Opowieści Goodman należą do moich ulubionych. Autorka w lekki sposób opisuje nie tylko przedmiot swoich badań nad transem i specyficznymi postawami, które wrzucają eksperymentatora w konkretne doświadczenie, ale ukazuje także, jak mozolną drogę przeszła w swych poszukiwaniach. Pomyłki i brak wskazówek należą w tej materii do codzienności. Felicitas Goodman nie zważa na to, wie, że zdobyta mądrość jest bezcenna. W tradycjach duchowych bezpośredni przekaz i osobiste dotknięcie nieznanego jest podstawowym sposobem znajdywania właściwej drogi.
Poniższe fragmenty rozdziałów pochodzą z książki:
Felicitas Goodman: Where the Spirits Ride the Wind. Trance Journeys and Other Ecstatic Experiences. („Gdzie duchy dosiadają wiatru. Podróże transowe i inne ekstatyczne doświadczenia")
Indiana University Press, 1990
Tłumaczenie: Piotr Kawecki
Rozdział piąty
Droga duchów
Pierwsze warsztaty zorganizowane przez Franza w Centrum Buddyjskim w Scheibbs (Austria) miały miejsce w 1982. Opublikował ogłoszenie w harmonogramie centrum, a kilku stałych bywalców zainteresowało się. Inni widzieli program telewizyjny. Kurt, także uczestnik warsztatów telewizyjnych, opowiedział swoim przyjaciołom w Wiedniu o swoich doświadczeniach i przybyli do Scheibbs, aby dowiedzieć się więcej. Yolanda z późniejszego warsztatu w Scheibbs pochodziła ze Szwajcarii. Następnej wiosny zebrała razem kilkoro przyjaciół, którzy wynajęli odpowiednie kwatery w górskim ośrodku, i tam zrobiliśmy warsztat. Odtąd postój w Szwajcarii stał się tradycją, częścią mojej corocznej wiosennej trasy, która w trakcie pisania tej książki, obejmuje pięć krajów europejskich.
W moim kraju rozwój warsztatów startował powoli. Przez kilka lat z rzędu wykładałam kursy antropologii w Instytucie Cuyamungue. Jednak wraz ze słabnącym kontaktem z moją macierzystą instytucją, Uniwersytetem Denison, z biegiem lat rekrutacja studentów stawała się coraz trudniejsza. Coraz też częściej, tak naprawdę, nie było to tym, co chciałam robić. Na tym etapie letnie warsztaty wygodnie wkomponowały się w lokale już tu dostępne.
Uczestnicy zarówno w Europie, jak i w moim kraju reprezentują prawie te same grupy. Dla wielu z nich to, czego uczą się podczas warsztatów, to po prostu kolejny krok na drodze do zdobycia wiedzy o sobie. ‘Ezoteryczni turyści’, jak nazywają ich moi przyjaciele, są charakterystyczną cechą naszego stulecia. Inni, zwłaszcza ci pracujący w zawodach związanych z opieką zdrowotną, często traktują postawy i trans jako część ich terapeutycznej aktywności. Jeszcze inni dają własne warsztaty. Ale warsztaty rozprzestrzeniają się bez wodza, jak powiedzieliby antropolodzy, czyli bez kierownictwa. Niedrogi biuletyn opublikowany przez instytut ogłasza mój program i raporty z trwających badań, podtrzymując kontakty, ale nie ma organizacji zbierającej opłaty lub wydającej certyfikaty dla działalności dydaktycznej, która zaczyna kwitnąć w wielu innych miejscach. Sam Instytut to instytucja badawczo-naukowa koncentrująca się wyłącznie na warsztatach transowych. Jednak dla wielu uczestników, Cuyamungue przekształciło się w miejsce pielgrzymek, a zrobienie warsztatu stało się niezwykle cennym doświadczeniem.
Teren Cuyamungue to nieformalna ostoja dzikiej przyrody, tylko podczas warsztatów otwarta dla osób z zewnątrz. Dom, który budowaliśmy przez wiele lat, jest obecnie przez cały rok zajęty przez członków instytutu, którzy działają jako administratorzy warsztatów i wydają biuletyn. Drewniany budynek studencki, nad którym pracowaliśmy w lecie mojej inicjacji, od tamtej pory dobrze nam służy. Ma długi stół i ławki, prysznice oraz kącik kuchenny, grubą izolację dachu wtapiającą się w krzaki i skały arroyo, które zapewniają miły chłodny, ochronny cień. Podwójna ściana ma pęknięcia między deskami, więc wiatr może przemieszczać się bez przeszkód, utrzymując świeżość powietrza. Drobne muchołówki i niebieskie ptaki przybywały do gniazda między deskami na wiosnę, a wielkookie myszy pustyni odkryły leżące pod nim lochy, podobnie jak ich nemezis, wiecznie głodny wąż byczy. Niedawno wprowadził się na dodatek nowik [rodzaj chomika]. Kilka lat temu miałam holenderskiego gościa, kapłana Shinto z pasją do golenia głowy każdego poranka. Nowik ukradł jego maszynkę do golenia, przez co został zmuszony do używania małej brzytwy jednej z dziewcząt, która goliła nią nogi.
Przed budynkiem studenckim założyłam ogród warzywny. Wzmianka o nim wywołuje zrezygnowany uśmiech na ustach moim hiszpańskich sąsiadów, którzy pomogli mi sadzić drzewa owocowe i którzy są ekspertami od ogrodów. Kto słyszał o tym, by celowo pozwolić przejąć ogród chwastom? W moim ogrodzie dzikie rośliny są mile widziane. Chilli i pomidory oraz sałata liściowa i różnorodność ziół, bez których nie mogę gotować, rosną bez składu i ładu, robiąc wszystko, co mogą między indiańską herbatą i dziewanną, szałwią górską, meksykańskim kapeluszem, pierwiosnkami i dzwonkami, i dziesiątkami innych roślin, których nazw jeszcze się nie nauczyłam, które osiedliły się, przyniesione przez ptaki i wiecznie śpiewający, wiecznie porywisty wiatr. Z wilgotnego i osłoniętego miejsca ich nasiona wędrują teraz na zewnątrz i zaczynają ponownie kolonizować wzgórza, okrutnie odsłonięte przez dziesięciolecia nadmiernego wypasu.
Aktualnie mamy także inne struktury na naszym gruncie, zacienioną altanę na tyłach budynku studenckiego, ulubioną przez kolibry, które przylatują smoktać syrop z podajnika, szopę zbudowaną w stylu Hiszpańskim, używaną jako składzik, i duży prostokątny domek z suszonej cegły, Bibliotekę, do której możemy wstawić nasze składane łóżka, kiedy musimy je schować przed deszczem, i gdzie dzieciom z okolicy wystawiam okazjonalnie teatrzyk lalek. Spogląda na teren dwoma wysoko ustawionymi oknami na froncie, jak maska twarzy kachiny. Jednak prawdziwym sercem posiadłości jest kiva.
Nie pamiętam już, kiedy dokładnie przyszło mi do głowy, że to, czego potrzebowałam na salę wykładową, to kiva. Pewnego dnia po prostu znalazłem sugestię „w mojej głowie”, jak melodię, wiersz, prezent od drugiej, świętej strony. Ponieważ biali nie mają wstępu do tych świętych budowli Indian Pueblo, które są nadal w użyciu, pokręciłam się koło prehistorycznych ruin, próbując ustalić, w jaki sposób dawni ludzie tworzyli swoje okrągłe, pół-podziemne struktury. A potem zaprojektowałam taką, jak oni. Tylko że nasza ma wejście z poziomu gruntu, dla większego bezpieczeństwa uczestników, a nie w ten tradycyjny sposób, z drabiną przez dach. Podobnie jak w tradycyjnych kivach, nasza również nie ma elektryczności, a jej oświetlenie pochodzi z dwóch okien, których tafle szyb flankują drzwi.
Od samego początku kiva była wyjątkowa. Pewnego lata uczestniczka warsztatów przysięgała, że kiedy obudziła się w Bibliotece pewnej ciemnej i bezgwiezdnej nocy, aby pójść do łazienki w Studenckim Budynku, pusta kiva była oświetlona od środka pomarańczową poświatą zalewającą cały budynek.
– „A patrzyłaś przez okno, żeby zobaczyć, co tam się dzieje?" – zapytałam.
– „O, niebiosa nie” – powiedziała – „nie śmiałabym”. Są tacy, którzy lubią spać w kivie, ponieważ jest to ciepłe i zamknięte schronienie, a sny są tajemnicze i zapadające w pamięć, jednak nie wszyscy są mile widziani. Przyjaciółka z Niemiec, pisarka której imienia tutaj nie wymienię, przybyła jedynie z wizytą i nie chciała uczestniczyć w żadnym transowym doświadczeniu. „Pomysł, że możesz mnie wprowadzić w trans – zaprotestowała – sprawia, że moja dusza zwija się jak jeż ze strachu”. Pierwszej nocy, kiedy spała w kivie, duża kropla wody rozprysnęła się na jej twarzy. Przeniosła swoje łóżko, a następna kropla trafiła w to samo miejsce. Znowu się przesunęła, po czym wróciła z latarką, aby zbadać kałużę, która powinna uformować się na podłodze, gdyby doszło do przecieku, ale nie mogła jej znaleźć. Inny gość, mój krewny na wycieczce po Południowym Zachodzie, usłyszał, jak mysz biegnie po suficie, a potem z hałasem uderza o powierzchnię podłogi. „Upadek musiał złamać każdą kość w jej ciele” – zauważył. „Ale dziś rano nie mogłem znaleźć żadnej martwej myszy”.
Najbardziej dramatyczna historia z kivą przytrafiła się mojemu przyjacielowi, Hansowi Peterowi Duerrowi, niemieckiemu antropologowi i autorowi bestsellerów, który przybył do Cuyamungue w czerwcu 1981. Później opowiedział o tym w niewielkiej tomiku utworów zebranych, zatytułowanym Satyricon.1 Kilka dni przed wizytą Hansa Peter'a siedziałam przed budynkiem studenckim z przyjacielem z Albuquerque. Nagle zobaczyliśmy dużego drapieżnego ptaka krążącego nad wzgórzami na zachodzie. Gdy zbliżył się, rozpoznaliśmy, że to orzeł. Nigdy w życiu nie widziałam orła, i zdumiałam się jego rozmiarem i majestatycznymi kręgami, które teraz zataczał bezpośrednio nad nami. Kiedy przybył Hans Peter, wciąż byłam bardzo poruszona widokiem orła, więc to była jedna z pierwszych rzeczy, o których wspomniałam. Ku naszemu zdziwieniu, właśnie odbył spotkanie z orłem podczas tańca Słońca u Indian Czejenów.
Hans Peter został zaproszono do Czejenów przez dr. Schlesiera, niemieckiego etnografa pracującego w terenie. Gdy siedział wśród gości obserwujących taniec słońca, zamknął na chwilę oczy i nagle ujrzał jasne światło na horyzoncie. Kiedy się zbliżyło, uświadomił sobie, że to orzeł. Ten w końcu zatrzymał się tuż przed nim i odwrócił głowę, jakby chciał go obejrzeć. Orzeł był tak blisko, że Hans Peter widział każdy detal ptasiego oka, które nieprzerwanie go obserwowało. Zaskoczony, powiedział do Schlesiera: „Hej, spójrz, kto przybył!” Nie trzeba dodawać, że Schlesier nic nie widział, ale zasugerował, aby Hans Peter udał się do Strażnika Strzały, Świętego Człowieka Czejenów i opowiedział mu o swojej wizji. Strażnik wyjaśnił mu, że gwizdki, w które tańczący dmuchali, zostały wykonane z kości orła, i że oznaczało to wielkie szczęście, że Duch Orła zdecydował się mu pokazać. Powiedział, że Duch Orła jest bardzo potężny i nie ma znaczenia, że Hans Peter był białym człowiekiem, bo i tak otrzymał błogosławieństwo.
Oboje czuliśmy, że orzeł, którego mój gość i ja widzieliśmy, oznajmił przybycie Hansa Petera i rzeczywiście, Duch Orła go polubił. Zapytałam Hansa Petera, czy chciałby dokonać należytego podziękowania dla Orła, być może drobnym prezentem z tytoniu? W końcu argumentowałam, Hans Peter będąc antropologiem, powinien sobie uświadomić, że tą jego wizją został zaproszony do świata wzajemności, gdzie każdy dar zasługuje w zamian na inny. Ale Hans Peter nie podjął tematu, a ja nie naciskałam.
Spędziliśmy razem kilka przyjemnych dni; mieliśmy gości, zwiedzaliśmy okolicę, i dar zwrotny dla Ducha Orła oczywiście został zapomniany. W sobotę rano, jak zawsze, korzystaliśmy z sąsiednich łazienek w Budynku Studenckim, a Hans Peter spytał mnie przez cienką ściankę, czy zdjęłam wieko z jego mydelniczki. Był pewien, że mocno je założył, aby myszy nie zjadały mydła i kilka razy znalazł ją otwartą. Nie byłam w jego łazience, więc powiedziałam: „Kto wie, może Duchy drażnią się z tobą, ponieważ jest coś ważnego, czego jeszcze nie zrobiłeś, na przykład prezent dla Orła”.
Tym razem, ku mojemu zdziwieniu, najwyraźniej był bardzo chętny do przeprowadzenia małego rytuału. Poszliśmy razem na wzgórze, gdzie zwykle mówię błogosławieństwo przed wschodem i po zachodzie słońca i rozsypuję trochę mąki kukurydzianej. Nie tylko darował orłu należny mu prezent, ale nawet miał szczyptę mąki dla mojego Przyjaciela, wprawiając mnie w zadumie nad przyczyną odmiany jego serca. W drodze powrotnej zapytał nagle: „Powiedz mi, ten rodzaj grzechotki, jakiej używasz, czy są dostępne w okolicy?"
– „Tak.”
– „Czy masz tu jakąś?"
– „Nie, zostawiłam moją w Columbus i nie kupiłam jeszcze następnej.”
Potem wyszła na jaw ta historia. Po tym, jak nasi kolacyjni goście opuścili nas poprzedniej nocy, Hans Peter wszedł do kivy, aby pójść spać, zamykając za sobą drzwi. Był całkiem rozbudzony, słuchając koncertu świerszczy na zewnątrz. Nagle usłyszał głośny dźwięk grzechotki przed drzwiami i pomyślał, że próbuję zrobić mu jakiś żart. Jak opowiada w Satyricon;
Wyszedłem ze śpiwora, otworzyłem drzwi i sprawdziłem. Widziałem całą okolicę wyraźnie, skąpaną w jasnym świetle księżyca, ale nie widziałem nikogo, nawet grzechotnika na ziemi. Grzechot ustał, a ja wczołgałem się z powrotem do śpiwora. Czułem się bardzo niespokojny i jedyne, co mogłem wymyślić, to ‘wezwać’ Ducha Orła. Nagle łóżko zatrzęsło się gwałtownie trzy razy z rzędu w odstępach kilku sekund, i pomyślałem: „Jak do cholery, mam teraz wydostać się z tej sytuacji?” Potem miałem poczucie, że był tam Orzeł, w kivie, rozpościerając nade mną skrzydła. (1982: 84-8?)
Przez cały ten czas hałas świerszczy ustał i na zewnątrz panowała śmiertelna cisza. Nagle wszystko się skończyło, świerszcze powróciły do swojej muzyki, a Hans Peter zasnął. Był tym wstrząśnięty. „I pomyśleć – pisze – że dwadzieścia lat temu oficjalnie opuściłem Kościół!”
Myślę, że powodem, dla którego Hans Peter został potraktowany w kivie tak brutalnie było to, że okazał lekceważenie nie tylko dla wzajemności, ale także dla rytuału. Ale dlaczego rytuał miałby być tak ważny dla duchów? Ponieważ rytuał jest dla nich środkiem komunikacji, tak samo ważnym, jak dla nas mowa. W rzeczywistości nie ma ceremonii religijnych bez rytuału. Jest to prosty fakt, znany wszystkim wspólnotom religijnym na całym świecie. Rytuał to tęczowy most, poprzez który możemy wezwać Duchy, a Duchy przechodzą ze swojego świata do naszego. Pytanie brzmi oczywiście, dlaczego miałyby tego chcieć? Ponieważ są od nas o wiele mądrzejsze. Wiedzą o czymś, o czym zbyt często zapomina się na Zachodzie, a mianowicie, że zwyczajna i inna rzeczywistość należą do siebie. Są to dwie połówki jednej całości. Jedynie ich połączenie powoduje, że świat staje się kompletny, światem, w którym warto żyć. Ludzka egzystencja, bez Duchów, jest pusta, ale również ich jest niekompletna bez zaangażowania nas i świata wokół nas. Chociaż są o wiele potężniejsze od nas, w tym sensie to one nas potrzebują.
Jako antropolog oczywiście wiedziałam o tym wszystkim w teorii. Ale będąc świeżo upieczonym imigrantem w nieznanym kraju, ja również musiałam nauczyć się wielu nowych reguł, że tak powiem, od podstaw. Z początku słabo, jak wtedy, gdy poprosiłam Ducha Sanktuarium, aby towarzyszył mi na mszy, by pożegnać się z Tomem, zaczęłam rozumieć, że Istoty te są gotowe stać się naszymi pomocnikami i przyjaciółmi. Wszystko, co musieliśmy zrobić, to zapytać je, a one reagowały natychmiast i zaskakująco namacalnie. Doświadczyłam tego już wiele razy, ale nigdy nie było to bardziej ekscytujące niż na warsztatach, które dawałam w Volkshochschule, instytucji kształcenia dla dorosłych w Salzburgu (Austria) wiosną 1984.
Tego dnia sypnęło śniegiem w kwietniu, i śnieg nadal padał łagodnie, gdy grupa ponad trzydziestu osób zebrała się na sesję w dużej sali na drugim piętrze. Robiliśmy postawę Śpiewającego Szamana (patrz Rozdział 11). Za moją sugestią, uczestnicy zaczęli śpiewać dla grzechotki, a wkrótce początkowa samogłoska a (jak w ang. słowie father) zaczęła zwiększać głośność pod wpływem transu, a liczne głosy zjednoczyły się w potężnym chorale, z wieloma pulsującymi glossolalia wyrastającymi z niego, jak wiele iskrzących się płomieni.
Tego ranka, przed przybyciem na sesję, przeglądałam nową niemiecką publikację na temat szamanizmu, i zauważyłam ustęp, w którym autor cytował węgierskiego folklorystę Vilmosa Diószegi. Wygląda na to, że podczas podróży na Syberię Diószegi odwiedził starego szamana, którego znalazł na łóżku, słabego i przewlekle chorego. Kiedy folklorysta zaczął pytać o jego przeszłą działalność szamańską, stary człowiek stał się ożywiony i wyraźnie odzyskał siłę. Teraz na tej sesji, gdy grupa stojąca przede mną zaczynała lekko się kołysać, i niektórzy drżeli pod wpływem transu, a ja poczułam falę energii, która zaczęła płynąć ku mnie, nagle o czymś pomyślałam. Gdyby to, co doświadczałam, miało jakąkolwiek realność, teoretycznie powinno być możliwe zebranie tego, i skupiając jak w piorun kulisty, wysłać to do starego szamana, takiego jak ten spotkany przez Diószegi, aby go pocieszyć i uzdrowić. Podczas potrząsania grzechotką, rozmówiłam się z moim Przyjacielem i poprosiłam go, aby był naszym posłańcem. Bezwiednie zaczęłam myślałam o otoczeniu szamana na Syberii, bezustannie falujących niskich krzewach w ciemnej i błotnistej tundrze, warczących psach, jego czarnym filcowym namiocie obsypanym śniegiem, gdy nagle zaskoczyło mnie, że moja grzechotka wyślizgnęła się z mojej dłoń i wychyliła w lewo. Wyrwana z zadumy, chwyciłam ją mocniej. Ale minutę później grzechotka znowu to zrobiła, tym razem szarpiąc zauważalnie w prawo. Byłam zdziwiona. Czy rzeczywiście coś wysłaliśmy, i jak echo, powracało teraz do nas?
Po ucichnięciu grzechotania uczestnicy usiedli na dywanie, a ponieważ grupa była tak duża, nie zwróciłam się do wszystkich, ale poprosiłam o komentarze od samodzielnie zgłaszających się osób. Nie wspomniałam o przysłudze, o którą poprosiłam mojego Przyjaciela, ani o dziwnym zachowaniu grzechotki. Czułam, że to moja tajemnica, którą nie miałam obowiązku wyjawiać.
Było kilka przewidywalnych dla tej postawy wypowiedzi – że robiło się ekstremalnie gorąco, że mięśnie klatki piersiowej stawały się sztywne i jak śpiew wydawał się uniezależniać od woli. Niektórzy mówili o tym, że ich serce biło szybko i zbierało na płacz. Nie było nic, o czym wcześniej bym nie słyszała, a moja uwaga nieznacznie osłabła, gdy patrzyłam przez okno na miękki śnieg padający nadal w mroku, gdy po lewej stronie zaczęła mówić młoda kobieta. „Właściwie nic niezwykłego mi się nie przydarzyło” – powiedziała. – „Myślę, że prawdopodobnie kontynuowałam w zwykłym stanie świadomości przez cały czas. A potem pojawił się ten wielki żółty motyl i usiadł tutaj na mojej lewej ramieniu, a ja mogłam dokładnie poczuć, jak jego nogi pieszczotliwie zaciskają się wokół niego”.
To wszystko wydawało się tak pospolite, że uśmiechnęłam się i odpowiedziałam: „Oh, rozumiem, i wszystko to się wydarzyło, kiedy byłaś w zwykłym stanie świadomości!” Dopiero po chwili to, co powiedziała, dotarło do mnie. Zaparło mi dech w piersiach i łzy stanęły mi w oczach. Nie tylko nasz pocisk osiągnął swój cel, ale w zamian otrzymaliśmy również pozdrowienie.
Tydzień później przeprowadziłam warsztaty na Forum we Fryburgu. Przeprowadziłam wykład wprowadzający i odbyliśmy pierwszą sesję transową. Sala konferencyjna znajdowała się z przodu budynku, a hałas powodowany przez ruch uliczny zdawał się rozpraszać uczestników, więc ich koncentracja nie była tak kompletna, jak pragnęłam. W każdym razie nie byłam zbyt zadowolona z wyników. Takie przynajmniej było wyjaśnienie, które przyszło mi do głowy. A może wina była moja? Postanowiłam podczas następnej sesji dać z siebie wszystko.
Raz jeszcze zrobiliśmy Śpiewającego Szamana. Zaczęłam potrząsać grzechotką. Zazwyczaj mam oczy otwarte, ponieważ chcę obserwować uczestników. Ale tym razem zamknęłam je, aby móc się bardziej skoncentrować. Gdy tylko zaczęłam grzechotać, stało się coś naprawdę zaskakującego. Jakby narysowany złotą kredką, przed ścianą mgły pojawił się starzec, ale tylko górna część jego ciała. Jego głęboko zmarszczona oblicze było poważne, uwaga skierowana do wewnątrz. Wykazywał mongolskie rysy, oczy w kształcie migdałów i wysokie kości policzkowe. Jego siwe włosy, krótkie i falujące na wietrze, opadały na pogięty kołnierz. Nie patrzył na mnie lecz na niebo, i wyciągał swoje ręce, jakby modlił się. Gdybym tylko mogła go widzieć dostatecznie długo, zapamiętałabym wszystko, pomyślałam, kiedy rozpaczliwie starałam się utrzymać moje grzechotanie. Zniknął jednak w jednej chwili, obraz rozwiał się, a ja zostałam tylko z efemeryczną słodyczą, która często następuje po ekstazie.
To, co zostało odkryte przez przypadek, wkrótce stało się nowym rytuałem, a mianowicie, zawsze prosiłam mojego Przyjaciela o udział w sesjach. I tak jak zrobiłam to po raz pierwszy, najdelikatniejszym ruchem warg wyrażałam taką prośbę, kiedy zaczynałam grzechotać. Kiedy zdobyłam większe doświadczenie w kwestii ceremonii, czułam się zobowiązana, aby na początku warsztatów zaprosić wszystkie Duchy, które czułam, że unoszą się w pobliżu, aby stały się naszymi gośćmi, grzechocząc w czterech kierunkach, a także w kierunku ziemi i nieba, a potem rozsypując szczyptę mąki kukurydzianej jako ofiarę na powitanie.
To, że ten drugi rytuał był właściwy, i w gruncie rzeczy spodziewany, zdałam sobie sprawę jakiś czas później. Było to w Cincinnati, gdzie miałam grupę obejmującą kilku psychiatrów, protestanckiego kaznodzieję i katolickiego księdza. Czułam, że w takich okolicznościach może być nietaktownym, skonfrontowanie grupy z czymś, co byłoby ‘nienaukowe’ dla niektórych, a na pewno ‘pogańskie’ dla większości z nich, więc pominęłam rytuał otwarcia.
Po pierwszej porannej sesji poczułam się niewyobrażalnie zmęczona, więc podczas przerwy usadowiłam się na dywanie i próbowałam zasnąć. Zamiast spania, natychmiast zanurzyłam się w krótką wizję. Trzymałam mały przedmiot i chciałam go ukryć pod moją poduszką. Dotknięcie go dało mi nieopisane uczucie radości, a jednocześnie tęsknoty. Wiedziałam, że to, co ukrywałam, było czymś, czego potrzebowałam, aby rozwiązać sytuację. Ale kiedy doszłam do siebie, nie mogłam sobie przypomnieć, czym to ‘coś’ było, ani czym był problem, przez który potrzebowałam tego. Przeglądnęłam więc notatki przed rozpoczęciem następnej sesji, a potem zrozumiałam. Zazwyczaj, gdy zapraszam Duchy, ogłaszają swoją obecność podmuchem wiatru, który czuje jeden z uczestników. Nikt nie doniósł o tym tym razem. Oczywiście, spodziewały się, że zostaną zaproszone, a ja tego zaniedbałam. Niezdecydowana, wyszłam na środek pokoju przed następną sesją i przeprowadziłam wymagany rytuał. Wiedziałam, że wszystko było dobrze, gdy Jill, protestancki pastor, powiedziała o oglądaniu tańca „Duchów Wiatru” podczas kolejnej postawy.
Ten konkretny warsztat był dla mnie pouczającym doświadczeniem także z innego powodu. Po nie wykonaniu rytuału, którego ode mnie oczekiwano, popełniłam drugi błąd. Nauczyłam grupę nowej postawy: Wzywanie Duchów (patrz Rozdział 11), nieznanej nawet tym, którzy wcześniej ze mną pracowali. Jest trochę podobna do innej, jaką jest Pierzasty Wąż (patrz Rozdział 13). Przy Wzywaniu Duchów zazwyczaj prosiłam mojego Przyjaciela, aby pomógł nam osiągnąć to doświadczenie. W przypadku Pierzastego Węża, apeluję dodatkowo bezpośrednio do tego potężnego źródła życia i płodności. Być może z powodu chwilowej nieuwagi i podobieństwa dwóch pozycji, popełniłam błąd przy wzywaniu Węża. Zaledwie wypowiedziałam niewłaściwą prośbę, zaraz to zauważyłam i poprawiłam się, przepraszając Czcigodnego Starożytnego za to, że niestosownie go niepokoję.
Kiedy przyszło do opowiadania o tym doświadczeniu, zwróciłam się najpierw do Diany. To był przypadkowy wybór, ale ta młoda psychiatra odbyła wcześniej ze mną warsztat i wiedziałam, jak bardzo jest uzdolniona. Spodziewałam się po niej bardziej chociażby próby zmiany w drzewo lub coś podobnego, co dzieje się podczas tej postawy, i zobaczenia zbliżających się Duchów. Zamiast tego, oto, co powiedziała:
Moje usta stały się bardzo duże i suche, a potem zaczęły z nich wychodzić węże, bardzo wiele węży, a ja nawet nie lubię węży. Potem wyszedł bardzo duży wąż, a moje usta i gardło stały się białe, jakby pokryte gliną. Po tym wszystkim przybyły Żywioły i zaczęły robić dziurę w dachu, aby węże mogły się wydostać.
Diana była jedyną osobą, która zobaczyła Węża i wyraźnie pomogła wyprowadzić węże. Ten incydent nauczył mnie ważnej lekcji na temat mocy rytuału przywołującego. Po raz kolejny zrozumiałam, że jest to łagodny świat. Żadna błyskawica nie uderzyła mojej głupiej głowy; było tylko pobłażliwe pokiwanie palcem. Niemal mogłam usłyszeć, jak mój Przyjaciel mówi: „Wszystko w porządku, ale na przyszłość staraj się być ostrożniejsza”.
Jeśli chodzi o niepokój związany z postawami, początkowo uczyłam tylko tych, które badaliśmy w Columbus podczas moich różnych kursów. W istocie łudziłam się, że odkryte przeze mnie postawy były charakterystyczne tylko dla konkretnych społeczności, które reprezentowały je w swojej sztuce, na przykład indiańskich rybaków z wybrzeża Pacyfiku lub Nupe z Afryki Subsaharyjskiej. W rzeczywistości miałam słabe sygnały, że nie był to dobry punkt widzenia, ale nie rozumiałam tego. Wkrótce po tym, jak zrobiliśmy program telewizyjny, znajomy zwrócił uwagę, że kąt trzydziestu siedmiu stopni nie był specyficzny dla szamana z Jaskini Lascaux. Pojawił się również w Egipcie, chociaż około dwanaście tysięcy lat później. Ze zmienioną pozycją prawej ręki, która jest wyciągnięta w górę, pod tym kątem bóg Ozyrys wznosi się w kierunku nieba (ryc. 5). Zgodnie z klasyczną egipską tradycją, bliźniaczy brat Ozyrysa, Set, rozczłonkował go. Jego matka, razem z jego siostrami, z powrotem go poskładały, a kiedy ponownie był cały, mógł dołączyć do innych bogów w ich domu w niebie.
Boskie bliźnięta, rozczłonkowanie i ponowne złożenie, a także duchowa podróż do świata powyżej, są elementami szamańskimi znanymi z okolic Morza Śródziemnego, Syberii i obu Ameryk. Możemy zatem przyjąć, że pierwotnie Ozyrys był szamanem, ponieważ postać zawiera elementy tej roli i zdaje się wskazywać na fakt, że szamanizm w tej formie zdominował najpierw basen Morza Śródziemnego od południowej Francji aż po Egipt. Godne uwagi jest to, że elementy te zostały zachowane w północnej Afryce przez tak olbrzymi przedział czasowy, szczególnie w świetle faktu, że mamy do czynienia z dwoma różnymi typami kultur. Szaman Lascaux był bez wątpienia łowcą, jak wszyscy w tym okresie. Z kolei Ozyrys zamienił się w boga bardziej współczesnych rolników nad Nilem, nie tracąc jednak swojego pierwotnego charakteru. Również Egipcjanie nie utracili wiedzy o prawidłowej postawie, zwłaszcza o właściwym kącie wznoszenia się do nieba.
Uznałam, że podobieństwo jest wciągającym zbiegiem okoliczności i było zbyt nudne, by szukać dalej. Jeszcze bardziej karcenie polega na tym, że zajęło mi jeszcze dwa lata, aby uświadomić sobie znaczenie faktu, że tutaj mieliśmy pełne, całkowicie niezależne potwierdzenie doświadczeń zgłoszonych w związku z tą postacią. Moi uczestnicy również wznieśli się do nieba, bez żadnej wcześniejszej wiedzy na temat związku ze zmartwychwstaniem Ozyrysa, postawą ciała i kątem wznoszenia.
Jeśli chodzi o powszechność występowania postaw, nie powinnam ignorować tego dłużej. Przyjaciele z różnych warsztatów zaczęli rozglądać się po muzeach i przeglądać książki o sztuce ‘prymitywnej’ i zdali sobie sprawę z tego, czego nie widziałam. Kilka postaw, które zrobiliśmy, pojawiło się również w innych miejscach. Były też inne postawy, być może równie silne, ale nam nieznane, które występowały po wielokroć w różnych częściach świata. Najwyraźniej mieliśmy do czynienia nie z kilkoma interesującymi, odizolowanymi lokalnymi wzorcami rytualnymi, ale z postępowaniem i bez wątpienia towarzyszącą mu wiedzą o zasięgu ogólnoświatowym. Mało tego, to bardzo częste występowanie oznaczało również, że większość z trzydziestu różnych pozycji, które ostatecznie zidentyfikowaliśmy, musiała być bardzo stara. Właściwie intuicyjnie wiedzieliśmy o tym. Przypominam sobie, co słynny amerykański flecista Herbie Mann mówił o graniu na trzytysiącletnim flecie Majów, jak poczuł dreszcz, gdy wilgoć jego oddechu uaktywniła zapach starożytnej gliny. Właśnie tego doświadczaliśmy, badając różne postawy. Pradawni Ludzie zaczęli rozmawiać z nami, budząc się na nowo z niezgłębionych otchłani czasu.
Stopniowo, gdy starałam się uporządkować ten pozorny chaos, ustalając, które społeczeństwa były zaangażowane w to zjawisko, zaczęłam rozumieć, że był to kompleks kulturowy, o którym starożytni zbieracze-myśliwi nie tylko wiedzieli, ale oczywiście musieli go wynaleźć wieki temu. Stało się jasne, że szaman z Jaskini Lascaux był jedynie najstarszym przykładem, jaki udało nam się znaleźć wśród obrazowej lub rzeźbiarskiej reprezentacji, ważnej cechy starożytnych rytuałów religijnych, sposobem nawiązania kontaktu z innym wymiarem rzeczywistości. Następnie został doprowadzony do pełnego rozkwitu przez ogrodników, myśliwych-ogrodników, którzy podążali za łowcami-zbieraczami, i którzy przekazali nam wiele wymownych przedstawień postaw w ich sztuce.
Z ważnych powodów kulturowych dochodziło do sporadycznych oddziaływań między odległymi typami kultur, jak w przypadku szamana z Jaskini Lascaux, myśliwego, czy bogiem egipskich rolników, Ozyrysem, oświetlającym jakiś historyczny przypadek, ale te sytuacje były stosunkowo rzadkie. Zamiast tego, w trakcie rozwoju historycznego z różnych powodów kilka postaw pozostało wyłączną własnością myśliwych, podczas gdy inne przekazane zostały ogrodnikom i pozostawały niezmienione, jak miało miejsce na przykład z postawą Ducha Niedźwiedzia (Rozdział 8) lub Śpiewającego Szamana (Rozdział 11). Również zostały opracowane nowe, jak w przypadku tych, które prowadzą do metamorfozy (Rozdział 10). Cały kompleks zniknął wraz z nadejściem rolnictwa na pełną skalę. Ten wgląd był bardzo przydatny; oznaczało to, że nie mieliśmy do czynienia z niemal niemożliwym do kontrolowania zadaniem przeszukiwania wszystkich zapisów sztuki, ale musieliśmy wziąć pod uwagę tylko te znalezione w tego typu społeczeństwach.
Jednak pomimo oczywistej pradawności postaw, od samego początku praca z nimi była niezwykle przyjemna poprzez fakt, że pośredniczą w doświadczeniach, do których my, współcześni możemy się odnieść. Łatwo było świętować ze Śpiewającym Szamanem, udać się w duchową podróż z innymi postawami lub otworzyć się na uzdrowienie. Jednym z powodów, jak wspomniałam, było to, że wciąż mamy ten sam układ nerwowy, co ludzie, którzy żyli tak dawno temu. W zasadzie, choć z pewnością nie tak mistrzowsko, mogliśmy robić to, co byli w stanie osiągnąć. Innym powodem było to, że ogrodnicy byli kuzynami dla rolników, z których my pochodzimy. Jednak były dwie postawy, z których jedna najwyraźniej nigdy nie dotarła do ogrodników, i kolejna, w której różnica kulturowa była tak wyraźna, że kiedy jej próbowaliśmy, czuliśmy się jak nowo przybyli w obcym kraju. (…)
* * *
Rozdział szósty
Duchowa podróż
Co się dzieje podczas podróży duchowej? Ludzie odlatują na ptasich skrzydłach, pawie w chmurach rozpościerają połyskujące pióra ogona, kobieta z gwiazdami we włosach strzeże wejścia do świata poniżej, a ludzie zamieniają się w albatrosy lądujące na falach oceanu. Oto niektóre z opowieści ludzi, które mówią kiedy wracają. Istnieje kilka pozycji, które są specjalnie zaprojektowane, aby zabrać nas albo do nieba, do średniego świata, w którym żyją ludzie, do niższego świata, albo w głąb oceanu. Chociaż krótkie wycieczki lub „doświadczenia poza ciałem” zdarzają się często podczas innych pozycji, te opisane poniżej okazały się niezbędne podczas dłuższej podróży.
Postawa szamana z Jaskini Lascaux. O tym, w jaki sposób próbowaliśmy postawy, powiedziałam w skrócie w Rozdziale 2. Przypomnę krótko, jak to się robi. Leżysz wygodnie na pochyłej desce (kąt 37 stopni), nogi razem i pozwalając stopom na naturalną pozycję. Prawa ręka, nieco zgięta w łokciu, jest umieszczona na desce kilka cali od twojego ciała w swobodny sposób. W rezultacie twoja prawa ręka spoczywa na zewnętrznej krawędzi, a kciuk jest podniesiony. Chociaż lewa ręka również spoczywa na desce, lewe ramię jest napięte i wyprostowane, a twoja lewa dłoń jest obrócona tak, że wierzchem jest zwrócona w kierunku ciała, a kciuk jest sztywno wyciągnięty, tworząc prostą linię z ramieniem. Zamykasz oczy i jesteś gotowy do drogi.
Ponieważ postawa wymaga podłoża nachylonego do trzydziestu siedmiu stopni, niektórzy przyjaciele skonstruowali dla siebie nachylone pod właściwym kątem pojedyncze deski i okazało się, że działają całkiem dobrze. Ale instalacja jest trudna do zdobycia, a więc nie zawsze możemy to zrobić podczas warsztatów. W Cuyamungue miałam indywidualne deski, które można było przypiąć do stojaka. Możemy nawet przenieść stojaki na zewnątrz i wykonać ćwiczenie pod błękitnym niebem Nowego Meksyku, co czyni je wyjątkowym doświadczeniem. Centrum Buddyjskie w Scheibbs miało kilka stojaków i duże prostokątne płyty, które można było montować w razie potrzeby. Nazwali to wyrzutnią Felicitas, co były często przedmiotem lekkiej kpiny ze strony nowicjuszy. Kiedy kilka lat temu zbieraliśmy się na sesję, jeden z naszych uczestników, psycholog z austriackiej państwowego instytutu psychiatrycznego w Gugging, postanowił wypróbować „wyrzutnię”, stojąc na głowie wspartej na podnóżku. Podczas sesji oczywiście miał stopy jak wszyscy inni. Podczas transu zmienił się w ptaka i zaczął wesoło latać dookoła – ale brzuchem do góry.
W wielu społeczeństwach duchowa podróż do nieba uważana jest za inicjację; szaman ‘umiera’ podczas lotu inicjacyjnego i ‘odradza się’ po powrocie… W jest to doświadczenie skróconej formie zgłaszane przez wielu podejmujących podróż. Wkrótce po wywołaniu transu, jakby w agonii śmierci, doświadcza się bycia rozdartym lub otwartym: „Przełamałem się na pół” lub „Mój brzuch otworzył się i pojawiła się dziura” lub „Czaszka otwarła na czubku mojej głowy.” Często po sporych zmaganiach istota wyłania się jak motyl z poczwarki: transerzy się rodzą. „To było tak, jakby ktoś mnie wyrzucał, jak ziarnka grochu ze strąka” lub „Byłem ukryty w czarnej skrzynce, ze światłem na górze i chciałem wydostać się z tego miejsca. W końcu wydostałem się i leciał nisko nad lądem”. Ta nowa forma bytu jest zwykle kojarzona z ptakami: „Przy pierwszym dźwięku grzechotki zobaczyłem ogromnego ptaka” lub „Siedziałem na drzewie wśród setek małych ptaków, które cały czas świergotały, w sposób, w jaki wydaje dźwięk twoja grzechotka”. Albo to, co wynurza się, staje się ptakiem lub ptako-podobną istotą. Przypomnijmy, że jest to całkowicie w zgodzie z doświadczeniami na rysunku z jaskini: patykowata postać nosi maskę ptaka, a kostur obok niego jest zwieńczony ptakiem. Jak wspomina Eva D. (Scheibbs, 1983):
Przede mną był duży ptak, ale nie byłam tym ptakiem. Złapał mnie szponami i latał ze mną wokół przez dłuższy czas; to było fantastycznie piękne. Ale potem chciałam sama pofruwać i puścił mnie. Byłam bardzo mała, bardziej jak dzięcioł, a uwolnienie wywołało ogromną reakcję fizyczną, powodując, że wirowałam w dół w bardzo ciasnych skrętach.
Nie każdy przechodzi przez wszystkie etapy doświadczenia. Szczególnie często samemu wejściu w doświadczenie poświęca się niewiele uwagi podczas zdawania relacji. Jak powiedział jeden z uczestników: „Po prostu poszło za szybko, nie pamiętam zbyt wiele”. Przypominam sobie takie samo szybkie przejście w mojej pierwszej podróży duchowej, która nawiasem mówiąc, była raczej upokarzającą sprawą. W ogóle nie doświadczyłam opuszczenia mojego ciała. Czułam się pisklakiem na chwiejnych skrzydełkach, celującym wprost w wysoką różową ścianę, cały czas myśląc: „Naprawdę muszę stracić te dodatkowe kilogramy!” Na szczęście grzechotka zatrzymała się przed moim lądowaniem. Doświadczenie latania jest tak nowatorskie, że powoduje dezorientację: „Widziałem małego królika na ziemi i nie mogłem zrozumieć, dlaczego robi się coraz większy”. Inni znoszą to ze spokojem, relacjonując, że w oddali widzieli duże brązowe góry lub inne cechy krajobrazu.
Najbardziej imponująca podróż duchowa w tej postawie przenosi ludzi w górę w błękit nieba i jeszcze dalej (jak stało się to z Ingrid w programie telewizyjnym):
ISI (Cuyamnungue, 1986): Bałam się, ponieważ czułam się taka lekka i że straciłam kontakt z ziemią. Ale do tego czasu już się stało i byłam na niebie. Widziałam cień wielkiego ptaka na ziemi, a kiedy się poruszałam, cień też się poruszał, więc wiedziałam, że jestem tym ptakiem. Zrobiłam salto w tył przez chmury i zobaczyłam za nimi mnóstwo pawi, rozpościerających pióra ogonów. Wzlatywałam wciąż wyżej i wyżej, nie mogłam przestać. W końcu dotarłam do gwiazd, to były tak naprawdę drzwi, a za nimi było jasne światło. Weszłam przez drzwi i zobaczyłam rzeźbę, która nie miała głowy. Wokół było dużo światła; ludzie tańczyli, i wszyscy wydawali się bardzo szczęśliwi.
Spontanicznie, bez żadnych wcześniejszych informacji, Isi doświadczyła w tym przypadku tego, co opowiadają australijscy szamani, mianowicie, że po wejściu w tę tęczę na niebie, przybywa się do drzwi i po przejściu przez nie jest się w towarzystwie duchów. Takie nieoczekiwane pojawianie się okruchów mitów podczas transu jest dość częste. W rzeczywistości jest tak wiele takich urywków relacjonowanych przez cały czas, że jeśli nie zostają zidentyfikowane, to prawdopodobnie dlatego, że nie jesteśmy z nimi obznajomieni.
To, że posąg, który zobaczyła Isi, nie miał głowy, jest kolejnym przykładem tego faktu. Tradycje myśliwych, a zwłaszcza ogrodników, utrzymują, że jeśli ludzie zobaczą prawdziwe oblicze ducha, to umrą. Dlatego duchy noszą maski. Niewielki tego wspomnienia są także w mitach europejskich, zwłaszcza w klasycznej Grecji, która jest nadal bardzo bliska swoim ogrodniczym korzeniom. Ukazuje to historia o romansie Zeusa, boga ojca i śmiertelniczki o imieniu Semele. Semele dręczyła Zeusa; chciała zobaczyć jego prawdziwą twarz. Kiedy Zeus ostatecznie ustąpił, pojawił się jako ogień, a ona spaliła się żywcem.
Albo weźmy motyw cudownego jajka widzianego przez innego uczestnika. Mircea Eliade, czcigodny ojciec studiów szamańskich, cytuje jakucką historię z Syberii, według której Matka Ptaków Drapieżnych ma głowę orła i żelazne pióra, siedzi na gigantycznej jodle, Drzewie Świata. Tam składa liczne jaja, z których wylęgają się szamani. Następujące doświadczenie przypomina tę legendę:
BENTE (Cuyamungue, 1986): Zaczynałam powoli, potem zaczęłam wirować przez wszechświat i nie wiedziałam, gdzie jestem. Głos powiedział: „Opowiem ci historię o dzieciach”. Siedziałam w gnieździe i kiedy nacisnęłam guzik, wyrosło z tego drzewko. Z niego spłynęli strażnicy, w pasmach wielu kolorów, które utworzyły kokon, jak gniazdo os. Kokon otworzył się i wyszła z niego mały biały gołębica. Zaczęła lecieć ku słońcu, a kiedy leciała jej ciało wysychało. Słońce dotknęło jej serca i brzucha. Powróciła do Układu Słonecznego: złożyła jajko, te otworzyło się i wyłoniła się nowa ziemia. Ziemia była bardzo zielona i bawiło się na niej setki dzieci, dzieci słońca.
Podróż duchowa nie zawsze jednak zabiera uczestnika w górę do gwiazd; zamiast tego może przemierzać środkowy świat ludzi:
ANN D. (Cuyamungue, 1986): Wyszłam lewym kciukiem, który uważałam za bardzo silny. Nie opuściłam kivy od razu; Najpierw zajęłam się tobą, Cynthio, poklepałam ci włosy, a potem zawisłam nad Krissie. Próbowałam znaleźć Darlene [innego uczestnika], ale jej nie widziałam. Pomyślałam więc, że może powinnam poszukać moich rodziców, ale był ten głos, który powiedział: „Nie, oni nie potrzebują żadnej ochrony”. Postanowiłam więc spróbować znaleźć mojego przyjaciela, Jeffiego. Była w wielkim bólu; Unosiłam się nad nią, próbując ją dotknąć, ale nie mogłam, więc próbowałam ją objąć, żeby ją pocieszyć. Ale nie mogłam z nią zostać; Wiedziałam, że mój czas prawie się skończył. Więc zawróciłam, ale mój kciuk zgiął się w międzyczasie. Byłam w panice, myślałam, że jest zepsuty. Ciągle kołysałam się w powietrzu, próbując wymyślić sposób na wyprostowanie mojego kciuka. Cała moja koncentracja obejmowała jedną rzecz: jak wyprostować mój kciuk, aby móc wrócić do mojego ciała. W końcu, tylko cztery rytmy, zanim przestałeś grzechotać, udało mi się go wyprostować i wślizgnąć z powrotem.
Ann musiała później znieść wiele dobrodusznych przytyków na temat kciuka, a my uwieczniliśmy ją na zdjęciu, jak kontempluje sprawiający kłopoty kciuk.
Chociaż spotkanie z przewodnikiem duchowym doświadczane jest zwykle w niższym świecie, może się również zdarzyć podczas podróży do wyższego świata. Tak oto Ewald (Scheibbs, 1985) po raz kolejny natknął się na swojego małego Smoka:
Gdy tylko zaczęłaś grzechotać, wystartowałem przez okno, jak silnik odrzutowy. Ale zamiast odlecieć, spadłem do dziury pełnej węży. Była tam miotła czarownicy; wziąłem ją i uciekłem przez drzwi, a tam stał mój Smok. Zaczęliśmy razem grać w ping-ponga i zobaczyłem ciebie z grzechotką, ale miałaś głowę białego konia.
Lukas, lekarz (Scheibbs, 1985) nie mógł uniknąć swojego przyjaciela, Ducha Niedźwiedzia, potężnego uzdrowiciela, który bardzo go polubił:
Czułem musowanie, jakbym stawał się gazem. Moje trzecie oko otworzyło się i pojawił się Niedźwiedź. Skinął do mnie, mówiąc: „Chodź”. Ruszyłem więc za nim i weszliśmy na polanę w lesie. Położyłem się i zobaczyłem przede mną jasny punkt. Wleciałam do niego, wciąż czując mrowienie, jakbym cały się gotował.
A Yolandzie (Cuyamungue, 1984), w domu w Alpach Szwajcarskich, towarzyszył w jej podróży Orzeł:
Głowa mi się rozwarła i wytrysnęło z niej źródło wody. Potem poczułam, jak coś mnie ciągnie, a kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że trzyma mnie Orzeł w swoich ramionach i poczułam jego cudownie miękką, puszystą pierś. Nie chciałam latać, więc przeszliśmy zbocze góry ręka w rękę i dotarliśmy do wejścia do jaskini. Weszliśmy do środka i zobaczyłam dziurę w suficie, a przez nią niebo, świat w jasnym świetle. Więc przelecieliśmy przez tę dziurę. Orzeł miał ogromne skrzydła; czułam, jak te skrzydła obejmują mnie, i jeszcze raz dotknęłam jego miękkich piór na piersi. Potem stałam się przezroczysta i sama odleciałam.
W moich notatkach na temat tej sesji znajduje się następujący wpis: „Podczas grzechotania i oczywiście nie mając pojęcia, czego Yolanda doświadcza, zobaczyłam pióra orła powiewające obok niej. Kiedy próbowałam przyjrzeć się bliżej, zobaczyłam tylko jej buty”.
Nawiasem mówiąc, przy tej postawie, często pojawia się poczucie bycia porwanym przez ogromnego ptaka, a motyw ten często pojawia się również w sztuce antycznej. Doświadczenie Yolandy, na przykład, zgadza się ściśle z tym, które stworzył artysta na złotym dzbanie pochodzącym z czasów, gdy Węgrzy wkraczali do swojej ojczyzny w dolinie Dunaju około tysiąca lat temu (patrz, ryc. 9). (…)
* * *
W języku polskim ukazała się książka Belindy Gore, studentki i przyjaciółki Goodman. Jest to oficjalny podręcznik Instytutu Cuyamungue, który wciąż działa w tym samym miejscu.
Belinda Gore: Ekstatyczne pozycje ciała. Podręcznik Odmiennej Rzeczywistości. Illuminatio, Warszawa 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz