Rawenna i Rzym
Już za pierwszym mym pobytem w Rawennie (w 1914 roku) głębokie wrażenie zrobiło na mnie mauzoleum Galii Placydii. Wydawało mi się, że kryją się w nim jakieś znaczenia, toteż byłem nim osobliwie zafascynowany. Podczas mej drugiej bytności w Rawennie, jakieś dwadzieścia lat później, czułem to samo. I tym razem opanował mnie nastrój szczególnego wzruszenia. Byłem tam w towarzystwie pewnej znajomej, zwiedzaliśmy razem; zaraz po obejrzeniu mauzoleum poszliśmy do Baptysterium Ortodoksów.
Przede wszystkim rzuciło mi się w oczy, że pomieszczenie skąpane jest w łagodnej niebieskiej poświacie. Widziałem ją, lecz wcale się temu nic dziwiłem. Nie łamałem sobie głowy nad tym, skąd mogłaby pochodzić, toteż nie zauważyłem, że przecież blask ten nie ma źródła. Ku memu zdumieniu tam, gdzie — jak pamiętałem — powinny się znajdować okna, ujrzałem cztery duże, nieopisanie piękne mozaiki. Musiałem o nich, wydawało mi się, na śmierć zapomnieć. Byłem zły, że nie mogę już polegać na własnej pamięci. Mozaika na ścianie południowej przedstawiała chrzest w Jordanie; na ścianie północnej — przejście ludu Izraela przez Morze Czerwone; trzecia mozaika, ze ściany wschodniej — być może Naamana obmywającego się z trądu w wodach Jordanu — już nie pamiętam, wspomnienie to szybko się zatarło. W starej Biblii Meriana, którą mam w swojej bibliotece, jest podobna ilustracja przedstawiająca ten cud. Największe wrażenie robiła jednak czwarta mozaika, umieszczona na ścianie zachodniej, którą obejrzeliśmy na samym końcu. Wyobrażała Chrystusa wyciągającego rękę do tonącego Piotra. Przed tym obrazem staliśmy co najmniej dwadzieścia minut, dyskutując o pierwotnym obrzędzie chrztu, zwłaszcza zaś o szczególnym pojmowaniu tego sakramentu jako inicjacji, z którą wiązało się realne zagrożenie. Inicjacje tego rodzaju często łączyły się z prawdziwym zagrożeniem życia, w czym wyrażała się archetypowa idea śmierci i odrodzenia. Tak więc chrzest był pierwotnie „zatapianiem" w znaczeniu dosłownym, czymś, co przynajmniej wskazywało na niebezpieczeństwo utonięcia.
Mozaikę wyobrażającą tonącego Piotra zachowałem żywo w pamięci i po dziś dzień mam przed oczyma każdy jej szczegół: błękit morza, poszczególne kamienie mozaiki, wstęgi z napisami wychodzące z ust Chrystusa i Piotra — napisy te usiłowałem odcyfrować. Zaraz po wyjściu z Baptysterium udałem się do Alimariego, żeby zakupić reprodukcje tych mozaik, ale nie mogłem takowych znaleźć. Ponieważ czas naglił — nasz pobyt w Rawennie miał być krótki odłożyłem ten zakup na później. Miałem zamiar zamówić reprodukcje już z Zürychu.
Kiedy znalazłem się w domu, poprosiłem pewnego znajomego, który wybierał się właśnie do Rawenny, żeby mi kupił te reprodukcje. Oczywiście nie znalazł ich, stwierdził bowiem, że opisane przeze mnie mozaiki w ogóle nie istnieją!
Ja tymczasem, mówiąc na pewnym seminarium" o pierwotnym rozumieniu chrztu jako inicjacji, skorzystałem z okazji i wspomniałem o mozaikach, które widziałem w Baptysterium Ortodoksów w Rawennie. Wspomnienie tych obrazów po dziś dzień jest żywe w mej pamięci. Moja towarzyszka podróży długo nie mogła uwierzyć, że to, co „widziała na własne oczy", po prostu nie istnieje.
Jak wiadomo, nader trudno jest ustalić, czy i na ile dwie osoby patrząc jednocześnie widzą to samo. Jednakże w tym przypadku mogłem się upewnić, że oboje widzieliśmy przynajmniej z grubsza to samo.
* * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz