głębokie wrażenie zrobiło na mnie mauzoleum Galii Placydii. Wydawało mi się, że kryją się w nim jakieś znaczenia, toteż byłem nim osobliwie zafascynowany. Podczas mej drugiej bytności w Rawennie, jakieś dwadzieścia lat później, czułem to samo. I tym razem opanował mnie nastrój szczególnego wzruszenia. Byłem tam w towarzystwie pewnej znajomej, zwiedzaliśmy razem; zaraz po obejrzeniu mauzoleum poszliśmy do Baptysterium Ortodoksów.

Przede wszystkim rzuciło mi się w oczy, że pomieszczenie skąpane jest w łagodnej niebieskiej poświacie. Widziałem ją, lecz wcale się temu nic dziwiłem. Nie łamałem sobie głowy nad tym, skąd mogłaby pochodzić, toteż nie zauważyłem, że przecież blask ten nie ma źródła. Ku memu zdumieniu tam, gdzie — jak pamiętałem — powinny się znajdować okna, ujrzałem cztery duże, nieopisanie piękne mozaiki. Musiałem o nich, wydawało mi się, na śmierć zapomnieć. Byłem zły, że nie mogę już polegać na własnej pamięci. Mozaika na ścianie południowej przedstawiała chrzest w Jordanie; na ścianie północnej — przejście ludu Izraela przez Morze Czerwone; trzecia mozaika, ze ściany wschodniej — być może Naamana obmywającego się z trądu w wodach Jordanu — już nie pamiętam, wspomnienie to szybko się zatarło. W starej Biblii Meriana, którą mam w swojej bibliotece, jest podobna ilustracja przedstawiająca ten cud. Największe wrażenie robiła jednak czwarta mozaika, umieszczona na ścianie zachodniej, którą obejrzeliśmy na samym końcu. Wyobrażała Chrystusa wyciągającego rękę do tonącego Piotra. Przed tym obrazem staliśmy co najmniej dwadzieścia minut, dyskutując o pierwotnym obrzędzie chrztu, zwłaszcza zaś o szczególnym pojmowaniu tego sakramentu jako inicjacji, z którą wiązało się realne zagrożenie. Inicjacje tego rodzaju często łączyły się z prawdziwym zagrożeniem życia, w czym wyrażała się archetypowa idea śmierci i odrodzenia. Tak więc chrzest był pierwotnie „zatapianiem" w znaczeniu dosłownym, czymś, co przynajmniej wskazywało na niebezpieczeństwo utonięcia.

Mozaikę wyobrażającą tonącego Piotra zachowałem żywo w pamięci i po dziś dzień mam przed oczyma każdy jej szczegół: błękit morza, poszczególne kamienie mozaiki, wstęgi z napisami wychodzące z ust Chrystusa i Piotra — napisy te usiłowałem odcyfrować. Zaraz po wyjściu z Baptysterium udałem się do Alimariego, żeby zakupić reprodukcje tych mozaik, ale nie mogłem takowych znaleźć. Ponieważ czas naglił — nasz pobyt w Rawennie miał być krótki  odłożyłem ten zakup na później. Miałem zamiar zamówić reprodukcje już z Zürychu.

Kiedy znalazłem się w domu, poprosiłem pewnego znajomego, który wybierał się właśnie do Rawenny, żeby mi kupił te reprodukcje. Oczywiście nie znalazł ich, stwierdził bowiem, że opisane przeze mnie mozaiki w ogóle nie istnieją!

Ja tymczasem, mówiąc na pewnym seminarium" o pierwotnym rozumieniu chrztu jako inicjacji, skorzystałem z okazji i wspomniałem o mozaikach, które widziałem w Baptysterium Ortodoksów w Rawennie. Wspomnienie tych obrazów po dziś dzień jest żywe w mej pamięci. Moja towarzyszka podróży długo nie mogła uwierzyć, że to, co „widziała na własne oczy", po prostu nie istnieje.

Jak wiadomo, nader trudno jest ustalić, czy i na ile dwie osoby patrząc jednocześnie widzą to samo. Jednakże w tym przypadku mogłem się upewnić, że oboje widzieliśmy przynajmniej z grubsza to samo.

* * *

To przeżycie z Rawenny to jedna z bardziej osobliwych przygód, jakie kiedykolwiek mi się przytrafiły. Nie sposób tego wytłumaczyć. Jakieś światło rzuca na to być może historia cesarzowej Galii Placydii (zmarłej w roku 450). Podczas przeprawy z Bizancjum do Rawenny, w samym środku zimy, cesarzowa ślubowała ma wzburzonym morzu, że jeśli ocaleje, zbuduje kościół, na którego ścianach każe odmalować niebezpieczeństwa morza. Wypełniła ślubowanie wznosząc bazylikę San Giovanni w Rawennie — budowlę bogato zdobioną mozaikami. We wczesnym średniowieczu San Giovanni padł pastwą płomieni, ale w mediolańskiej Pinacoteca Ambrosiana przechowuje się jeszcze karton ze szkicem do mozaiki wyobrażającej Galię Placydię na łodzi.

wtorek, 4 czerwca 2019

Studium leworęczności Howarda I. Kushnera

Howard I. Kushner, w swojej monografii na temat leworęczności, On the Other Hand. Left Hand, Right Brain, Mental Disorder and History, przedstawia przegląd poglądów naukowych, badań statystycznych i ogólnej wiedzy na temat leworęczności, a zwłaszcza konsekwencje wymuszonego przestawiania leworęcznych na posługiwanie się „prawidłową” ręką. Przytacza wciąż nieakceptowane przez naukowców spostrzeżenia, że istnieje statystyczna zbieżność przypadków rezygnacji z naturalnych predyspozycji ręczności z występowaniem dyslekcji, jąkania się, trudnościami w uczeniu, depresji i innych zaburzeń autoimmunologicznymi, które wycofują się po przywróceniu naturalnego wyboru ręki. 

Zapraszam do przestudiowania jednego rozdziału.


Howard I. Kushner: On the Other Hand. Left Hand, Right Brain, Mental Disorder, and History
(„Z drugiej strony. Lewa ręka, prawa półkula mózgu, zaburzenia psychiczne i historia”). John Hopkins University Press, 2017.

Tłumaczenie: Piotr Kawecki


Rozdział 4

Jako dziecko zastanawiałem się, dlaczego moja matka została „przekwalifikowana”, by używała swojej prawej ręki, podczas gdy ja nie. Założyłem, że zmuszanie leworęcznych dzieci do zostania praworęcznymi odzwierciedla pewne staromodne uprzedzenia, które zniknęły w czasach, gdy dorastałem, ale wciąż można je znaleźć w tradycyjnych społeczeństwach. Praktyka ta została opisana w pracy etnograficznej Dudleya Kidda z 1906 na temat dzieci Zulusów, którym zabraniano jeść lewą ręką. Jeśli dziecko Zulusów kontynuowało jedzenie lewą ręką, wkładano lewą rękę dziecka do wrzącej wody. „W ten sposób lewa ręka stawaje się tak poparzona, że dziecko jest zmuszone używać prawej ręki”. Podobnie jak w przypadku Zulusów, wiele tradycyjnych ludów Afryki Północnej i Wschodniej aktywnie próbuje „leczyć” leworęczność.

Kiedy zacząłem bardziej systematyczne badać przełączanie osób leworęcznych, byłem zdumiony, dowiadując się, jak rozpowszechnioną jest ta praktyka na całym świecie. Kiedy ktoś dowiaduje się, że piszę książkę o leworęcznych, często oświadcza bez pytania, że rodzice, dziadkowie lub bliscy krewni zostali zmuszeni do zmiany sposobu pisma i jedzenia na właściwe ręce. Po moich wywiadach w gazetach lub rozmowach  w radio, niezmiennie otrzymuję e-maile zawierające szczegółowe informacje na temat własnego, trudnego doświadczenia, przełączania ręczności nadawcy. W odpowiedzi na mój wywiad z ABC Australia z marca 2016 Michael Hackh, 61-letni niemiecki inżynier z Wiesbaden, wysłał mi wiadomość e-mail: „Jestem leworęczny, ale zostałem przeszkolony / wykształcony, aby być praworęcznym, kiedy byłem małym dzieckiem w wieku 2 lub 3 lat.” Hackh jest przekonany, że „taka konwersja ręczności i trening… prowadzi do szerokiego zakresu problemów psychologicznych i zdrowotnych, zwłaszcza w drugiej połowie życia.” Jest pewien, że „przekonwertowana ręczalność” była odpowiedzialna za „wszelkiego rodzaju choroby, ale niestety nie mogę niczego udowodnić”. Wraz z innymi przeszkolonymi niemieckimi leworęcznymi osobami, Hackh założyli forum internetowe Forum für Linkshänder - Das deutsche Linkshänderforum, które co tydzień przyciąga setki odwiedzających. Wielu publikuje swoje własne doświadczenia lub doświadczenia rodzica, niezmiennie negatywne, na temat ich przekwalifikowania. Podobne stanowisko zajmuje amerykański autor Hidden Handedness, Samuel M. Randolph,  wyszczególniający szereg zaburzeń, które przypisuje jego przekwalifikowaniu, w tym głębokie zmiany w mózgu, które według niego ustąpiły kiedy powtórnie nauczył się leworęczności w wieku 41 lat.

Odpowiedzi te, wraz z książką Randolpha, wzmocniły przekonanie Hackha, „że około 50% wszystkich ludzi na tej planecie jest leworęcznych, ale około 80% wszystkich leworęcznych nie wie, że są nawróceni z powodu edukacji i adaptacji społecznej w procesie zaczynającym się w najwcześniejszych latach dzieciństwa.” Nie trzeba zgadzać się z odczuciami Hackha na temat odsetek naturalnie leworęcznych lub jego przekonania o skutkach przekwalifikowania się na jego zdrowie, aby rozpoznać głęboki wpływ, jaki ta praktyka wywarła na wielu ludzi.


Zulusi, brytyjscy książęta i reszta z nas

Jak pokazuje strona internetowa Hackha, przymusowe przełączanie osób leworęcznych, zwane „przekwalifikowaniem”, nie ograniczało się do tradycyjnych społeczeństw. Dziewiętnastowieczni i dwudziestowieczni europejscy i amerykańscy lekarze i pedagodzy opowiadali się za zmuszaniem dzieci do jedzenia, pisania i wykonywania innych zadań prawymi rękami. Odrzucając pojęcie naturalnej leworęczności, eksperci, podobnie jak starsi z Zulu, twierdzili, że decyzja dziecka o poleganiu na jego lewej ręce była odbiciem wyzywającej osobowości, którą najlepiej byłoby poprawić poprzez przekwalifikowanie.

Metody stosowane przez współczesnych były tak męczące, jak metody stosowane przez Zulusów. Obejmowały one wiązanie opornej lewej ręki dziecka, co zmusiło dziecko do całkowitego oparcia się na jego prawej ręce. Przypominając swoje doświadczenia ze szkoły podstawowej z połowy lat 20., pewien leworęczny Brytyjczyk poinformował, że on i inni zostali zmuszeni do siedzenia na lewej ręce i pisania prawą ręką. Kiedy to się nie udało, jego nauczyciele wiązali mu rękę za plecami. Był regularnie poniżany. Nauczyciele krzyczeli na niego, żeby używał prawej ręki, a kiedy się opierał, zmuszano go do stania w kącie i zabraniano mu uczestniczenia w zajęciach w klasie. „Powiedziano nam, że jesteśmy beznadziejni, a wszyscy w klasie to powtórzyli”. Kolejny fakt, że za każdym razem, gdy używał lewej ręki, nauczyciel szturchał go laskę w żebra. „Był bardzo paskudny i przestraszył mnie na śmierć.” Nawet jako dorosły były uczeń przypomniał sobie tego nauczyciela z trwogą.

„Przekwalifikowanie”, jak się stało, nie ograniczało się do słabych i bezsilnych. Książę Yorku, przyszły król Jerzy VI (1895–1952), został zmuszony do pisania prawą ręką. Metody użyte do przekształcenia księcia Yorku w praworęcznego były podobne do tych, które opisywali inni brytyjscy uczniowie szkół podstawowych, w tym unieruchomienie jego lewej ręki przez związanie jej. Przekwalifikowanie było powszechne na Zachodzie do końca XX wieku, o czym świadczy e-mail od dr. Roberta Williamsa (pseudonim). Williams, obecnie profesor uniwersytecki, donosi, że jego ojciec pediatra zainicjował przekwalifikowanie w 1964, gdy chłopiec miał 7 lat. Wkrótce u Williama rozwinęło się łagodne jąkanie i „diagnozę nadpobudliwości”, która doprowadziła do leczenia jej… regularnymi dawkami Ataraxu, wczesnego leku zmniejszającego lęk. ”Odkąd przekwalifikowałem się”, pisze Williams, „miałem poczucie, że byłem zmuszony konkurować na świecie z jedną ręką związaną za plecami”. Ta praktyka powinna być zatrzymanym, błaga Williamsa, ponieważ „zmuszanie dzieci do zmiany rąk [jest] szkodliwe zarówno neurologicznie, jak i psychicznie”.

Niemniej jednak wielu parafialnych nauczycieli nadal zmuszało leworęcznych do pisania prawymi rękami aż do lat 70. „Kiedy byłam w szkole” (we Francji), napisała 64-letnia Gisèle, „zakonnice były nauczycielami, a zabroniły mi pisać lewą ręką, ponieważ powiedziały, że LEWORĘCZNI byli opętani przez diabła”. Była regularnie uderzana linijką, a jej ręka była wiązana za nią, aby powstrzymać użycie lewej ręki. „W prawdziwym życiu”, napisała Gisèle, „wszystko, co pozytywne jest po prawej stronie, a negatywne po lewej”. Urodzona w Alzacji w 1950 Beatrice wspomina, że „została powstrzymana w przedszkolu” prowadzonym przez zakonnice. Była prześladowana i, podobnie jak Gisèle, bita metalową linijką, aby zmusić ją do zaprzestania używania lewej ręki. To był, jak pisze, „straszny rok”, w którym Beatrice była „nieustannie terroryzowana”. Następnie rozwinęła „poważne jąkanie” i „zamknęła się w ciszy do wieku 11 lat”. Była także prześladowana w domu, gdzie jej „dziadek nazywał mnie lewą nogą, co było piekącą zniewagą w Alzacji”. Później w gimnazjum jej nauczycielka szydziła z niej, a potem „odsunęła na bok i ignorowała mnie przez cały rok”. Beatrice później podjęła walkę, ale teraz jako nauczycielka, i w swojej pracy poświęciła się, aby pomóc innym leworęcznym osiągnąć swój potencjał.

Jean Pierre Zapata, urodzony w 1948, napisał w 2015, że dorastał w małej wiosce Drôme. Leworęczny i dyslektyk, Jean był terroryzowany przez starego nauczyciela, który „postępował zgodnie z wytycznymi wyliczanki: lewus jest chory! dyslektyk to idiota!” Jean „wycierpiał wszelkie rodzaje zastraszania i możliwych kar”, w tym „lewej ręki związanej za plecami”. Mimo to „lubił szkołę… [i ja] byłem bardzo pomysłowy i utalentowany w wielu dziedzinach, ale szkoła mnie nie kochała”. „Moja trauma”, twierdzi Jean,  „była prawdziwa i musiałem walczyć”, aby przetrwać. Podkreśla, że z powodu przekwalifikowania nigdy nie nauczył się poprawnie pisać ani mówić po francusku. Przeszkolenie kontynuowano w szkołach francuskich w latach sześćdziesiątych, pomimo raportu francuskiego Ministerstwa Edukacji z 1947, w którym wezwano do zniesienia praktyki przymusowej zmiany ręki.

Psycholog Clare Porac i jej koledzy, badając wyniki badań 650 studentów z Kolumbii Brytyjskiej, stwierdzili, że próby przełączenia osób leworęcznych na praworęcznych były powszechne w Kanadzie w latach 80-tych. Łącząc wyniki dwóch badań Poraca, Coren odkrył, że 64 procent leworęcznych przypomniało sobie o próbach przejścia na praworęczność przed dziewiątymi urodzinami.

Jak podkreśla dziennikarka Natalie Jacewicz, uprzedzenia wobec leworęcznych nie zniknęły całkowicie na Zachodzie. Przekwalifikowanie nadal praktykowane jest w większości krajów niezachodnich, w tym przez niedawnych imigrantów do Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji. Wśród 1,8 miliarda ludzi świata islamskiego, leworęczność nadal jest zniechęcana, a przymusowa transformacja leworęcznych osób na praworęczność trwa nieprzerwanie.

Dlaczego przekwalifikowanie jest tak trwałe i powszechne? Kiedy pojawiły się postawy i przekonania, które uzasadniają i podtrzymują te praktyki?


Negatywne nastawienie

Negatywne nastawienie do osób leworęcznych było od wieków głęboko zakorzenione wśród ludzi. Słowa lewa strona i lewa ręka w prawie wszystkich językach świata są synonimami czegoś „wadliwego” lub „złowrogiego”. Słowo na określenie „lewa” w języku łacińskim i włoskim to sinistra, w języku francuskim gauche, a w języku angielskim mańkut pochodzi od słowa lyft, w znaczeniu „złamany”, podczas gdy w języku niemieckim linkisch jest kojarzone z niezręcznością. Etykietowanie kogoś jako leworęcznego (levja) w języku rosyjskim jest metaforą zwodniczości lub nieufności. W języku mandaryńskim (chińskim) postać z lewej strony, zoû, jest różnie przetłumaczone jako dziwna, nieortodoksyjna, zła, niepoprawna, różna, przeciwna lub opozycyjna. Obranie lewej ścieżki oznacza użycie niekonwencjonalnych lub niemoralnych środków. W przeciwieństwie do tego, mandaryński znak na prawo wskazuje, że należy jeść prawą ręką.*

Biorąc pod uwagę związek leworęczności z niższością, nie można się dziwić, że jest ona kobieca. Tak więc, niezależnie od danych wskazujących, że mężczyźni są bardziej skłonni do leworęczności, leworęczność była w większości języków płci żeńskiej. W Chichewa, tradycyjnym języku większości Malawian,** słowo dla „lewa” oznacza gorszą, kobiecą i słabszą, podczas gdy prawa ręka jest często nazywana męską ręką. Ta charakterystyka leworęcznych jako nieczystych, upoważnia praktyki dyskryminacji kulturowej i segregację społeczną, w tym ograniczenie dla wykonywania świętych obowiązków.

Stygmatyzowanie osób leworęcznych, czy to ze względu na ich fizyczne czy rzekome „różnice społeczne”, zostało wzmocnione w tekstach religijnych judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Według wczesnośredniowiecznego perskiego uczonego i historyka Abu Ja'fara Muhammada ibn Jarira al-Tabariego (839–923): „Allah nie ma w sobie nic wspólnego z leworęcznością, ponieważ obie jego ręce są prawymi rękami”.
–––––––––––––––
* Chińczycy używają raczej wskazania kierunku niż lewej i prawej strony. Gdzie po angielsku możemy powiedzieć „skręć w prawo na skrzyżowaniu”, Chińczycy powiedzą „idź na zachód” itd.
** Chichewa to język Bantu, a wraz z angielskim jest językiem narodowym Malawi.


Francuski antropolog J. Chelhod donosi, że ludy islamskie silnie preferują prawą rękę, co znajduje odzwierciedlenie w różnych wierzeniach, praktykach i ograniczeniach. Podobnie jak w innych społeczeństwach, w islamie prawa ręka jest związana z władzą i jest tematem szeroko zakrojonego treningu, podczas gdy lewa ręka jest przedstawiana jako synonim zła. W swoim kompleksowym przeglądzie postaw i praktyk społeczeństw Afryki Północnej i Wschodniej antropolog Heinrich Albert Wieschhoff (1906–1961) donosił, że prawą rękę uznawano za społecznie i moralnie lepszą od lewej. Wieschhoff stwierdził, że wiara w wyższość prawicy była najsilniejsza w kulturach islamskich Afryki Północnej i Wschodniej. Trwałość tych wpływów kulturowych została potwierdzona przez fizjologa z Uniwersytetu Malawijskiego Y.P. Zvereva w badaniach nad uczniami z Malawi w XXI wieku w Blantyre, drugim co do wielkości miastu w kraju. W społeczeństwie malawijskim pisze Zverev,  powitanie kogoś lub jedzenie lewą ręką, jest szczególnie obraźliwe – jest tabu. Stwierdził, że 87,6% ankietowanych uważa, że leworęczni powinni być zmuszeni do używania prawej ręki do zwykłych czynności, w tym pisania, używania narzędzi i rzucania. Przekonanie to odzwierciedlało praktykę, ponieważ w badaniu stwierdzono również, że wszystkie dzieci oburęczne i 90 procent leworęcznych poddano naciskom, by przyjęły praworęczność. Na pytanie, dlaczego uważają, że leworęczni powinni zostać zmuszeni do przejścia na praworęczność, 38 procent odpowiedziało, że „lewa ręka jest brudna, lub że publiczne używanie lewej ręki jest lekceważące i niepożądane”. Leworęczni byli mniej wykwalifikowani niż praworęczni.

Mniej stygmatyzujące, ale mimo to negatywne postawy wobec lewicy są widoczne w buddyzmie, gdzie droga do Nirvany jest po prawej stronie. W połączeniu buddyzmu i hinduizmu znanym jako Tantra, wybór „ścieżki prawej ręki” reprezentuje tradycyjną praktykę hinduistyczną, w tym ascezę, podczas gdy jedzenia mięsa zwierzęcego, spożywania alkoholu i uprawianie pewnych praktyk seksualnych związane jest z lewą ręką.* Nawet bez ściśle religijnego uzasadnienia, Grecy i Rzymianie, pomimo leworęczności Juliusza Cezara, uważali prawą rękę za lepszą. Bertrand wskazuje, że w średniowiecznym kościele lewa była „synonimem dewiacji, deprawacji”. XIV-wieczny francuski mnich benedyktyński i poeta Gilles Li Muisis, który napisał, że znajde dobrych kapłanów wśród praworęcznych i że leworęczni powinni używać swoich prawych rąk do wykonywania sakramentów.
–––––––––––––––
* Dziennikarka Melissa Roth zauważa, że w Tantrze obie ścieżki mogą prowadzić do oświecenia, ale wybór lewej jest postrzegany jako wiążący się z większym ryzykiem, a zatem nie zalecany dla większości wyznawców.


Odmienna postawa

Negatywne postawy wobec leworęczności, choć trwałe, nie były uniwersalne. W Republice (380 p.n.e.) Platon odrzuca popularną negatywną charakterystykę niższości lewej ręki i potępia praktykę ograniczania jej użycia. Uznając, że prawa i lewa ręka mają różne zadania, Platon zwraca uwagę, że podobnie jak dwie stopy, obie ręce się uzupełniają: „W naturalnych zdolnościach dwie kończyny są prawie równomiernie zrównoważone; ale my sami, wykorzystując je zwyczajowo w niewłaściwy sposób, uczyniliśmy ich odmiennymi”. Lamentuje, „że sami utykamy, że tak powiem, w naszych rękach”, co Platon przypisuje „szaleństwu pielęgniarek i matek”. Wykorzystanie obu rąk ma wielkie zalety, na przykład u Scytów zwyczajem jest pielęgnowanie umiejętności naciągania łuku i strzały za pomocą dowolnej ręki. Platon zapewnia, że w czasie wojny, zwłaszcza w ciasnych pomieszczeniach,  poleganie na obu rękach zapewnia śmiertelną przewagę. Wskazując, że odnoszący najwięcej zwycięstw sportowcy i wojownicy trenują obie strony, Platon stwierdza, że „w odniesieniu do użycia oręża wojennego i wszystkiego innego, należy uznać za słuszną rzecz, aby człowiek posiadający dwa zestawy kończyn nadających się zarówno do działania ofensywnych, jak i defensywnych powinien, w miarę możliwości dołożył starań, aby żadna z nich nie ucierpiała, stając się niepraktyczną lub nieuczoną.” W rzeczywistości „gdyby człowiek był obdarzony przez naturę”, do posiadania „stu rąk, powinien być w stanie rzucić setkę rzutek”. Platońska obrona lewej ręki nie była czymś wyjątkowym.

W starożytnych Chinach szczęście było przypisywane lewej ręce. „Na okazję święta po lewej stronie jest cenna pozycja; na okazję opłakiwania prawej ręki”, napisał Lao Tse w najczęściej czytanej chińskiej książce na świecie, Tao te Ching (ok. VI w. p.n.e.). Jak podkreśla Lydie Mepham, jedną z trudności w radzeniu sobie z kwestią lewej i prawej w Chinach ma związek z podstawowymi zasadami chińskiej filozofii na temat dualizmu yin i yang, przenikające myślenie chińskie przez ponad 2000 lat*.
––––––––––––––––––
* Wszystko jest yin lub yang. Lewa ręka to yin, a prawa to yang. Woda jest yin; góry są yang. Ale różne strony góry to yin lub yang. Żywność jest yin lub yang. Podobnie jest w medycynie chińskiej. Yang jest męskim, pozytywnym elementem. Słońce jest Yang. Yin jest kobiecą, negatywną zasadą. Księżyc jest yin.


Te dwuznaczności znalazły odzwierciedlenie w studium francuskiego socjologa Marcela Graneta z 1933 „Prawo i Lewo w Chinach”, które zapewniało, że dla Chińczyków istnieją wyjątki od nacisku na wyższość praworęczności. Najważniejsze, napisał Granet; podczas gdy Chińczycy są praworęczni, zaszczytną strona dla nich jest lewica. W zależności od kontekstu Chińczycy przypisują nierówne wartości do prawej i lewej ręki. Zamiast „absolutnej przewagi”, postawy i praktyki wobec prawicy i lewicy podlegają regułom etykiety. Zatem „wszystko jest kwestią konwencji, ponieważ wszystko jest kwestią dopasowania”.

Podobnie jak w Chinach, stosunek do osób leworęcznych w innych kulturach był często niejednoznaczny. Jak pokazuje Bertrand, wśród leworęcznych utrzymuje się uporczywa duma, której dowody można znaleźć w napisach ceramicznych wykonywanych przez leworęcznych już w epoce galijsko-rzymskiej. Bertrand odkrywa podobne dowody „lewej dumy” w całym Renesansie. Powołuje się na włoskiego rzeźbiarza i architekta Raffaela da Montelupo (1505–1566), który napisał: „Chcę oświadczyć, że jestem leworęcznym od urodzenia i że moja lewa ręka była mądrzejsza niż mojej prawej”. Bertrand odkrywa podobne, choć relatywnie rzadkie przykłady osób leworęcznych, które pomimo dominujących negatywnych wartości i postaw kulturowych, utrzymywały wysoki szacunek do własnej leworęczności.

Niemniej jednak, pozornie pozytywne poglądy leworęcznych przy bliższych oględzinach były często niejednoznaczne. Na przykład ostatnie badanie 50 kultur donosi o utrzymujących się negatywnych konotacjach związanych z leworęcznością, ale stwierdza, że w językach skandynawskich (szwedzkim, norweskim, duńskim i islandzkim) termin „lewy” (ѵanster, venstre, vinstri) tłumaczy się jako „przyjemny” lub „pomocny”. Mimo pozornie pozytywnych znaczeń, pisze autor artykułu, „wysiłek, by nadać dobre imię czemuś, co jest zasadniczo złe” przypomina inne dyskryminacje mniejszości.

W przeciwieństwie do Zulusów, Khoisanie z Południowej Afryki, według badań z 1938, wydawali się nie przejmować rozróżnieniem między prawicą a lewicą. Pisząc w American Anthropologist w 1898, inny obserwator znalazł pewną tolerancję dla leworęcznych w kulturach rdzennych Amerykanów. Leworęczność wydaje się być powszechna, pisał, a terminy „lewy” i „leworęczny” w językach rdzennych Amerykanów nie mają silnie negatywnych znaczeń występujących w większości innych języków. Termin Majów oznaczający lewicę, dziic, wywodzi się z tego samego korzenia, co termin „żołnierz” lub „dzielny” (dziicil). Daniel Brinton, łącząc swoje badanie języka indiańskiego z używaniem narzędzi i malowaniem, doszedł do wniosku, że rdzenni Amerykanie w dużo większym stopniu niż Europejczycy będą leworęczni lub oburęczni (180). W perkolumbijskim Peru pisze Michael Barsley, wódz Inków Lloque Yupanqui, którego imię znaczy „leworęczny”, był podziwiany za wykonywanie dobrych uczynków. Nawet dziś, wśród Paiutów z Południowo-zachodniej Ameryki, bycie leworęcznym postrzegane jest pozytywnie.

Podobnie jak w powyższym przypadku Skandynawii, pozytywne nastawienie do osób leworęcznych jest na ogół niejednoznaczne. Na przykład w języku rdzennych Amerykanów Kri słowo leworęczny to namatinisk, wywodzący się od nama, co oznacza „bez” lub „nie”. Holenderski antropolog Albert C. Kruyt opisał te niejednoznaczne postawy i praktyki w swoim studium z 1941 na temat ludu Toraja na środkowym Celebes (Indonezja). Chociaż Torajowie odnoszą się do osób, które używają swojej lewej ręki jako „głupca”, jeden z ich boskich bohaterów, Guma Ngkoana, był najwyraźniej leworęczny. Niemniej jednak wśród Torajów prawica kojarzy się z życiem, a lewica ze śmiercią, a zmarli uważani są za leworęcznych. Tak więc Torajowie powinni używać lewej ręki, gdy wykonują jakąkolwiek praktykę związaną ze zmarłymi. Życie pozostaje związane z prawicą, a do wszystkich innych zadań musi być używana prawa ręka.

Podczas gdy wśród Torajów prawe i lewe służą jako symbole życia i śmierci, związek ten może być odmienny w innych kulturach. W eseju z 1907 na temat śmierci, francuski antropolog Robert Hertz stwierdził, że wśród Maorysów śmierć nie jest binarnym przeciwieństwem życia, ani nie jest związana z ręcznością, ale raczej jest rytuałem, który umożliwia przejście z jednego stanu do drugiego.

Wydaje się, że postawy i praktyki wobec leworęcznych nie „ewoluowały” od dyskryminacji do tolerancji. Raczej pojawia się bardziej złożony obraz, w którym badanie wczesnych kultur ludzkich ujawnia ambiwalentny stosunek do leworęczności, zgodnie z którym nawet skrajne tłumienie leworęcznych w społeczeństwie może czasami być sprzeczne z podziwem dla konkretnego leworęcznego, jak w sprawa wodza Inków Lloque Yupanqui lub boga Torajów, Guma Ngkoana. I tak jak w Chinach, dyskryminacja może podążać za tolerancją, a tolerancja może istnieć nawet tam, gdzie retoryka i zwyczaj wydają się piętnować leworęczność.


Postawy i ich rozpowszechnienie

Pozytywne lub negatywne postawy wobec osób leworęcznych determinują ich zgłaszane rozpowszechnienie. Znajduje to odzwierciedlenie w skrajnie niskiej (w osobistej deklaracji) częstości występowania osób leworęcznych wśród Azjatów odpowiadających w kwestionariuszach badań w porównaniu z innymi grupami. Wcześniej zauważyliśmy nadzwyczajowe twierdzenie Chińczyków z lat 80-tych ubiegłego wieku, że mniej niż 0,5 proc. ludność zawodowo-czynnej i studentów była leworęczna. Pewien chiński profesor uniwersytecki napisał niedawno, że choć uczył tysiące chińskich studentów w ciągu ostatnich 12 lat, tylko jeden był leworęczny. Porównał to ze swoim doświadczeniem w nauczaniu w Londynie, gdzie 10 procent uczniów było leworęcznych. Był pewien, że między dwiema grupami uczniów nie ma różnic genetycznych jeśli chodzi o preferencję ręczności. Przeciwnie, przypisywał to rzadkie występowanie w Chinach leworęczności, praktyce zmuszania dzieci do korzystania z właściwych rąk, czego zaprzestano w Wielkiej Brytanii, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych.

Po drugiej stronie cieśniny, na Tajwanie liczby były podobne. Na przykład w badaniu z 1976 przeprowadzonym wśród 4143 tajwańskich uczniów szkół podstawowych i studentów, zespół z Kalifornii / Tajwanu odkrył, że 18 proc. osób często otrzymywało instrukcje zmiany sposobu używania rąk z lewej na prawą. W rezultacie tylko 0,7 proc. kontynuowało pisanie lewą ręką, a 1,5 proc. jadło lewą ręką. Bardziej skoncentrowane badania, które przeprowadzono osiem lat później wśród dorosłych i dzieci w stolicy Tajwanu, Tajpej, wykazały 3,5-procentową preferencję dla leworęcznych uczniów W przeciwieństwie do tego, podobne badanie nie wykazało znaczącej różnicy w rozpowszechnieniu leworęczności między 12-letnimi chińskiej uczniami w amerykańskiej misji podstawowej i na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley wśród studentów pierwszego i drugiego roku. Podczas gdy 7,6 procent uczniów z Berkeley porzuciło lewą ręką, podobnie 6,9 procent chińsko- amerykańskich dzieci. Wreszcie, kolejne badanie chińskich amerykańskich uczniów w Berkeley w Kalifornii wykazało, że 6,5 procent azjatyckich dzieci w wieku szkolnym używało lewych rąk do pisania. Chociaż niższy niż nie-azjatyccy studenci Berkeley, których rozpowszechnienie lewostronne wynosił 9,9%, różnica chińskich Amerykanów była ogromna w porównaniu do liczby odnotowanej w Chinach kontynentalnych i na Tajwanie.

W Indiach zgłaszane wskaźniki leworęczności są wyższe niż w Chinach, ale znacznie niższe niż w przypadku dzieci europejskich, kanadyjskich i amerykańskich w tym samym wieku. Badanie uzupełniające z 2001 dotyczące 10 preferencji w wyborze ręki w New Delhi (Indie) uczniów szkół prywatnych w wieku od 4 do 11 lat stwierdzili rozpowszechnienie lewostronności na poziomie 3,2 procent. Drugie badanie 6- do 18-letnich studentów indyjskich w innej prywatnej szkole, na północ od New Delhi, wykazało występowanie 4,25 procent leworęczności.

„Czynniki kulturowe i środowiskowe”, pisze francuska neuropsycholog Maria De Agostini i jej koledzy, „zmieniają ‚naturalną’ preferencję rąk na trzy sposoby. Po pierwsze, mogą wpływać tylko na jedną czynność, taką jak jedzenie lub pisanie, ale nie mogą wpływać na inne codzienne zadania. Po drugie, ci, którzy doznają tymczasowych urazów swoich dominujących rąk, stają się raczej „obu-ręczni” niż całkowicie polegać na sprawności swojej nieuszkodzonej ręki. Wreszcie, stosunek do leworęczności może bezpośrednio wpływać na rozpowszechnienie leworęczność w każdym społeczeństwie.

Pierwszy i trzeci z tych wpływów kulturowych ukształtował chińskie praktyki na rzecz ręczności, ale siły te są bardziej dynamiczne niż zwykle przedstawiano. Nie mniej ważny jest społeczny i ekonomiczny koszt dostosowań dla 10 procent populacji. Jak podał niedawno China Daily: „W Chinach dzieci uczą się pisać prawymi rękami. Jeśli podniosą ołówek lewą ręką, nauczyciel umieści go w prawej ręce. To naprawdę tylko kwestia praktyczności. W Stanach Zjednoczonych masz lewostronne biurka, leworęczne gitary i wszelkiego rodzaju inne urządzenia leworęczne, ale w Chinach nie mamy rzeczy tego rodzaju”.

Jednak wiele raportów zgadza się z obserwacją, że w Szanghaju jest znacznie więcej leworęcznych niż w Guangdong. W związku z tym w raporcie stwierdzono, że przymusowe przełączanie maleje w najbardziej nowoczesnych chińskich miastach.

„Oczywiście”, pisze chiński ekspert Mepham, „w Chinach są leworęczni… ale być może nie w przeszłości. W rzeczywistości bycie leworęcznym w dzisiejszych czasach jest dobrą rzeczą, gdy gra się w ping-ponga, tenisa itp., [bo] ponieważ musi to być prawdą odnoszącą się do naszej zachodniej kultury”. Mepham przyznaje, że zmuszanie leworęcznych do pisania prawymi rękami nadal się utrzymuje. „Mój chiński przyjaciel”, pisze Mepham, „mówi mi, że wszyscy leworęczni, których zna, właściwie mogą również pisać… prawą ręką!”.

Genetyk Krishna R. Dronamraju odkrył wyższą niż oczekiwano przewagę osób leworęcznych wśród ludności stanu Andhra Pradesh (Indie). To przekonało Dronamraju, że presja na przełączanie osób leworęcznych na praworęczność była w Indiach nowsza niż się powszechnie przypuszczano. Dronamraju nalegał na dalsze badania wskaźnika leworęczności w innych kulturach plemiennych i rdzennych.

Naukowcy od Hertza do Zvereva podkreślali, że wartości kulturowe znacząco wpływają na rozpowszechnienie preferencji dominujących rąk. Zdaniem psychologa Clare'a Poraca i jego współpracowników różnice w rozpowszechnieniu między społeczeństwami na całym świecie są bardziej skorelowane z presją kulturową niż biologiczną. Niemniej jednak odkrywają, że zmienność przekazu w kulturach odzwierciedla siły neurologiczne i genetyczne.

Innowacje technologiczne, od wczesnych narzędzi ludzkich po współczesne nożyczki, otwieracze do puszek i biurka dla uczniów, spowodowały komplikacje dla osób leworęcznych i spowodowały zmniejszenie rozpowszechnienia leworęcznych. Rozpowszechnianie umiejętności czytania, zwłaszcza pisania, początkowo także zwiększało presję na lewicę osoby, które chciałyby zostać praworęcznymi pisarzami. Prawdopodobnie odegrało to rolę w spadku rozpowszechnienia leworęcznych w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii w XIX wieku, opisanym przez szereg badań i omówionym szczegółowo w Rozdziale 3. Jeden czynnik to ostatnio sprzyja zwiększonemu rozpowszechnieniu leworęczności jest ogólnoświatowym szaleństwem sportowym, w którym leworęczni sportowcy mają przewagę w wielu sportach, w tym w baseballu, tenisie, piłce nożnej i piłce nożnej; W Chinach leworęczni gracze w ping-ponga zwiększyli tolerancję dla leworęcznych.

Chociaż w całej historii ludzkości pojawiał się niejednoznaczny obraz nastawienia do osób leworęcznych, postawy negatywne przeważają. Potwierdza to wniosek Hertza, że dominacja prawicy i podporządkowanie lewicy zostały zdeterminowane przez kulturę, a nie przez biologię. W dużej mierze dzieje się tak, jak twierdził Hertz, ponieważ ludzie upatrywali i nadal poszukają wyjaśnień nieznanego w czarno-białych kategoriach: sacrum kontra profanum. Podobnie jak ich biologiczne asymetrie, ludzie stworzyli asymetrie kulturowe, które przydzielały różne zadania różnym kategoriom społecznym. Do najpotężniejszych asymetrii kulturowych należały płeć, rodzaj, kolor oraz prawo- i leworęczność. Ta ostatnia określa, które zadania są przypisane dla prawej i lewej ręki. Niektóre z nich, takie jak jedzenie, są związane ze świętością i ograniczone do prawej ręki. Inne, takie jak czyszczenie kału, są przypisane dla lewej ręki, co symbolizuje negatywność, profanum. Ta binarna opozycja lewicy i prawicy jest tak mocno zakorzeniona w naszych obyczajach językowych i społecznych, że nawet wtedy, gdy określone przekonania ograniczające leworęcznych są neutralizowane, co staje się coraz bardziej widoczne, ukryte antypatie pojawiły się w teorii edukacyjnej, naukowej i medycznej uzasadniającej przekwalifikowanie leworęcznych. Nie trzeba szukać dalej niż amerykańska polityka, aby potwierdzić trwałość charakterystycznej różnicy jako rywalizacji między dobrem i złem.

Być może istnieje zwiększona tolerancja, ale dla około dwóch trzecich ludności świata urodzenie się leworęcznym naraża osobę na dyskryminację, a często na przekwalifikowanie. Chociaż zwolennicy tej siłowej metody często upierali się, że przekwalifikowanie było nie tylko nieszkodliwe, ale także poprawiło wyniki edukacyjne dziecka, przeciwnicy doszli do przeciwnego wniosku. Podobnie jak w świadectwach przekwalifikowanych otwierające ten rozdział, przymusowo przekwalifikowani przedstawiają zidentyfikowane krzywdy ciągnące się przez całe życie, a w szczególności jąkanie. Na tym koncentruje się Rozdział 5. (…)

• polska strona dla leworęcznych:
https://www.leworeczni.pl/

• niemieckie forum dla leworęcznych:
http://linkshaenderforum.org/

• strona internetowa:
http://www.linkshand.menge.cc/